czwartek, 30 sierpnia 2007

The Woodlanders

Koniec XIX wieku na południu Anglii. Córka kupca Melbury wraca do domu po ukończeniu szkoły w mieście. Jej ojciec ma nadzieję, że teraz znajdzie ona znacznie lepszą partię, niż jej dziewczęcy ukochany – drwal Giles. Grace poślubia więc przystojnego młodego lekarza FitzPiersa, ale wkrótce dochodzi do wniosku, że nie jest on mężczyzną o jakim marzyła i że wciąż kocha Gilesa.
Film zrealizowany na podstawie powieści Thomasa Hardy`ego. Nakręcony w lasach New Forest w Anglii. Książka nie została przetłumaczona na język polski, jej tytuł można przełożyć jako „Ludzie lasu”.
Opowiada o miłosnym czworokącie, o nieszczęśliwej miłości. Każdy z bohaterów szuka jej nie tam gdzie powinien, pożąda złudy czy tego co niedostępne, nie czując, że blisko siebie, na wyciągnięcie ręki ma szczęście. Główną bohaterką jest Grace Melbury (Emily Wooof), panna wykształcona na pensji w mieście, która po powrocie do domu za radą ojca odrzuca prostego narzeczonego, żyjącego skromnie w leśnej chatce, zakochanego w niej - Gilesa Winterbourne`a (Rufus Sewell) i wychodzi za mąż za świeżo osiadłego w okolicy wykształconego lekarza - Dr. FitzPiersa (Cal Macaninch). Tym wyborem unieszczęśliwia wszystkich. Mąż bowiem okazuje się niewierny i zdradza ją z bogatą wdową, a Giles wciąż darzy uczuciem dawną narzeczoną i nie potrafi dostrzec, że obok siebie ma zakochaną w nim prostą wiejską dziewczynę - Marty South (Jodhi May).
Gdy Grace dowiaduje się, że po śmierci kochanki jej mąż wraca do domu, zabiera torbę z rzeczami i ucieka do lasu, trafia do chatki Gilesa, który udziela jej schronienia, sam nocując w lesie. Ponieważ jednak tej nocy pada obfity deszcz i panuje przenikliwy chłód, Giles zapada na zdrowiu…
Film ma powolny spokojny rytm. To prosta historia o wyborach życiowych, lokowaniu uczuć w niewłaściwych osobach, co wydaje się czymś nieuniknionym. Także o tym jak determinuje losy bohaterów ich pochodzenie społeczne.

Wybór Grace wydaje się w sumie rozsądny. Wykształcony doktor mógł sprawić dobre wrażenie - przystojny, trochę tajemniczy, wyraźnie nią zainteresowany – nic dziwnego, że Grace go przyjęła, choć sprawiły to głównie rady ojca. Dr FitzPiers stanowił miły kontrast wobec środowiska „ludzi lasu”, wśród których wzrastała, ale od których obecnie dzieliła ją przepaść wykształcenia. Jednak nie przewidziała, że mąż był inny, niż jej o nim wyobrażenia. Tymczasem Giles od początku do końca był ten sam – prosty, szlachetny i kochający. Podobnie jak Marty South, która byłaby wierną towarzyszką jego życia, gdyby tylko odpowiedział na jej nieśmiałą miłość.
I znowu fatum, jak w większości powieści Hardy`ego, ciąży nad bohaterami.
W powieści zakończenie jest nieco inne niż w filmie (jak się wydaje) i każde jest dobre na swój sposób. To małe słówko: „Nic” jako odpowiedź na pytanie męża skierowane do niej w ostatniej scenie mówi samo za siebie.
Warto wspomnieć o Rufusie Sewellu, który obdarza granych przez siebie bohaterów niesamowitym spojrzeniem, które nadaje im ogromnego uroku. Rufus zauroczył mnie zwłaszcza rolą Lorda Marka w filmie "Tristan i Izolda", bardzo podobał mi się też w "Middlemarch", gdzie zagrał Willa Ladislawa, polskiego pochodzenia,
Męża Grace zagrał Cal Macaninch, którego pamiętam z roli w "Rockface" ("W stronę gór") - serialu, który oglądałam kiedyś w AXN, tam zresztą z kolei ma romans z żoną brata.
http://www.bbc.co.uk/drama/rockface/

