niedziela, 30 grudnia 2007

Wojna i Pokój

Film "Wojna i Pokój" to nowa ekranizacja powieści rosyjskiego prozaika z XIX wieku Lwa Tołstoja. Tym razem jest to międzynarodowa koprodukcja, w której wzięły udział takie kraje jak: Włochy, Francja, Niemcy, Rosja, Polska. Zdjęcia kręcono głównie na Litwie i w Petersburgu. Reżyserem jest Richard Dornhelm, a w głównych rolach wystąpili: (Francuzka) Clemence Poesy jako Natasza Rostova, (Włoch) Alessio Boni jako Andriej Bołkoński, (Niemiec) Alexander Beyer jako Pierre Bezuchow, (Włoszka) Violante Placido jako Helene Kuragin-Bezuchow, (Niemiec) Ken Duken jako Anatol Kuragin, (Rosjanin) Dmitri Isayew jako Mikołaj Rostow.
Film niezwykle mi się podoba. Ma to co trzeba: miłość, zdrady, wybaczenia, wspaniałe wnętrza i zdjęcia, piękną muzykę w ładnych scenach. Okrojono nieco wątki historyczne, militarne i społeczne, według mnie z korzyścią dla całości (powieść jest zbyt ciężka i zbyt nimi przeładowana), a skupiono się na wątkach miłosnych oraz relacjach międzyludzkich.

Film został zrobiony w pięknych wnętrzach, w plenerach, z przepychem, ze statystami - takie filmy są obecnie możliwe chyba tylko w koprodukcji kilku krajow, cieszę się że dołożyli się do tego Polacy (tzn. Polsat), choćby chodziło tu tylko o mundury wojskowe czy trzech aktorów, którzy grają epizodyczne role służących. Ważne, że powstał film z gatunku tych, które chce się ogladać. Widać, że został zrobiony dla kobiet, gdyż wojna gra tu tak naprawdę rolę drugoplanową, ważniejsze są relacje między ludźmi, a właściwie między kobietami i mężczyznami, i między kilkoma rodzinami (Bezuchowych, Rostowów, Kuraginów i Bołkońskich), których losy się splatają.
Świetnie spisują się główne postaci, zwłaszcza aktorzy starszego pokolenia jak: Brenda Blethyn (Maria Dimitriewna), Malcolm McDowell (gra starego Bołkońskiego), czy Toni Bertorelli (Wasilij Kuragin), ale dobrze też wypada Alessio Boni, Alexander Beyer, Violante Placido i Ken Duken. Zastrzeżenia mam jedynie do Clemence Poesy, której uroda jest dyskusyjna i mało wyrazista. Z pewnością jednak aktorsko spisuje się nieźle np. dobrze odegrała odurzenie młodym Kuraginem. Interesująca jest postać Pierra (Piotra Bezuchowa), który mimo że nie jest specjalnie przystojny, wydaje się mieć inne zalety - jest po prostu dobrym człowiekiem, a także postać Marii - która godzi się ze swoim losem i poświęca dla starego ojca.
Scena zapoznania się Nataszy i Andrieja skojarzyla mi się z analogiczną sceną z "Przeminęło z wiatrem", tyle że tam był użyty wazonik, a tu buciki. Jeśli Andriej na samym początku nie wywarł na mnie wielkiego wrażenia, to w miarę rozwoju akcji, zauroczona nim byłam coraz bardziej, i żal mi było, że tak się jego historia zakończyła. Uważam, że mógł przeżyć, zrazić się do wojny, wybaczyć Nataszy i żyć dalej - ale pisarz chciał inaczej.... Bardzo podobał mi się w czapie wśród tych płatków śniegu - zupełnie to przypominało "Doktora Żywago". Bardzo ładna jest scena balu i późniejsze spotkania Nataszy z Andriejem - sama sytuacja, jej uczucia - doskonale ją rozumiem. On taki trochę niedostępny książę, a jednak przyjeżdża, żeby się z nią zobaczyć, rozmawiają w parku o swoich pierwszych spotkaniach.. To jak marzenia, które się spełniają... Podobała mi sie też scena oświadczyn - tutaj bardzo zyskuje właśnie Andriej, bo uśmiech, który rozświetla jego skłonną do smutku twarz, jest tak dojrzale męski. No i ma ładnie wykrojone usta...
Nie mogłam zrozumieć Nataszy, że mając takiego narzeczonego jak Andriej, dała się opętać bawidamkowi Kuraginowi, ale cóż młoda była i naiwna... Andriej poważny, pewny, a nie lekkoduch, który plecie słodkie słówka. I jakie oparcie w nim można znaleźć i jaki prestiż! Jak widać jednak próba rozłąki się nie udała, a Natasza nie zasługiwała na Andrieja. On sam pozornie na zimno ją potępił, ale po prostu zbyt mocno go uraziła, zraniła jego uczucia - przecież sam mówił, że po raz pierwszy tak pokochał (i to po śmierci żony, gdy czuł się już właściwie wypalony), a tu jego wybranka go zdradziła, zawiodła, upokorzyla i to z takim Kuraginem. Zawód miłosny wywołał silną chęć zemsty na rywalu, ale za to później nastąpiło takie chrześcijańskie pogodzenie w obliczu śmierci....

