"Wszystko dla pań" ("Au Bonheur des Dames") Emila Zoli to jedna z moich ulubionych książek. Czytałam ją wielokrotnie. Bohaterami tej powieści są Oktaw Mouret - właściciel sklepu z odzieżą i suknami oraz Denise Baudu - skromna pracownica działu konfekcji, którą on zatrudnia. Trzecim ważnym bohaterem jest ten właśnie ogromny wielobranżowy magazyn mody o nazwie "Wszystko dla Pań". Ambitny Oktaw Mouret odziedziczył ten sklep po swojej zmarłej żonie i pragnie uczynić go największym w Paryżu, dba o kontakty z wypływowymi osobami, otwiera co chwila nowe działy, rozszerza asortyment, zatrudniając jednocześnie całą rzeszę pracowników. Jednak warunki ich pracy wcale nie są łatwe, ekspedienci muszą pracować po kilkanaście godzin, część z nich mieszka w specjalnych pokoikach przy magazynie, pryncypał ustala surowe zasady zachowania. Rozwój dużego sklepu wpływa destrukcyjnie na małe sklepiki położone przy tej ulicy i w całej dzielnicy, ich właściciele nie są w stanie konkurować z ogromnym magazynem, który może oferować konkurencyjny towar po znacznie niższych cenach. Drobny okoliczny handel upada, Mouret ma się coraz lepiej, dba o reklamę, zabiega o przychylność dam, które są klientkami jego sklepu. Jego problemem jest jednak słabość do cichej skromnej Denise, która z jakichś powodów nie chce mu ulec....
Pokrótce tak wygląda fabuła powieści, mogłabym o niej mówić godzinami. To fantastyczna książka, pokazująca ówczesne społeczeństwo francuskie, zmiany, jakie zachodzą w handlu, bogacenie się jednych kosztem drugich. A przy tym te wspaniałe opisy dekoracji sklepowych, sposobów przyciągania klientów, których nie powstydziłyby się obecne supermarkety. No i, co ważne, jest tu ciekawie poprowadzony wątek miłosny. Tyle o powieści, ale teraz chciałabym skupić się na innej kwestii.
Nie powstała dotąd ekranizacja tej powieści (nie licząc dwóch produkcji z 1930 i 1943 roku, których zresztą nie widziałam), więc z tą większą radością przyjęłam wiadomość o serialu telewizyjnym "The Paradise" (polski tytuł "Wszystko dla pań" ) wyprodukowanym przez BBC. Ta telewizyjna stacja to jednak klasa sama w sobie, zwłaszcza jeśli chodzi o produkcję filmów kostiumowych. Zapowiadało się więc obiecująco. Według scenariusza, młoda i ambitna dziewczyna ze wsi przybywa do przeżywającego rozkwit gospodarczy Newcastle w nadziei, że wujek spełni dawno złożoną obietnicę i zatrudni ją w swoim sklepie bławatnym. Na miejscu Denise odkrywa jednak, że jest to niemożliwe. Sklep wuja stracił większość klienteli na rzecz pierwszego w Anglii domu towarowego otwartego naprzeciw. Wkrótce Denise zostaje tam zatrudniona i poznaje właściciela, Johna Moraya.
Przeniesienie akcji do Anglii nie przeszkadzało mi zbytnio, tym bardziej, że zdawałam się sprawę, że to serial wyprodukowany na rynek brytyjski. Zdjęcia do filmu powstały w Chester-le-Street, w północno-wschodniej Anglii, a główne role zagrali: Emun Elliott jako John Moray i Joanna Vanderham jako Denise Lovett. Serial zaczęłam oglądać z ogromnym zainteresowaniem i pełna nadziei. Jednak już od pierwszego odcinka przeżywałam coraz większą frustrację, widząc jak scenariusz rozchodzi się coraz bardziej z pierwowzorem książkowym. To uczucie towarzyszyło mi przez cały pierwszy sezon. Później już wiedziałam, że nie mogę patrzeć na tę produkcję jako na ekranizację mojej ulubionej powieści, lecz na historyjkę nieco jedynie wzorowaną na "Wszystko dla pań". Fabuła jest w sumie prosta, akcja toczy się przede wszystkim w dwóch miejscach: w sklepie i w posiadłości zaprzyjaźnionej z Johnem Morayem, Katherine. Zresztą sam sklep, który przecież miał być pierwszym magazynem mody na taką skalę, wydał mi się zbyt mały jak na to co sobie wyobrażałam czytając Zolę. Jest co prawda kilka wątków, które dadzą się oglądać, ale jednak one nie są w stanie poprawić ogólnie średniej oceny całości. Bardzo ciekawa wydawała mi się postać Katherine (w tej roli Elaine Cassidy, która otrzymała nominację do nagrody IFTA jako najlepsza aktorka drugoplanowa w telewizji), a potem lorda Glendenninga (Patrick Malahide), a także oczywiście Jonasa (David Hayman). Jednak nic nie zmieni faktu, że słowa z czołówki: "na podstawie powieści Emila Zoli" są tu dużym nadużyciem. Serial "Wszystko dla pań" miał dwa sezony i na tym poprzestano, prawdopodobnie nie miał on takiej oglądalności, by BBC opłacało się nakręcić trzecią serię.