środa, 29 sierpnia 2007

Staroświecki bezwstyd wzruszenia

Czytam właśnie "Tak chciałam doczekać: opowieść o Marii Rodziewiczównie" Jana Głuszeni. Jakże inaczej wówczas wyglądało wychowanie młodzieży! Pięknie autor opowiada o Jazłowcu, działalności wychowawczej Przełożonej Zgromadzenia Sióstr Niepokalanek - bł. Marceliny Darowskiej i prowadzonej przez nią pensji dla dziewcząt. Jak mówiono "Matka założyła w Galicji twierdzę na obronę wiary i Polski". Były to inne czasy, gdy wychowanie w duchu patriotycznym było wyzwaniem i powinnością. Teraz to co polskie jest gorsze, zaściankowe, śmieszne. Czy straciło aktualność powiedzenie: "Przeklęty każdy, kto ziemię rodzoną rzuca, gdy mu ciężko."
Mamy wolną Ojczyznę, ale czy patriotyzm naprawdę stał się tak niemodny?

Byłam kiedyś przejazdem w Szymanowie i zajrzałam do pałacu Lubomirskich, gdzie mieści się Liceum Ogólnokształcące prowadzone przez Niepokalanki. Gdy ujrzałam te szkolne wnętrza, drewniane ławki, dziewczęta w niebieskich mundurkach i wśród nich zakonne siostry wydawało mi się, że cofnęłam się w czasie, że jestem w innej rzeczywistości. Było to dziwne uczucie, którego nie zapomnę. Czy te dziewczęta, które tam się uczą, nadal są wychowywane w takim samym duchu, jaki panował na pensji w Jazłowcu, tego nie wiem. Czas jednak nie stoi w miejscu, choć często chciałoby się go cofnąć....
Pięknie też Głuszenia pisząc o życiu Marii Rodziewiczówny opisuje Polesie, tak że przypomina się ta przedwojenna piosenka:

Polesia czar to dzikie knieje, moczary,
Polesia czar smętny to wichrów jęk.
Gdy w mroczną noc z bagien wstają opary,
serce me drży, dziwny ogarnia lęk i słyszę,
jak w głębi wód jakaś skarga się miota,
serca prostota wierzy w Polesia cud.

Wzruszający jest w książce Jana Głuszeni opis ostatnich lat życia pisarki, jej przeżyć w czasie okupacji hitlerowskiej, a potem podczas powstania warszawskiego (pamiętam, że kiedyś widziałam w telewizji krótki filmik pokazujący ukrywającą się w czasie powstania w jakiejś piwnicy Rodziewiczówną jako wychudzoną staruszkę), opieki jaką roztaczali nad nią zwykli ludzie - jej wdzięczni czytelnicy - i żołnierze Armii Krajowej. Gdy żołnierze Kedywu przenosili ją na noszach po upadku powstania do szpitala Wolskiego mówili: "Wolna droga. Niesiemy Dewajtisa". Wreszcie ostatnie dni w Leonowie koło Żelaznej, gdzie schorowana i wyczerpana głodem i tułaczką pisarka zmarła.

Maria Rodziewiczówna była niebanalną osobą, przywiązana do ziemi, do prostych wartości, gospodarzyła sama w majątku, nie stroniła też od pracy patriotycznej. Była osobą religijną, a jednocześnie zafascynowana buddyzmem, stosowała buddyjską dietę ....
W majątku w Hruszowej w ziemi kobryńskiej napisała 36 powieści, które są czytane do dziś. Wszystkie właściwie są oparte na chrześcijańskich wartościach. Trochę w nich baśni, trochę opowieści o zapomnianych czasach. Mnie utkwił w pamięci wspaniały bohater mityczny jej powieści "Dewajtis" - Marek Czertwan, silny, mrukliwy, zamknięty w sobie, samotny, twardy, wydaje się skałą, która przetrwa najgorsze burze. Ulega tylko miłości ...
Darzę też sentymentem główne postaci romansu patriotycznego "Między ustami a brzegiem pucharu" - opowieści o dojrzewaniu do polskości pod wpływem miłości (nakręcony film spłycił nieco przesłanie powieści). Czyż nie pięknie są opisywani w tej powieści: nieprzejednana Tekla Ostrowska - babka hrabiego Wentzla, piękna Jadwiga Chrząstkowska i jej brat Jan czy sam majątek Mariampol?
Ten "staroświecki bezwstyd wzruszenia*" patriotyczną prozą Rodziewiczówny ma taki niewinny, słodki smak.

