czwartek, 30 kwietnia 2009

W te dni przedwiosenne

Obejrzałam film "W te dni przedwiosenne", polski dramat wojenny i obyczajowy.

Koniec lutego 1945. Ppłk Kaszyba po wypisaniu ze szpitala otrzymuje przydział służbowy na zastępcę dowódcy dywizji do spraw liniowych. Sierż. Wolak wiezie go gazikiem do sztabu; razem z nimi podróżuje ppor. Emilia Horak, która pragnie po drodze wstąpić do Żylina i odwiedzić matkę. W mijanej wsi zastają dwu hitlerowskich żandarmów, którzy zamknęli się w chacie z zakładnikami - kobietą z dwojgiem dzieci. Kaszyba śmiałym manewrem w pojedynkę rozbraja bandytów. Mijają miasteczko, w którym Kaszyba mieszkał przed wojną. Wspomina swój ożenek i aresztowanie, które nastąpiło wkrótce po nim.
Film o niespełnionej miłości młodej dziewczyny i doświadczonego oficera, wpisane w ostatnie miesiące II wojny światowej.


Film powstał z pewnością w celach propagandowych (wskazują na to takie choćby elementy, jak
przyjaźń polsko-radziecka i komunistyczna przeszłość bohatera), ale jednak coś w nim jest, bo skłania do zastanawiania się nad decyzjami bohatera i innych postaci i analizowania fabuły.
Może sprawia to urok odtwórcy głównej postaci - Leonarda Pietraszaka (jako Dowgi
rdzie w nim się w młodości byłam kochałam), który gra podpułkownika Koszybę, ale pamiętam, że kiedy po raz pierwszy wiele lat temu ten film widziałam (a pochodzi z roku 1975) to bardzo mi się podobał. Teraz po latach trochę inaczej na niego patrzę, bo i czas się zmienił i filmów się naoglądałam różnych, ale dalej niektóre sceny oglądałam z zainteresowaniem i po raz kolejny pomyślałam, że jednak ten pułkownik coś w sobie ma (zwłaszcza w spojrzeniu) i czułam się jak ta młodziutka pani porucznik, którą zafascynował, nic właściwie nie robiąc (no może poza jedną brawurową akcją, która z pewnością zwróciła na niego jej pełną uwagę). To dziewczyna jest tu ekspansywna i narzuca się właściwie bohaterowi, zmusza go po podjęcia decyzji, dokonania wyboru, ponownie. Młoda pani porucznik kieruje się uczuciami, jest naiwna i pełna nadziei. Zresztą czasy takie wtedy były, że człowiek szukał drugiego człowieka, żeby w nim jakieś pocieszenie znaleźć i trochę ciepła, a pułkownik, choć chciał być chłodny i na dystans, też przecież był człowiekiem, a jeszcze dziewczyna przypominała mu zmarłą żonę, którą nie zdążył się nacieszyć.
Historia pułkownika zdaje się pretekstem do rozważania kwestii, ile i czy wszystko można poświęcić dla idei, czy także kochanego człowieka? Czy nie grozi to emocjonalnym chłodem? Czy idea i walka wystarczą same dla siebie? Czy zwycięstwo nie bywa okupione zbyt wysoką ceną? Czy nie zmienia się w klęskę?
Trudno znaleźć wytłumaczenie dla decyzji podejmowanych przez pułkownika, choć widać, obserwując jego zachowanie, że tak chodząc nerwowo, miota się jak lew w klatce, tłumiąc wszelkie uczucia. Czy w ogóle jest w stanie się zmienić czy zawsze znajdzie sobie jakieś pole do walki i odrzuci miłość? Czy popełni drugi raz ten sam błąd czy potrafi się przełamać? A może ten brak życia prywatnego jest pokutą za poświęcenie kiedyś dla idei własnej żony?
Znamienne jest to, że to Polak przedwojenny komunista i ideowiec stara się w czasie wojny nie mieć życia prywatnego, a Rosjanin, jego przyjaciel i współtowarzysz walk w Hiszpanii, dziwi się takiej jego postawie.
Spoiler!
Trzeba powiedzieć jeszcze o ważnym z pewnością wątku sierżanta Wolaka, który towarzyszy w drodze pułkownikowi i dziewczynie. Akcja zbrojna byłego powstańca - sierżanta Wolaka - jest z pewnością odniesieniem do Powstania Warszawskiego (decyzja: czekać - na wojsko czy atakować), refleksją nad słusznością, czy nie, takiego a nie innego wyboru - jakby powtórzeniem w małej skali decyzji o wybuchu powstania. Jest też rodzajem buntu przeciw postawie pułkownika, a także wynikiem osobistego rozgoryczenia sierżanta. I podobnie jak powstanie kończy się militarną klęską. Pułkownik skazuje sierżanta za niesubordynację, za niewykonanie rozkazu, na kompanię karną, nie widzi okoliczności łagodzących, jest w tym bezwzględny, podobnie jak w rozmowie z dziedziczką, którą informuje o bliskiej reformie rolnej, która zabierze jej majątek i nic nie pozostawi, i podobnie jest bezwględny w tłumieniu swoich uczuć i niszczeniu własnego życia prywatnego. Myślę, że ma nawet żal do siebie za to, że zdarzyło mu się ulec chwili słabości. Ale czy na pewno wszystko można poświęcić dla walki i idei?
Ci, co ulegają uczuciom i są wrażliwi, giną lub zostają ciężko ranni - jak sierżant Wolak, jak utalentowany Maciej, jak młoda porucznik. Z wojny nie można wyjść nienaruszonym - albo się ginie albo zostaje się okaleczonym emocjonalnie.
Zakończenie historii jest takie, jakie wybrał sam bohater.... - on na to pozwolił i on jest temu winny.

