sobota, 12 września 2009

Dyliżansem przez Śląsk

"Ból nogi jest dla mnie nieszczęściem, ponieważ pędząc z upodobania życie na wsi namiętnie lubię dalekie spacery. Oto powód, dla którego postanowiłam udać się do wód w Cieplicach na Śląsku."
Tak zaczyna się "Dyliżansem przez Śląsk. Dziennik podróży do Cieplic w roku 1816" Izabeli z Flemmingów Czartoryskiej. Jego autorka była osobą wówczas bardzo znaną i przedstawicielką jednego z najznakomitszych rodów polskich. Żona księcia Adama Kazimierza Czartoryskiego, generała ziem podolskich i matka bardzo nieszczęśliwej (zwłaszcza w małżeństwie, bo wzięła rozwód z księciem Ludwikiem) Marii Wirtemberskiej, (o której zresztą we wzruszający sposób w swoim dzienniku pisze, kiedy ta odwiedza ją w Cieplicach), a także Adama Jerzego Czartoryskiego i Zofii Zamojskiej, w czasach młodości była autorką kilku skandali (miała romans z królem Stasiem, z posłem rosyjskim Repninem i dukem de Lauzun). Jednak z wiekiem się ustatkowała, stała się gorącą patriotką. To właśnie ona zainicjowała w 1801 roku otwarcie pierwszego polskiego muzeum w Puławach (w świątyni Sybilli).

Dzienniki podróży były wówczas, na przełomie XVIII i XIX wieku, bardzo popularne. Zapiski Czartoryskiej odzwierciedlają zainteresowania epoki, są świadectwem powstawania patriotyczno-sentymentalnej uczuciowości, bo i autorka opisując krajobraz czy scenki rodzajowe pisze o swoich uczuciach, o wrażeniach, jakie widziany obraz w niej wywołuje.

Trasa przejazdu księżnej na Śląsk wiedzie przez Zwoleń, Białaczów, Sulejów, Naramnicę, Wieruszów, Wrocław, Kamienną Górę. We wzruszający sposób opisuje proboszcza Naramnicy, schorowanego Francuza:
"O kilka kroków ode mnie zauważyłam przechodzącego mężczyznę w szlafroku z obwiązaną głową. Jego wychudła i blada twarz zdradzała cierpienie. Przeszedł jak cień, wszedł wolnym krokiem na podwórze i zniknął."
Księżna Czartoryska dowiedziała się, że to francuski emigrant, ksiądz i proboszcz Naramnicy. Po wysłuchaniu jego historii i po osobistym z nim spotkaniu, zainteresowała się jego losem. Towarzyszący księżnej lekarz zaordynował mu lepsze pożywienie i wino dla nabrania sił. Ofiarowano mu herbatę i butelkę malagi, prosząc, by przyjął to po przyjaźni jako lekarstwo. Nieśmiało, bo z dużym respektem przekazała mu w bilecie drobną kwotę i załączyła swój adres. Nie zapomniała o nim także w drodze powrotnej.