"Z zapisków pozostawionych przez częstego bywalca domu Rodziewiczówny, Henryka Skirmuntta, dziedzica z pobliskiego Mołodowa, można wnioskować, że Maria Rodziewiczówna lubiła życie spokojne, ale nie próżniacze, w łączności z Bogiem i przyrodą. Swój styl życia narzucała też gościom. Ułożyła dla nich nawet specjalny dekalog, który wisiał w sieni na widocznym miejscu. Brzmiał on następująco:

I. Czcij i zachowaj ciszę, pogodę i spokój domu tego, aby stały się w tobie.
II. Będziesz stale zajęty pracą według sił swych, zdolności i zamiłowania.
III. Nie będziesz śmiecił, czynił bezładu ani zamieszania domowego porządku.
IV. Pamiętaj, abyś nie kaził myśli ni ust mową o złym, marności i głupstwie.
V. Nie będziesz opowiadał, szczególnie przy posiłkach o chorobach, kryminałach, kalectwie i smutkach.
VI. Nie będziesz się gniewał, ani podnosił głosu z wyjątkiem śpiewu i śmiechu.
VII. Nie będziesz zatruwał powietrza domu złym i kwaśnym humorem.
VIII. Nie wnoś do domu tego szatańskiej czci pieniądza i przekleństw spraw jego.
IX. Zachowaj przyjacielstwo do Bożych stworzeń za domowników przyjętych, jako psy, ptaki, jeże i wiewiórki.
X. Nie okazuj trwogi, a znoś ze spokojem wszelki dopust Boży, jako głód, biedę, chorobę i najście niepożądanych gości.
Błogosławieństwo Boga i Królowej Korony Polskiej niech strzeże fundamentów, węgłów i ścian domu tego, serca i zdrowia mieszkańców - Amen.**"

Kto dziś powiesi takie przykazania w swoim domu?

* sformułowanie użyte przez krytyka literackiego - Tadeusza Nyczka
**Źródło cytatu: http://rodrodziewiczow.webpark.pl/rodziewicze.html

niedziela, 26 sierpnia 2007

"...pomiędzy smutnymi liśćmi życia..."

Czy jest coś piękniejszego niż kwitnące kwiaty?

"W świecie gdzie życie tak naturalnie łączy się z życiem, gdzie kwiat nawet w powiewie wiatru łączy się z innymi kwiatami, tylko ludzie budują sobie samotność".

[Antoine Saint Exupery]








"Abyście tylko potrafili położyć kwiaty pomiędzy smutnymi liśćmi życia!".

[Wilhelm Raabe 1831-1910 - pisarz, prekursor realizmu poetyckiego, nazywany niemieckim Dickensem, autor książki "Kronika Wróblego Zaułka]

sobota, 25 sierpnia 2007

Painted Veil (Malowany welon)