Nie zachęcam nikogo specjalnie do obejrzenia tego filmu, żeby się nie rozczarować na końcu, spodziewając się czego innego. Ale mnie ten film się podoba. Mimo pewnych mocno zarysowanych tendencji (zwłaszcza propagandowych) jest w jakiś sposób interesujący.
Pamiętam, że jak go pierwszy raz oglądałam, od razu zwróciłam na niego uwagę, teraz trafiłam na niego na kanale Kino Polska i widzę, że jest podobnie jak wtedy, bo znowu o nim myślę. Niewątpliwa to także zasługa Leonarda Pietraszaka gr
ającego pułkownika, ale i Haliny Rowickiej grającej młodziutką panią porucznik - taką jaka miała być: spontaniczną, pełną życia i nadziei, szukającą miłości.
Scen bitewnych
poza jedną długą na końcu właściwie w tym filmie nie ma, dlatego to nie do końca dramat wojenny. Jednak szarża kawaleryjska jest z pewnością ładnie nakręcona.

wtorek, 28 kwietnia 2009

Zbrodnia i kara (1998)

"Zbrodnia i kara" Josepha Sargenta to adaptacja arcydzieła Fiodora Dostojewskiego. Film został nakręcony z wielką dbałością o szczegóły - scenografia i kostiumy przenoszą widza do XIX-wiecznej Rosji. Student prawa Rodion Raskolnikow popełnia zbrodnię, wierzy, że zrobił to dla dobra społeczeństwa. Dowodów świadczących przeciwko Raskolnikowowi szuka przekonany o jego winie Porfiry. W rolach głównych wystąpili Julie Delpy, Patrick Dempsey i Ben Kingsley.