Jednak samo zakończenie filmu mi się nie podoba! Z dwóch powodow - wolałabym, żeby Natasza byla z Andriejem. Mimo że wcześniej żywiłam dużą sympatię dla Pierra i lubiłam go przez większość filmu, ten zwrot ich historii mi się nie podoba. Wolałabym, żeby Pierre wybrał kogoś innego np. Marię, nie mogę mu darować tej Nataszy. Opieką nad rannym Andriejem zrehabilitowała się w moich oczach za to szaleństwo, które ją opętało, kiedy chciała uciec z Anatolem, ale w sumie potem szybko się pocieszyła. Co do samych obrazków końcowych - toż to wypisz wymaluj zakończenie rodem z Bleak House i ta sielanka na końcu mi coś nie leży. Chyba nie mogłam odżałować Andrieja ... W dodatku kiedy Pierre wiózł Andrieja w karecie, obiecał, że zrobi wszystko, żeby się spotkał z Nataszą, choćby to była ostatnia rzecz, jaką zrobi, a potem go zostawił w tej karecie, choć wiedział, że jej rodzice chcą jej tego widoku oszczędzić, a potem kiedy siedział w tej piwnicy i Platon zapytał go, za kogo chciałby się pomodlić, to on nawet nie pomyślał o swoim przyjacielu, ktorego zostawił i który był ciężko ranny. I jeszcze później sam się oświadczył Nataszy. O nie! Tego mu nie wybaczę !

Nie wiadomo co było dalej z Dołochowem - a to kolejna ciekawa postać w tej opowieści, choć jest to postać niebezpiecznie intrygująca. Za to Helene Kuragin-Bezuchow - tą wyrachowaną intrygantkę (przypomina mi trochę Markizę De Merteuil z "Niebezpiecznych związków"), ukarano najprzykładniej. Dwie inne postacie kobiece - niemal anioły: Sonię i Marię spotkał lepszy los. Bardzo mnie dziwi wybór Marii, za co właściwie ona pokochała tego mydłka Mikołaja? Ja bym dla niej wybrała inaczej - Pierra czy Denisowa.

Natomiast bardzo mi się podoba czołówka filmu, jest pięknie zmontowana. To jeden z moich najulubieńszych elementow. Te zmieniające się ujęcia, i wspaniała muzyka Jana A.P. Kaczmarka, którego za ilustrację tego obrazu trzeba bardzo pochwalić!
No i wizerunek Andrieja a la Alessio Boni jest bardzo interesujący ;) On wcale śliczny nie jest, ale po męsku i dojrzale przystojny.
Brawo filmowcy! Oby więcej takich dobrych filmów!

środa, 19 grudnia 2007

Wigilia

Śniegowe płatki wirują za szybą,
Kto się w nie wpatrzy, ten zobaczyć zdoła,
Jak śnieg się staje drzewem albo rybą,
Twarzą kobiety lub skrzydłem anioła.

Dziś w ciszy świerków rybia cisza będzie,
Ryba zaś ćwierknie, miauknie lub zaszczeka,
Wilk zaskowycze do wtóru kolędzie
I skowyt zabrzmi jak lament człowieka.

A my siądziemy do śnieżystych stołów
I porzucimy słowa nasze wilcze.
Będziemy mówić językiem aniołów
Albo milczeniem archaniołów milczeć.