Wkrótce, z towarzyszącą jej grupą osób (wychowanka i ulubienica Zosia Matuszewiczówna, rezydentka Puław pani Neuvillowa i jej córka Lila, lekarz - doktor Khittle oraz kucharczyk i kilka kobiet służebnych)) księżna dociera do Cieplic i zajmuje kwaterę, która z początku nie przypada jej do gustu. Jednak po kilku dniach przystosuje się do istniejących warunków i wkrótce porzuca myśl o przeniesieniu się w inne miejsce:
"Po przybyciu prawie w nocy do Cieplic nie byliśmy zbyt zadowoleni z naszego locum - znajdowało się na uboczu, pokoje były małe i nadzwyczaj niskie, bez łóżek i mebli też niewiele. Poszliśmy spać w złych humorach. [...] Nazajutrz nadal czyniliśmy smutne uwagi nad nieszczęśliwym położeniem naszej siedziby, powoli jednak urządziliśmy się i humory się poprawiły. Zrezygnowałam u siebie z jednego okna, położyłam jeden na drugim dwa sienniki, nakryłam je piękną narzutą i - miałam zadowalające łoże. Vis a vis - kanapka i trzy krzesła, bliżej okna moje biurko, na którym leżały pióra, nożyki, pieczątki, papiery i wszystkie przybory. Przy drugim oknie, ozdobionym przeze mnie doniczką z kwiatami - krzesło i stoliczek tworzyły cabinet de lecture. Za krzesłem stała ciężka komoda z trzema szufladami, gdzie złożyłam parę sukien, dwa okropne robdeszany (podomki), trzy czy cztery czepki i dwa kapelusze. Na komodzie klatka z papugą i miniaturka zwierciadła między oknami. Pokój, w którym mieściło się to wszystko, miał siedem kroków długości, a mniej niż pięć był szeroki. Co do wysokości - Khittel (lekarz) głową sięgał prawie sufitu. [...] Zgodziliśmy się, że to okropnie smutny dom i niezbyt fortunnie wybrany na mieszkanie - chcieliśmy się wyprowadzić. [...] Po kilku dniach przywykliśmy do tego wszystkiego. Sypialiśmy doskonale, jadaliśmy dobrze, spacery były urocze, a ludzie tacy dobrzy."
Ponieważ do Cieplic przyjechała leczyć reumatyzm i nie była już wtedy najmłodszą kobietą, często używa pojazdów, jest to dyliżans przy większych odległościach (a trzeba dodać, że w 1778 roku Kotlina Jeleniogórska uzyskała połączenie dyliżansowe przez Kamienną Górę i Świdnicę z Wrocławiem), powóz - przy nieco mniejszych i lektyka - przy tych najmniejszych. Zwiedzanie gór w lektyce było wówczas dość rozpowszechnioną formą "wędrowania", rodziła się powoli profesja przewodnika czy tragarza. Księżna zwiedza okoliczne atrakcje architektoniczne np. opactwo w Bukowcu (w rzeczywistości to krypta) czy zamki, jak Chojnik:
"Aby się tam dostać, należy dojechać powozem do oberży we wsi u podnóża góry, gdzie czekają tragarze z lektykami. Byłyśmy cztery kobiety, wzięłyśmy więc tragarzy, mężczyźni zaś poszli z przewodnikiem pieszo. Olbrzymie skały, porośnięte drzewami, których korzenie czepiają się niepożytych masywów lub wiją się wśród szczelin i mchu pokrywającego głazy, sprawiały wrażenie dziwaczne i zdumiewające zarazem. Na każdym zakręcie otwierały się wspaniałe widoki.[...] Najbardziej działają na wyobraźnię stare mury z XIII wieku otaczające zamek, przez ten mur podobno kazała księżniczka Kunegunda skakać konno rycerzom, ubiegającym się o jej rękę.[...] Mimo że zupełnie nie wierzyłam w prawdziwość tej historii, oczy utkwiłam w murze, usiłując znaleźć jakiś ślad okrucieństwa dziewicy lub szaleństwa rycerzy, powolnych niedorzecznemu kaprysowi.[...] Potem zeszliśmy do stóp zamku, aby się napić herbaty, mleka i chłodników.[...] Przyniesiono księgę, gdzie każdy umieszcza swe nazwisko.[...] Zosia [...] znalazła na jednej ze stron u góry nazwisko mojej córki i syna. Odczytałam chciwie ich podpisy i umieściłam poniżej słowa, jakimi mnie natchnęły: "Cóż za szczęście oglądać ich pismo. Boże, zachowaj ich w swojej opiece". Gdy kończyłam, jedna łza spadła na imię Marysi. Zamknęłam księgę [...] Miałam głowę, serce i duszę przepełnione wspomnieniem dzieci i wydało mi się, że słyszę ich głosy. Przed chwilą widziałam imiona wypisane ich ręką i wrażenie trwało dalej."