Przyznaję się bez bicia, że książki nie czytałam, choć wiele o niej słyszałam, ale zawsze mnie odrzucało użyte przez Raskolnikowa narzędzie zbrodni...
Tym razem jednak postanowiłam się przełamać dla Patricka Dempseya, który gra tu główną rolę Raskolnikowa, rolę, o której marzy wielu aktorów. Nie mogę dokonać porównania filmu z książką, mogę jedynie ocenić samo dzieło filmowe. Trzeba przyznać, że scenografia i kostiumy są bardzo dobre, widać dużą dbałość o szczegóły. Domyślam się, że powieść Dostojewskiego została w tym filmie znacznie spłycona, ograniczono się do tego co niezbędne. Oczywiście film jest amerykański i to widać, ale muszę przyznać, że ma klimat, a męki bohatera, któremu się wydaje, że dokonał mordu w słusznym celu, dla wyższej idei, a jednak ma wyrzuty sumienia, są dość dobrze oddane. Moim zdaniem Dempsey wywiązał się z tego zadania. Podobnie jak Ben Kingsley, grający, demonicznego niemal, prowadzącego grę z Raskolnikowem, inspektora policji. Pozostałe postaci przypominały mi nieco postaci z Dickensa: Dmitrij, Arkadij, Alona, Lizavieta itp. - (były dickensowskie w swojej charakterystyczności, np. warto dodać, że Dmitrija gra Eddie Marsan czyli Pancks z najnowszej adaptacji "Little Dorrit"), a Donia i Sonia wydawały się typowymi dla prozy Dickensa kobiecymi aniołami, które znalazły się w trudnych warunkach. No i dobrze skontrastowana została bieda i bogactwo... zupełnie jak u Dickensa..
Ze wspomnianych wyżej powodów film oglądało mi się świetnie, no i Dempsey oczywiście... Na końcu troszeczkę się nawet wzruszyłam...
Miałam chwilami wrażenie, że oglądam film kostiumowy, a nie dzieło Dostojewskiego, o którym miałam troszkę inne wyobrażenie... ale jak wspomniałam książki nie czytałam. Muszę jeszcze dodać, że podobała mi się w filmie muzyka Stanisława Syrewicza.

Film kupiłam w wydaniu polskim z towarzyszącą mu książeczką, w której jest zamieszczone streszczenie powieści i opisane ważniejsze postaci. Zestaw pochodzi z serii "Kolekcja lektur", wydawanej przez Oxford Educational.

środa, 22 kwietnia 2009

Szklana pułapka 4.0

Cała seria "Szklanych pułapek" ma jeden podstawowy atut: Bruce`a Willisa, dzięki któremu warto te filmy oglądać. Są często przeładowane efektami specjalnymi, mam wrażenie, że czwarta część ma ich najwięcej. Oczywiście można by powiedzieć, że jest ich za dużo, ja nieco wymiękłam przy scenie z ciężarówką i F-35 (wcześniejszą scenę w tunelu i z helikopterem jakoś zniosłam), ale generalnie oglądałam cały film z napięciem, wbita w kanapę, nie wiedząc co się stanie za chwilę, choć było oczywiście do przewidzenia, że John McClane przeżyje.
Po szklanym wieżowcu (cz. 1), lotnisku (cz. 2) i rozprawie w tunelu (cz. 3) przyszła kolej na zagrożenie komputerowe - to ostrzeżenie przed wszechwładzą komputerów, za pomocą których sterowane jest praktycznie wszystko: komunikacja, gaz, prąd, łączność. Kiedy ktoś zdobędzie władzę nad komputerami, włamie się do systemu, rządzi całym światem.
John McClane jak zwykle przypadkowo zostaje wplątany w całą intrygę, przejmując opiekę nad hakerem, który w rzeczywistości swoimi działaniami doprowadził do katastrofy, bo stworzył algorytm, którym posłużyli się później terroryści. Młody haker towarzyszy naszemu dzielnemu detektywowi, który samotnie walczy z przestępcami (a nawet musi zaryzykować życie córki).
Przeciw niemu staje do walki specjalista od ochrony i zabezpieczenia systemów oraz jego nad wyraz wysportowana dziewczyna. Mając władzę nad łącznością i komunikacją mogą nie tylko paraliżować całe państwo, ale także mogą śledzić naszego bohatera i próbować go zabić. Ale McClane nie z takimi już sobie wcześniej radził.
Oczywiście nie warto opowiadać fabuły, tylko trzeba usiąść przed telewizorem i oglądać zmagania McClane`a. Bruce jak zwykle w świetnej formie i nie traci dobrego humoru. (łysina to pestka! Bruce trzyma się świetnie, nie widać upływających lat, choć może widać, że McClane jest nieco już zmęczony swymi przygodami).
Mnie rozbawił tekst, który mówi o dystansie do siebie. Kiedy po jednej z przepraw obtarty, zakrwawiony McClane wstaje w brudnej koszulce, młody haker mówi do niego:
- Musisz jechać do szpitala. Spójrz na siebie. Nie jestem lekarzem, ale wyglądasz na rannego.
- To seksowne, nie?