"Sometimes the greatest journey is the distance between two people"
Ten film obejrzałam już jakiś czas temu, ale warto do niego wrócić.
Oparty na powieści W. Somerset Maugham "Malowany welon" jest historią miłosną rozgrywającą się w latach 20-tych ubiegłego wieku i opowiada o młodej angielskiej parze - pochodzącym z klasy średniej lekarzu Walterze i wywodzącej się z wyższych sfer jego żonie Kitty. Małżeństwo przenosi się do Chin, gdzie Katty zakochuje się w innym mężczyźnie. Kiedy Walter dowiaduje się o zdradzie żony, w akcie zemsty postanawia przyjąć pracę w odległej wiosce, gdzie panuje epidemia cholery, i zabrać tam ze sobą Kitty. Ta podróż pozwoli parze ponownie zbliżyć się do siebie. Wszechobecne spustoszenie pobudza kobietę do refleksji nad jej przeszłym i obecnym życiem. Powoli i boleśnie uczy się kochać. Ale czy nie jest już za późno... "The Painted Veil" jest pięknie napisaną afirmacją ludzkiej zdolności do dorastania, przemiany i wybaczania.
Film opowiada o wychowanej w dobrobycie i przyzwyczajonej do wygód i spełniania własnych zachcianek Kitty, ktora przez rodzinę zostaje zmuszona do poślubienia człowieka, ktorego nie kocha. Młodzi wyjeżdżają do Chin, gdzie Walter pracuje jako bakteriolog w szpitalu w Szanghaju. Kitty jest znudzona mężem, więc romansuje z żonatym Charliem. Gdy Walter dowiaduje się o wszystkim zostawia jej wybór - albo zażąda rozwodu albo ona wyjedzie z nim w głąb kraju do ogarniętej epidemią wioski. Kity zgadza się wyjechać z mężem, bo jej kochanek - Charlie wcale nie zamierza się rozwieść z własną żoną. Czyżby Walter udawał się do cholerycznej wioski, żeby się zarazić i w ten sposób popełnić samobójstwo, może chce się pozbyć żony, a może ma do spełnienia misję - ocalić mieszkańców przed chorobą, może ma nadzieję, że żona go pokocha? Ten film wystarczy obejrzeć choćby dla wspaniałych widoków, malowniczych zdjęć. Film kręcono w Chinach, m.in. w jednej z najpiękniejszych chińskich prowincji - Guangxi, te cudowne góry i rzeki! Po obejrzeniu filmu pozostają w pamięci piękne pejzaże i sylwetki bohaterów na tym malowniczym tle. Niespieszna akcja i takie zapierające dech w piersi widoki - to bardzo lubię w kinie. No i nastrojowa muzyka Alexandra Desplat - jest wartością sama w sobie! Edward Norton podoba mi się z każdym filmem coraz bardziej, gra delikatnie, ale to ma swój urok. W pewnym sensie przypomina mi Ralpha Fiennesa, choć jest cieplejszy. Fiennes ma w sobie coś "niebezpiecznie" fascynującego, podczas gdy Norton jest trochę chłopięcy, ale urzekający. Film kończy się tak, jak ja bym go zakończyła, choć może kończy się zbyt szybko. Pewnie bym rozbudowała niektóre wątki i sceny, bo miałam lekki niedosyt . Podobno początkowo rolę Kitty miała zagrać Nicole Kidman. W sumie szkoda, bo byłaby zjawiskowo piekna, ale Naomi Watts też sobie świetnie poradziła. Skąd taki tytuł filmu? Dla mnie to symbol tego małżeństwa. Kitty wyszła za mąż bez miłości, więc welon ślubny był nieprawdziwy, lecz malowany, dopóki nie stał się prawdziwym, dopóki Kitty nie zrozumiała i nie pokochała męża.
Jednak Edward Norton podobno powiedział: "Relacja pokazana w "Malowanym Welonie" od początku wydaje się skazana na niepowodzenie, bo obydwoje - Walter i Kitty - widzą siebie nie takimi, jakimi naprawdę są, lecz przez pryzmat własnych oczekiwań i uprzedzeń. Właśnie przez tytułowy malowany welon".
I pewnie taka jest prawidłowa interpretacja, bo podobno książka kończy się trochę inaczej.....
Motto książki: . ...malowana zasłona, którą żyjący życiem zowią".