Zwiedza także atrakcje przyrodnicze, jak Śnieżne Kotły, Grodna, wodospady Szklarki i Kamieńczyka:
"Olbrzymie skały najrozmaitszych kształtów, porośnięte drzewami, krzewami i mchem [...] Wśród tych skalnych masywów leci z hukiem potok na tkwiące głęboko w przepaści szczątki opoki wśród tego wąska ścieżka, którą przechodzimy, biegnie czasem przez skały, czasem przez wodę czy też po chwiejnych, lecz niezawodnych mostkach: dodaje to romantyczności temu imponującemu obrazowi. Tak dotarliśmy do Szklarki, która spada z wysokości 30 stóp na żywą skałę. [...] Nie umiem powiedzieć, co się działo ze mną u stóp wodospadu wśród olbrzymich skał".
Oglądany krajobraz wywołuje uczucia i budzi refleksje na temat życia, losu, kondycji człowieka.
"Śnieżne Kotły [...] to głębokie na 200 stóp przepaście o ścianach stromo spadających w głąb, wypełnione niemal zawsze śniegiem. [...] W pobliżu odwiecznych śniegów, przez całe wieki gromadzących się w przepaściach, można dostrzec najpiękniejszą zieleń i wspaniałe kwiaty, których nigdzie indziej nie widziałam. Świeża zieleń z jednej strony i widok ciemnej przepaści z drugiej - oto obraz życia i przeznaczenia człowieka. Często po dniach pogodnych, radosnych, pełnych zadowolenia, przyjemności i uśmiechów przychodzi wielki smutek; często kwiaty błyszczą na skraju przepaści w którą nas strąca dotkliwy ból i strata".
Czartoryska opisuje krajobrazy, ale notuje także spotkania z ludźmi, różnych stanów i zajęć: śląskiej arystokracji (wśród nich z właścicielami Cieplic - rodziną Schaffgotschów, uczestniczy także w wydanym przez nich balu, który opisuje w kilku zdaniach), a także mieszczan, chłopów, żebraków:
"Lud tutaj dobry, a uprzejmość zdaje się być jego cechą wrodzoną.[...] Pewnego razu udałam się z rana do kąpieli, przechodząc korytarzem na dole ujrzałam w kącie niewidomego. Zapytałam, kto zacz? Odpowiedział, że jest biedakiem [...] Dałam mu talara i obiecałam tak czynić każdej niedzieli aż do wyjazdu z Cieplic.[...] Był katolikiem, widziałam w godzinę później, jak modlił się żarliwie w kościele.[...] Wracając około południa do siebie zastałam pod drzwiami staruszkę z naręczem goździków, maków, róż i jaskrów.[...] Jestem żoną ślepca - dorzuciła i wszystkie kwiaty złożyła na stole w moim pokoju."
"Byliśmy w Marciszowie, zaproszeni gorąco przez wieśniaczkę Mahlerową [...] Przyjęła nas radośnie i serdecznie. Jej mąż jest tkaczem, wyrabiając piękne płótna zarabia na życie swoje i rodziny. Chata czysta, w izbie cztery krosna w ruchu. [...] Na nasze przyjęcie stół nakryty piękną serwetą ustawiony był w sadzie. Pyszne mleko, doskonałe masło, świeży chleb, a przede wszystkim widok poczciwej Mahlerowej - uszczęśliwionej naszą wizytą, cztery hoże i zwinne dziewczyny skore do usług, nawet powolna dobroduszność ojca.[...] Jestem już niemłoda i przyzwyczajona do zimnej grzeczności ludzi zajętych naprawdę wyłącznie sobą, z powodzeniem udających zainteresowanie bliźnimi ... lecz nigdy nie będzie mi obojętna serdeczność, przyjazny ukłon poczciwych Ślązaczek i dobre ludzkie chęci".