Chyba jednak jest seksowne, ale tylko dzięki Bruce`owi.
Szkoda może, że jako swego przeciwnika nie miał tym razem kogoś bardziej charyzmatycznego. O wiele ciekawszą postać od złego charakteru stworzył młody haker, który partneruje Bruce`owi.
Podsumowując, bawiłam się świetnie, podziwiając niespożytą energię Willisa oraz efekty specjalne, które mogły zaimponować. Takich zapadających w pamięć scen jest sporo - ot choćby ta z samochodem w szybie. Nie da się też ukryć, że w trakcie oglądania tego filmu przychodzi do głowy refleksja, że wszechpotęga komputerów w dzisiejszym świecie może budzić pewien niepokój...
Gdybym miała wybrać najlepszą część serii "Szklana pułapka", na pewno będzie to, już kultowa, jedynka - mimo tego, że nie jest tak efektowna, ale za to aktorstwo (Bruce, Allan Rickman i pozostali) oraz scenariusz były w niej świetne - rozplanowanie akcji w jednym, jedynym budynku i wykorzystanie tkwiącym w nim możliwości.
Drugie miejsce w moim osobistym rankingu zajmie chyba właśnie część 4, ze względu na imponujące efekty specjalne i samą tematykę, nie mówiąc już o Willisie.

niedziela, 5 kwietnia 2009

Doubt (Wątpliwość)