[Leszek Engelking]




sobota, 8 grudnia 2007

Nie dla oka

Debiutancki album Agnieszki Włodarczyk. Na płycie znajduje się 11 utworów, w tym 2 covery. Bardzo kobiecy materiał, zawierający osobiste teksty Agnieszki. Materiał został nagrany w studiu S4, produkcją i masteringiem zajął się Leszek Kamiński. Nad płytą pracowało wielu znanych muzyków, m.in. Robert Janson, Krzysztof Antkowiak, Krzysztof "Tofson" Bączek, Bartosz "Tabb" Zielony, Dominik "Doniu" Grabowski. W chórkach usłyszymy m.in. Joannę Bicz oraz Krzysztofa Antkowiaka.
Polecam dopiero co wydaną płytę Agnieszki Włodarczyk "Nie dla oka". Nie przepadałam może za nią jako za aktorką, ale zauroczyła mnie w "Jak oni śpiewają" - oczywiście nie we wszystkich piosenkach, ale w takich utworach jak "Odkryjemy miłość nieznaną", "Aleja gwiazd", "Małe tęsknoty". Było w niej, w jej głosie, coś co sprawiało, że słuchało jej się świetnie i oglądało fantastycznie, przyciągała uwagę, potrafiła wzruszyć. Wygrała zdecydowanie cały program, ale obawiałam się o jej pierwszą płytę, bo to duże wyzwanie, tym bardziej, że nie ma zbyt dużego doświadczenia w branży muzycznej. Muszę jednak przyznać, że płyta mi się podoba. Jest nastrojowa, pogodna, spokojna, taka do słuchania, są na niej niezłe teksty.
Najbardziej podobają mi się piosenki: "Bez makijażu", "Zawsze byłam", "Pokochać ciszę", "Niepotrzebny", "Powiedz jej", "Wróć".
Płyta bardzo zyskuje przy kilkakrotnym przesłuchaniu.

niedziela, 2 grudnia 2007

The Girl

Muszę się z Wami podzielić moim najnowszym odkryciem filmowym. To trzyodcinkowy miniserial według powieści Catherine Cookson: "The Girl". Historia w powieści zaczyna się od dramatycznej wędrówki Nancy Boyle i jej 9-letniej córki Hannah z Newcastle przez wzgórza do miasteczka Elmholm. Matka dziewczynki umiera po tym gdy dochodzą do celu i spotykają się z Matthew Thorntonem, któremu chora na gruźlicę kobieta powierza opiekę nad swoim dzieckiem, wyjawiając mu przy tym, że to ich wspólna córka. Ten fakt burzy wątpliwe zresztą szczęście rodzinne Thorntona, gdyż ze swoją żoną ma on trójkę dzieci. Żona nie może zaakceptować małej, nienawidzi jej i w dodatku mści się na niej za zdradę, jakiej dopuścił się mąż. Nigdy nie nazywa Hannah inaczej jak "Dziewczyna" i nie traktuje jak członka rodziny. Dzieci jednak, prócz pupilki pani domu - Betsy, przyjmują małą Hannah przyjaźnie. Ona sama czuje coś więcej do swego przyrodniego brata - Johna, jednak on wie, że skoro są rodzeństwem nie może się z nią ożenić, a może chce poszukać żony gdzie indziej, wśród swojej sfery? W sąsiedztwie miasteczka mieszka Ned, przystojny, trochę dziki mężczyzna, który od pierwszego spotkania z Hannah zakochuje się w tej dziewczynce z burzą rudych włosów, która wyrasta później na piękną, młodą kobietę, jednak jest zbyt dumny, żeby się do tego przyznać, tym bardziej, że dzięki panu Thorntonowi Hannah kończy szkołę, a Ned jest tylko biednym handlarzem koni. Film i powieść mówią o dojrzewaniu Hannah i jej dramatycznych kolejach losu, zwłaszcza po śmierci Matthew Thorntona, gdyż właśnie wtedy jego żona próbuje się pozbyć dziewczyny z domu i wydać ją za mąż, a Hannah musi zaakceptować nowy los. Jednak miłość Neda daje o sobie znać..... Nie będę opowiadać całej fabuły. Powiem tylko, że to także historia o miłości i przyjaźni, ale także o zdradzie. Podoba mi się postać Hannah, która choć musi zaakceptować swój los, jednak nie poddaje się całkowicie i walczy o swoje szczęście. Podoba mi się Ned jako mężczyzna, męski, trochę może dziki, ale pełen uroku. Lubię sceny, gdy są razem... Film warto obejrzeć, jest przyjemny, jest trochę gwałtownych scen, ale są i miłosne... A oboje główni bohaterowie (w tych rolach Siobhan Flynn i Jonathan Cake) są urodziwi, i przyjemnie na nich popatrzeć ;)