Izabela Czartoryska była już wówczas siedemdziesięcioletnią kobietą, doświadczoną i po przejściach, jest dobrą obserwatorką, opisuje z gorzkim, ale i pogodnym humorem to, co widzi, komentuje bez uszczypliwości, łatwo się wzrusza. Jednak wszystko to jest wyważone.
"Dzisiaj po raz pierwszy udałam się do wielkiego kąpieliska. Trzeba naprawdę wierzyć w skuteczność tych wód, żeby z nich korzystać w tych warunkach. Jest to okrągła sala zbudowana nad źródłem wody, która wprawdzie ciągle się zmienia i płynie nieustannie, lecz zanurza się w niej po szyję czterdzieści naraz kobiet mniej lub bardziej chorych, znęconych nadzieją wyleczenia. Są między nimi młode i stare, ładne i bardzo brzydkie,[...] Drzwi otwierają się ciągle i coraz to ukazuje się postać w długiej, białej koszuli, zanurza się w wodę jak widmo, gubiąc się za chwilę w tłumie".
W jej słowach przebija humor, ale bez jakiejś złośliwości:
"Kąpielisko traktuję jako spektakl. Niezmiernie różnorodne są przybrania głów kobiecych, jestem niemal pewna, że te stroiki są pracowicie wystudiowane w przeddzień, toteż taka dama wchodząc na salę obrzuca ukradkowym spojrzeniem całe towarzystwo, które się kąpie, chcąc stwierdzić, jakie wrażenie wywiera jej pojawienie się. Zauważyłam, że dopóki otyłe matrony przebywają w wodzie, są tak pewne siebie, że napawa to poczuciem bezpieczeństwa pozostałe. Natomiast wyjście starszej damy z kąpieli jest dość ryzykowne. Drzwi wąskie, koszule mokre, można się domyślić, jakie to daje efekty."
"Przedstawiono mi wielu panów, lecz wolę o nich nie mówić."
Notuje zabawne wydarzenia (np. w czasie wycieczki do Grodnej):
"Na widok skały wszyscy wykrzyknęli z zachwytem: jakie piękne miejsce, cóż za widok, ileż ogromnych głazów, z jakim gustem wszystko urządzone! - "Jaki piękny grzyb! - zawołał mój kucharczyk i rzucił się nań łapczywie, mając na uwadze kolację. Oto nauczka dla ciceronów (przewodników) w ogólności: trzeba zwracać uwagę na przedmioty zależnie od rozumu, gustu, nawet usposobienia amatorów, których oprowadzają".
Nie brakuje też gorzkich refleksji:
"Doświadczyłam nieraz, że ludzie są najbardziej uparci wtedy, gdy nie mają racji"
"Dzięki boskiej dobroci czas, który płynie nieprzerwanie, zaciera najczarniejsze myśli i łagodzi najboleśniejsze wspomnienia".
"Wszystko przemija szybko, najszybciej zaś szczęście."
Izabela Czartoryska opuściła z żalem Cieplice, bawiła potem jeszcze w Kowarach, Wałbrzychu, zwiedzała także zamek Książ, była w Jedlinku i Strudze, we Wrocławiu bawiła trzy dni, i przez Oleśnicę, Syców i wspomnianą już Naramnicę powróciła do Puław.

Dziennik podróży Izabeli Czartoryskiej jest króciutką książeczką (oryginalny tekst to nieco ponad 40 stron), ale to ciekawa lektura. Czytając ją można się dowiedzieć, jak się wówczas podróżowało, jak się spędzało czas w "zdroju", jak się zwiedzało ciekawe miejsca. To świadectwo epoki i panujących mód na swoisty sentymentalizm, ale przebija z niej także osobowość samej autorki, która była jedną z najciekawszych polskich dam ówczesnych czasów.

1. Bukowiec, rycina Endlera
2. Zamek Chojnik, lit. Karola Mattisa
3. Wodospad Kamieńczyka, stl., Kaspar Ulrich Huber wg Theodora Blätterbauera, 1885 r.
4. Kowary, litografia
5. Księżna Izabela Czartoryska

2 komentarze:

Beata Woźniak pisze...

Będę szukać tej małej książeczki:) jejku! Pozdrawiam serdecznie

Anonimowy pisze...

Świetna praca! :) Bardzo przydała mi się do napisania pracy konkursowej :)