Katolicka szkoła na Bronxie w 1964 roku. Pewna zakonnica zaczyna podejrzewać księdza, o to, że zbyt mocno interesuje się życiem pewnego ucznia. Czy to tylko nadopiekuńcze obawy, czy coś poważniejszego? Czy działając zgodnie z zasadami panującymi w szkole, można dowiedzieć się prawdy?
W tej opowieści ważne są cztery osoby: ksiądz, siostra przełożona, młoda zakonnica i czarnoskóry uczeń. Ale to pomiędzy otwartym wobec ludzi pastorem a konserwatywną siostrą przełożoną rozegra się wielka gra.
Siostra przełożona dba o dyscyplinę w szkole, jest postrachem uczniów, jest zimna, oschła, stroni od nowinek (nakazuje, by uczniowie używali tylko piór, a nie długopisów). Ksiądz jest życzliwy, otwarty wobec uczniów, wydaje się ich rozumieć. W szkole uczy młoda i naiwna zakonnica, która jest pełna ufności i zapału do pacy, kocha swoich uczniów, podobnie jak ksiądz. Siostra przełożona wydaje się nie lubić dzieci, każe ich za najdrobniejsze przewiny, jednocześnie myśli o losie ślepnącej starszej zakonnicy, próbuje ją chronić, więc chyba ma serce. Odczuwa jednak niechęć wobec księdza i w jakiś sposób zatruwa myśli młodej zakonnicy, mówiąc jej by miała oczy otwarte i obserwowała wszystko wokół siebie. Ta obserwuje księdza, aż w końcu wydaje jej się, że widzi coś niepokojącego, co odnosi się do jedynego wśród uczniów tej szkoły czarnoskórego chłopca, Donalda oraz księdza. Zgłasza to siostrze przełożonej.
To początek, bo od tego momentu zaczyna się pojedynek między siostrą przełożoną a księdzem, który doprowadza do wielkiego finału. Wcześniej jest ciąg obrazów, niespieszna akcja, kazania księdza, który mówi o swoich wątpliwościach, rozmowa obu zakonnic, konfrontacja całej trójki. Ciekawe wydaje mi się w tym filmie zasygnalizowanie, jak inaczej żyją księża od zakonnic. Rozmowa księży przebiega w atmosferze kumpelskiej rozmowy, są żarty, śmiechy, dobre jedzenie. Zakonnice są surowe, zdyscyplinowane, karne.
Czy cały atak przełożonej to nie jest swoista zemsta? Czy nie jest to atak na kogoś, kto jest ciepły, ma w sobie dobroć, którą przełożona w sobie zabiła? Czy jest to walka o prawdę czy walka o władzę? Kto kim manipuluje? Czy ksiądz jest winny czy niewinny? Kto czyni dobro? Czy wolno siostrze na podstawie własnych tylko odczuć, a nie faktów oskarżać drugiego człowieka?
Tempo filmu w pierwszej części jest wolne, by w końcówce nabrać tempa. Wszystko bowiem rozgrywa się na końcu - w trakcie często dramatycznych rozmów, które prowadzą ze sobą główne postacie: obie zakonnice, ksiądz z młodą zakonnicą, siostra przełożona z matką chłopca, ksiądz z siostrą przełożoną. Kto ma rację? Co jest grzechem? Kto czyni dobro? Kto ma wątpliwości? Czy można dotrzeć do prawdy? Jaka jest prawda i czy prawda to dobro czy zło?
Ciekawy film, dobre kreacje aktorskie:
Meryl Streep - Siostra Aloysius (siostra przełożona) - nominacja do Oskara za rolę pierwszoplanową!
Philip Seymour Hoffman - ojciec Flynn - nominacja do Oskara za rolę drugoplanową!
Amy Adams - siostra James - nominacja do Oskara za rolę drugoplanową!
Viola Davis - pani Muller - nominacja do Oskara za rolę drugoplanową!
"Doubt" otrzymał jeszcze kilka innych nagród:
nominacja do Oskara za scenariusz adaptowany (Shanley), pięć nominacji do Złotych Globów (ponownie – Streep, Hoffman, Adams, Davis i Shanley) oraz liczne inne nominacje i nagrody (BAFTA, SAG, WGA, Satelita, Camerimage).
Dodam jeszcze, że generalnie nie lubię filmów, które mówią krytycznie o kościele, księżach czy zakonnicach, bo mam wrażenie, że często powstają dla efektu, są programowo antykatolickie, np. "Kod da Vinci". Jednak "Doubt" porusza ważne tematy, dlatego odbieram go inaczej.

Film daje do myślenia, ale czy nie pozostawia... wątpliwości?
Można wiele jeszcze powiedzieć na jego temat, ale lepiej go obejrzeć, żeby wyrobić sobie własne zdanie.

sobota, 4 kwietnia 2009

Kądziel

Przeczytałam "Kądziel". Marii Rodziewiczówny. Pierwsza publikacja tej powieści miała miejsce na łamach "Tygodnika Mód i Powieści" w 1898 r. (numery 1-39). Wydanie książkowe ukazało się rok później. To powieść traktująca o kobietach, ich wychowaniu, emancypacji, tym co powinno być ważne: zamążpójście (i ułożenie sobie życia w ten sposób), a może ambicje czy praca? Ta książka jest i pogodna (pisana ze sporym poczuciem humoru) i wzruszająca jednocześnie. Myślę, że poprzez ten utwór widać dobrze poglądy samej Rodziewiczówny, czytając chwilami tę powieść miałam wrażenie, że widzę dużo z niej samej w postaci głównej bohaterki: Taidy Skarszewskiej, a w postaci cioci Dysi - Jadwigę Skirmunttównę. Za tą książkę pisarka była mocno krytykowana, bo faktycznie dość brutalnie rozprawiła się z płcią żeńską, opisując różne typy damskich bohaterek, reprezentujących różne postawy i sposoby na życie. Opowiadała się w tej powieści przeciw zbyt skrajnie pojętej emancypacji oraz przeciw migracji utalentowanych młodych ludzi za granicę. Satyrycznie patrzy pisarka na kobiety charakteryzujące się przesadną dewocyjnością na pokaz, która znika, gdy pojawia się kandydat na męża (kapitalnie opisana postać Klary Wawelskiej). To zresztą uroczy opis całego zestawu postaci, które pojawiają się na ogłoszenie pani Taidy, która poszukuje towarzyszki- pomocnicy w gospodarstwie. Bohaterka Taida Skarszewska to iście posągowa postać, matrona, która sama zarządza majątkiem i wychowuje dwóch synów - to ona jest emancypantką, ale została do tego zmuszona okolicznościami.