Na szczęście odkryłam w tym samym czasie inną produkcję telewizyjną, tym razem to "Mr Selfridge" stacji ITV.
Choć plakat zapowiadający serial mnie nie urzekł (pan Selfridge wygląda na nim jak jakiś magik w stylu Hudini`ego - tu prezentuję nieco inny plakat), jednak postanowiłam dać filmowi szansę. I muszę powiedzieć, że absolutnie nie pożałowałam, wręcz przeciwnie. Przede wszystkim tym razem, nauczona doświadczeniem, nie oczekiwałam cudów. Od pierwszej chwili wiedziałam, że nie jest to ekranizacja powieści Zoli, lecz historia amerykańskiego wizjonera Harry`ego Gordona Selfridge`a, który otwiera w Londynie na początku XX wieku ekskluzywny dom towarowy, który zmienia oblicze handlu detalicznego.
W głównej roli wystąpił amerykański aktor Jeremy Piven, jego żonę Rose zagrała aktorka australijska pochodzenia brytyjskiego Frances O'Connor. Ale oprócz perypetii tej pary jest tu dużo więcej interesujących bohaterów i wiele ciekawych wątków, przede wszystkim mój ulubiony trójkąt z uroczą Agnes Towler (gra ją Brytyjka Aisling Loftus), kelnerem Viktorem (Walijczyk Trystan Gravelle) oraz dekoratorem Henrim Leclairem (francuski aktor Grégory Fitoussi). Jak widać to film z międzynarodową obsadą. Wśród innych barwnych postaci, których wątki warto śledzić są: pan Grove i panna Mardle (ciekawie poprowadzono tę postać w drugiej serii), Lady Mae Loxley (Katherine Kelly) i jej małżonek (też interesujący drugi sezon), dziennikarz Frank Edwards (Samuel West) i ekspedientki z działu konfekcji czy brat Agnes - George. Jako honorowi goście sklepu pojawiają się ówcześni celebryci, jak np. podróźnik Ernest Shackleton, primabalerina Anna Pawłowa czy pisarz Arthur Conan Doyle. Nie zabrakło nawiązania do I wojny światowej, która wpłynęła na życie pracowników sklepu.
Serial mnie wciągnął i wiele rzeczy mi się w nim podobało, od czołówki z fantastyczną muzyką, po wnętrze i wygląd sklepu (właśnie coś takiego sobie wyobrażałam czytając powieść), po niezły poziom aktorstwa, kostiumów, scenografii i scenariusza oraz rozmach inscenizacyjny. Bez porównania z serialem "The Paradise", który na tym tle wypada dużo skromniej, nieco naiwnie i cukierkowo (zakończenie to sam lukier). Oczywiście nie jest tak, że filmowi ITV i scenarzystom nie mam nic do zarzucenia. Nie podobała mi się niekonsekwencja w prowadzeniu postaci Leclaire`a (inny jest w sezonie pierwszym a inny w drugim) oraz wątku jego i Agnes, z kolei u niej raziła mnie różnica między sezonem pierwszym, w którym pod koniec jawiła się jako bardzo pomysłowa i samodzielna dekoratorka, a w drugim sezonie jako trochę bezradna i pozbawiona dawnej inwencji. Domyślam się z czego to mogło wynikać, ale nic nie poradzę na to, że takie niekonsekwencje mnie rażą. Czytałam jakieś opinie widzów, że nie wszystkim podoba się sama tytułowa postać, że Henry Selfridge jest zbyt beztroski, a Piven za mocno w filmie szarżuje, ale ja nie mam do niego właściwie zastrzeżeń, on po prostu jest taki amerykański, w stylu "I`m fine", nawet jakby się waliło i paliło i jakby świat mu się zwalał na głowę, prawie zawsze zachowuje uśmiech i dobrą minę do złej gry.
Wszystko w tym serialu jest na niezłym poziomie, akcja wciąga i łatwo przyzwyczaić się do postaci i znaleźć swój ulubiony wątek. Ale w sumie sukces "Mr Selfridge" mnie nie dziwi, skoro autorem scenariusza jest Andrew Davies, ten sam, który tworzył inne znakomite filmy i seriale: "Bleak House" (Samotnia), "Little Dorrit" (Mała Dorrit), "Żony i córki", "Dumę i uprzedzenie" (wersja z Colinem Firthem), "Emmę" (1996), "Rozważną i romantyczną" z 2008 r., "Opactwo Northanger" z 2007 r. Jednym słowem mój ulubiony scenarzysta filmów kostiumowych. Polecam więc z czystym sumieniem. Projekt powstał na podstawie książki "Shopping, Seduction and Mr. Selfridge" Lindy Woodhead.
Serial mnie urzekł. I chyba nie tylko mnie, gdyż po dwóch sezonach zapowiedziano trzeci.