piątek, 24 sierpnia 2007

Tess of the d'Urberville

Kiedy ubogi wiejski woźnica angielski John Durbeyfield dowiaduje się, że być może jest potomkiem bogatej rodziny d'Urberville, zmusza najstarszą córkę, 16-letnią Tess, by udała się do pałacu rzekomych krewnych. Uroda dziewczyny zwraca uwagę Aleca Stoke-d'Urberville, którego ojciec w rzeczywistości kupił nazwisko wraz z majątkiem. Alec uwodzi (a właściwie gwałci) dziewczynę, która przerażona ucieka do domu. Jesienią rodzi dziecko, ale niemowlę umiera bez chrztu i Tess sama grzebie je na cmentarzu. W poszukiwaniu pracy dziewczyna trafia na farmę mleczną, gdzie zakochuje się w niej Angel Clare, młody idealista z surowej rodziny pastorskiej. Proponuje Tess małżeństwo….
Film wyprodukowany dla brytyjskiej TV. Rok: 1998. W rolach głównych: Justine Waddell (Tess), Jason Flemyng (Alec), Oliver Milburn (Angel). Reżyseria: Ian Sharp. Na podstawie książki "Tess of the d'Urberville, A Pure Woman" (Tessa d'Urberville: historia kobiety czystej).

Thomas Hardy to angielski pisarz, przedstawiciel nurtu naturalistycznego. Jego postaci literackie zmagają się ze swoimi pasjami i sytuacjami życiowymi. Utwory Hardy'ego, których akcja w większości rozgrywa się w półmitycznym hrabstwie Wessex, odznaczają się swoistymi poetyckimi opisami i nasycone są fatalizmem.

Film oglądałam z przyjemnością i niemal z zapartym tchem. Jak przez mgłę pamiętam ekranizację Polańskiego, która mi się nie podobała i wydawała się bardzo przygnębiająca (choć mam wrażenie, że w tamtej wersji Alec był przystojniejszy i jakby bardziej czarujący). Tu przygnębiająco nie było, może to zasługa Justine Waddell, która potrafi tchnąć w graną przez siebie postać jakieś ciepło i pogodę ducha, nawet w najtrudniejszych chwilach. Zupełnie nie pamiętam Angela z wersji Polańskiego, a w filmie Iana Sharpa gra tą postać zbyt młody, moim zdaniem, chłopak. Dlatego miłość Tess do niego wydaje się trochę mniej wiarygodna.
To historia życia młodej dziewczyny, której naiwność i dziewczęcość wykorzystuje wyrafinowany daleki kuzyn - Alec. Tess zmaga się z przeciwnościami, wciąż wyrusza w podróż z torbą w ręku, próbując zacząć wszystko od nowa, ciężko pracuje, jakby chciała zmazać swój grzech i winę, wreszcie spotyka mężczyznę, który chce się z nią ożenić ale na przeszkodzie stoi jej przeszłość. Tess jest ofiarą mężczyzn – tego jednego, który ją uwiódł i określił jej dalsze życie, lecz i drugiego, który nie okazał się godny jej zaufania i miłości, a zrozumiał swój błąd zbyt późno. To też oskarżenie moralności, w której mężczyźnie więcej się wybacza niż kobiecie. I wreszcie mowa tu o roli przypadku, bo gdyby ojciec Tess na drodze nie spotkałby badacza przeszłości rodów, nie dowiedziałby się, że być może pochodzi z d`Uberville`ów i nie wysłałby córki do bogatych krewnych, a ona nie poznałaby nigdy Aleca.
Zakończenie jest piękne choć smutne, kręcone w plenerach Stonehenge.
Justine Waddell przyjemnie się ogląda, ma coś w sobie ujmującego i dziewczęcego. Jeśli chodzi o główne role męskie, to ani Alec ani Angel nie sprawili na mnie jakiegoś większego wrażenia, a nawet bym powiedziała, że Angel jest za młody, a Alec zbyt groteskowy.
Film polecam, bo mimo smutnej historii i tragicznego zakończenia, ogląda się go z przyjemnością i nie jest przygnębiający.