Pani Taida:
Była to kobieta, którą bieda i praca wychowała, bieda i praca nauczyła, bieda i praca towarzyszyła wiodąc przez życie. W tej kompanii stwardniało jej serce, wyrobił się despotyczny charakter - nawet zgrubiały rysy, głos, wyrażenia. Była bezwzględna dla słabości, wymagająca cnoty jako obowiązku, pracy jako jedynej dźwigni i celu życia, pogardzająca próżniakiem jak przestępcą, prawiąca prawdę ostrą twardo, bez żadnych ogródek! [..] Przez całe swe życie wierna była "Gazecie Warszawskiej" i wierzyła w nią bezwarunkowo co do polityki i korespondencyj rolniczych, potem zaprenumerowała "Kraj", ale co rychlej się wycofała. Można dostać żółtaczki z irytacji czytając ich polemiki! I co z tego za korzyść! Ja wiem, że jest ciężko, źle, nieznośnie! Ale jak mi kto będzie bezustannie przypominał, to mnie cała moc odpadnie i robić nic nie zechcę! Człowiek dwa razy nie żyje ani doli sobie nie wybiera. Jaka mu wypadła, musi ją odby
ć. Na tamtym świecie będzie ład, a tutaj nigdy! [..] Życie jej upłynęło w Rudzie, a dzieła i czyny nie wyszły poza zakres szarego tłumu ziemian. Gdyby była mężczyzną, stałaby się luminarzem powiatu, ale że była kobietą, więc nie miała głosu ni w radzie, ni w sądzie, ni na zjazdach marszałkowskich - nigdzie. Nie mogła zaprotestować, gdy podwyższono podatki, ani obronić się, by jej nie wyznaczano reparacji dróg o siedem mil, ani wpłynąć na obniżenie procentów w Banku Wzajemnego Kredytu, którego była członkiem; miała tam głos, ale osobiście go używać nie miała prawa. Miała wszystkie ciężary obywatela, bez żadnych prerogatyw. Osiemnastoletnią dziewczyną wyszła za mąż, gdy miała dwadzieścia dwa lata została wdową z dwoma synami i mnóstwem długów. Naznaczona opiekunką małoletnich, długie lata była pod kontrolą marszałkowskiej kancelarii, pilnowali ją ostro panowie sąsiedzi, wymagano szczegółowych rachunków, wtrącano się we wszystko. Ale długów nikt nie płacił - tylko ona, klęsk nikt nie wynagradzał - tylko ona, biedy nikt nie cierpiał - tylko ona, synów nikt nie uczył - tylko ona, i Rudy nikt nie kochał - tylko ona.

A tu korowód pań, które odpowiedziały na ogłoszenie pani Taidy, wśród nich panna Klara Walewska.

"Zaczęto mówić o sprawie pomocnicy i Włodzio już układał ogłoszenie do "Kuriera". Po wielu naradach i zmianach ułożono następujące: "Poszukuje się osoby w średnim wieku na wieś, do zarządu kobiecym gospodarstwem i wyręczenia pani domu. Reflektantki zgłoszą się na ulicę Wspólną nr 14, do pani Ozierskiej, między 1-3 po południu".[..]
Nazajutrz już o dwunastej przyszła pierwsza kandydatka na posadę do Rudy. Była to bardzo elegancka dama, w kapeluszu z piórami, upudrowana, ufryzowana i wdzięcznie uśmiechnięta.
- Przychodzę wskutek ogłoszenia w "Kurierze". Nieszczęśliwe okoliczności zmuszają mnie do poszukiwania pracy.
Na panią Taidę uderzyły ognie, ale się nieco pohamowała.
- Czy pani zajmowała się gospodarstwem wiejskim? - spytała sucho.
- Dotąd nie potrzebowałam pracować na siebie. Mój mąż miał dobrą posadę na kolei. Po jego śmierci miałam magazyn mód, ale interesy źle poszły, jak zwykle kobiecie samotnej, bez męskiej opieki!
Westchnęła i dodała:
- Przeczytawszy ogłoszenie pomyślałam, że wyjazd na wieś poprawi mi zdrowie i uspokoi nerwy zerwane ciężkimi przejściami.
- A pomyślała pani, czy spełni swe obowiązki? Czy pani się zna na hodowli drobiu i trzody, na ogrodnictwie i mleczywie?
- Jak to, ja mam być szafarką i klucznicą! - oburzyła się dama.

[...]
Stasia otworzyła drzwi. Na progu stała osoba istotnie w średnich latach, chuda i jakby wystraszona.
- Czy tu mieszka pani Ozierska? - spytała.
- Tutaj.
- Bo to wyczytałam w "Kurierze"...
- Proszę panią do salonu! - przerwała Stasia.
Ale interesantka musiała się wynurzyć.
- Od dawna marzę o wyjeździe na wieś, do ciszy i spokoju. W mieście nie można uniknąć zgorszenia, pokus; ciągle się jest narażonym na grzeszne myśli i uczucia. Przed występkiem skryć można oczy tylko w świątyni...
Spuszczone miała oczy, więc nie widziała wyrazu twarzy Stasi, za portierą odzywało się podejrzane sapanie, to Włodzio się dusił ze śmiechu. Szczęściem weszła pani Taida i Stasia uciekła.
- Pani poszukuje posady? - zagaiła pani Skarszewska.
- Tak, pani. Modlitwa i praca jest moim szczęściem.
- Pani zamężna?
- O, nie! Żyłam z mamą dotychczas w Siedleckiem. Ojciec zostawił nam folwarczek. Ale mama była słabego zdrowia - przeniosłyśmy się do Siedlec. Dzierżawca nas doprowadził do nędzy, a wreszcie i folwarczek trzeba było sprzedać. Kapitalik poszedł na doktorów i aptekę i mamusia zmarła temu dwa lata. Dostałam posadę tutaj przez znajomą hrabinę w szpitaliku, al
e zawsze marzyłam o wyjeździe na wieś i gdym przeczytała ogłoszenie, wnet pomyślałam, że to może palec Boży, bo na tę intencję suszę wszystkie wtorki - dzień, w którym opuściłyśmy naszą Wólkę.
- Więc pani się zna na wiejskim gospodarstwie?
- Przecież mieliśmy Wólkę, a ja zawsze wyręczałam mamusię. O, znam wieś i kocham jej ciszę, spokój i patriarchalne obyczaje.
Włodzio za portierą pomyślał, że cisza i spokój rzadko były widziane w Rudzie przy mustrze fornali, pastuchów i czeladzi i że patriarchowie mieli pod względem obyczajów pojęcia nie zawsze zgodne z etyką nowożytną, ale pani Taidzie podobały się aspiracje kandydatki do wiejskiego życia; a zresztą poprzednie były jeszcze gorsze".
[...]
Już po trzeciej zjawiła się jeszcze jedna. Była to gruba kobiecina, w czepku na bakier, z wypiekami na twarzy.
- Tu szukają gospodyni na wieś! Ja pojadę! Co tam, raz kozie śmierć! Przemówiłam się ze starym, on mnie spostponował, więc mu powiadam: czekaj, psia nogo, ja ci pokażę! Pojadę na wieś, między ludożerce, między bałwochwalce - na takie wygnanie, na takie zatracenie, a z tobą nie zostanę!
Aby jej się pozbyć, musiała pani Taida wezwać pomocy Włodzia i posłała go pędem
do "Kuriera".
- Cofnij ogłoszenie, cofnij! Mam tego dosyć! [...]
- Wezmę chyba tę Wolską!
[..]
Pierwszym zajęciem panny Klary Wolskiej po przybyciu do Rudy było urządzenie przeznaczonego jej pokoju wedle swych potrzeb i wymagań. Gdy ukończyła swą pracę, zaprosiła na ocenę panią Taidę.
- Niech pani raczy rzucić okiem na moją celkę! - prosiła idąc za nią i spodziewając się na pewno pochwały.
Ale pani Taida stanęła na progu, popatrzyła i rzekła:
- Jeśli to ma być cela, to cela bałwochwalcy.
Największa ściana była od góry do dołu zawieszona obrazkami
świętymi, przedzielonymi jeden od drugiego festonami z różańców, i zakończona ołtarzykiem, na którym paliło się kilka lampek i leżały stosy książek do nabożeństwa.
- Jak to, bałwochwalcy? - jęknęła panna Klara.
- A na cóż chrześcijaninowi ten milion obrazków i ten stos książek? Wystarczy prosty krzyż albo obraz Bogarodzicy i jedna książka. No, a jeśli pani tu chce żyć w celi, to po cóż pani naprzeciwko ma tyle pierzyn na łóżku? To nie ma konsekwencji. [..]
Panna Klara naprzeciw cieniutkie nici wiązała szydełkiem i rachując oczka, rozpoczynała rozmowę.
- Czy to być może, proszę pani, że poprzedniczka moja miała brzydki stosunek z pisarzem?
Pani Taida podniosła oczy uzbrojone w okulary.
- Kto pani to mówił?
- O, ja bym sobie nie pozwoliła na podobne rozmowy. Słyszałam przypadkiem.
- Powinna była pani nie pozwolić na szkalowanie kogoś nieobecnego.
- Godność moja kobieca nie pozwala mi nawet wyznać, że rozumiem podobne stosunki.
- Żadnych grzesznych stosunków nie było, co najwyżej lekkomyślność młodości.
- Pani to nazywa lekkomyślnością! Ale ja wolna jestem nawet od takiej lekkomyślności i ubliżyłoby mi wglądanie i wtrącanie się do podobnie bezecnych rozmów! W ogóle
ciężkie jest życie panny mego wychowania wobec brutalności ludzi prostych, z którymi muszę obcować, i często zgroza mnie ogarnia, jakie były te, które ich uzuchwalały do okropnych wyrażeń i szczegółów! Straszna tu panuje demoralizacja! Czy wystawi sobie pani, że podobno żona leśniczego nie jest ślubna, a ochmistrzyni źle się prowadzi, nie mówiąc już o córkach ekonoma?
- Skądże pani to wszystko wie, z nikim nie rozmawiając i tak się gorsząc.
- Jestem, niestety, narażona na zgorszenie. Mój Boże, żeby mnie mama mogła widzieć, ona, co mnie uchowała jak kwiat czystą. [..] Wiedziałam, że świat jest grzeszny, ale teraz widzę, że jest to piekło. Dziękuję Bogu, że taka nie jestem.


Sporo humoru jest w tej powieści, wydaje się dzięki temu trochę inna i lżejsza, choć pani Taidzie problemów nie brakuje, bo okazuje się, że zamiast pomocy zyskuje tylko kłopoty zwią
zane z przybywającymi do majątku "pomocnicami". Jest też w tej powieści postać Stasi, która na początku samowolna i krnąbrna, dzięki pani Taidzie i przykładowi, jaki daje swoim postępowaniem i tytaniczną niemal pracą, zmienia się i znajduje swój cel życiu i pracy. Jest też w końcu ciocia Dysia, cicha, niepozorna, ale niezmiernie dobra i wzruszająco opisana.
Czytając tę powieść szczerze się ubawiłam, a jednocześnie byłam pełna podziwu dla pani Taidy. Jak pisałam, dużo w tej postaci samej Rodziewiczówny. I choć pisarka w tym utworze trochę
krytykuje emancypantki, ale ona sama była emancypantką, prowadziła sama gospodarstwo, ubierała się po męsku i była silną osobowością.