środa, 22 sierpnia 2007

Withnail & I

Film ukazuje szalone życie dwóch przyjaciół mieszkających w Londynie u schyłku lat 60. Codzienne zmaganie się z alkoholem, narkotykami i biedą sprawia, że postanawiają odpocząć od miejskiej dżungli na wsi - w domku wuja jednego z bohaterów. Od początku pobytu wszystko idzie nie tak, a już całkowicie komplikuje się sytuacja po niespodziewanym przyjeździe owego wuja - homoseksualisty, który zaczyna przystawiać się do chłopaków będąc przekonanym, że są oni parą gejów. W głównych rolach: Richard E.Grant (Withnail) i Paul McGann (I czyli Peter - w scenariuszu określany jako Marwood) oraz Richard Griffith (wuj Monty). Reżyseria: Bruce Robinson.
Film powstał w 1987 roku i opowiada o dwóch niespełnionych aktorach, marzących o sławie, mieszkających w Londynie, którym, z braku zajęcia i biedy, pozostaje alkohol i narkotyki, bo dzięki temu mogą przeżyć następny dzień w nieogrzewanym mieszkaniu. Nic więc dziwnego, że ich mieszkanie przypomina śmietnik, a ich gośćmi bywają (zabawni zresztą) dealerzy narkotyków. Pewnego dnia postanawiają opuścić miasto i zrobić sobie wypad na wieś. Jednak okazuje się, że i wieś nie przypomina sielskiego obrazka z literatury, leje deszcz, a dom w którym zamieszkali za zgodą wuja Withnaila - Monty`ego, jest pozbawiony opału, trzeba znaleźć coś do jedzenia, a w dodatku prześladuje ich groźny kłusownik. Żeby tego było mało do chłopaków przyjeżdża wuj-homoseksualista i zaczyna zalecać się do Marwooda.
Film w Wielkiej Brytanii jest już kultowy, to mała perełka humoru, a niektóre powiedzonka weszły do brytyjskiego języka potocznego.
Zdanie wypowiedziane przez Withnaila: "Jakimż wspaniałym dziełem jest człowiek, jak dostojnym jest w swoim rozumie, jak nieskończonym w zdolnościach, pojętnym jak anioł, jak sam Bóg nawet...!" (What a piece of work is a man, how noble in reason, how infinite in faculties, how like an angel in apprehension, how like a God!) zajął dziewiąte miejsce w plebiscycie na najsłynniejszy cytat filmowy wszechczasów, zorganizowanym przez sieć wypożyczalni kaset i płyt DVD Blockbuster UK. Film w 2006 roku zajął 5 miejsce w rankingu zorganizowanym przez magazyn "Hotdog" na najwspanialszy film wszechczasów.
Film jest naprawdę świetny. Pełno w nim humoru sytuacyjnego i słownego. Bardzo podobał się moment, kiedy Withnail mówi, że dostał propozycję zostania dublerem do roli Konstantego w "Mewie", ale nie chce być żadnym dublerem i dodaje: "Zresztą nie znoszę tych rosyjskich sztuk. Pełno tam kobiet gapiących się przez okna, marzących o wyjeździe do Moskwy". Chociaż lubię rosyjski dramat teatralny, ta charakterystyka rosyjskich sztuk, głównie Czechowa, wydaje mi się bardzo trafna i przezabawna. Albo taki cytacik: "Szczęście jest względne. Chociaż nigdy nie myślałem, że może oznaczać nie dziurawą reklamówkę". Ciekawe opowieści snuje ospałym głosem dealer narkotyków, Danny. Eksploracja nie mytego od dawna zlewozmywaka, jak się okazuje, może być ryzykowna.
Zresztą zabawnych scen jest tu więcej, np. kiedy sąsiad-rolnik zamiast mięsa przywozi chłopakom do jedzenia żywą kurę i pozbawienie jej życia i przygotowanie posiłku staje się dla nich wyzwaniem. Albo kiedy Withnail przychodzi przerażony do pokoju Marwooda, kładzie się do jego łóżka ze strzelbą, bo boi się groźnego kłusownika, który krąży wokół ich domu, Marwood próbuje go wyrzucić i uspokoić, w końcu sam ulega panice, a po chwili oczom przerażonych chłopaków, skulonych w jednym łóżku, ukazuje się wuj Monty, który odbiera tę sytuację jednoznacznie i przeprasza za najście. W ogóle komiczny jest wątek ekscentrycznego wuja, przed zalotami którego musi bronić się Marwood, przezabawne jest jego przerażenie, gdy Monty wkracza w nocy do jego sypialni.
"Withnail & I" jest popisem aktorskim Richarda E.Granta i Paula McGanna. Grane przez nich postaci wzajemnie się uzupełniają. Withnail ma duszę artysty, wydaje się pewny siebie i nonszalancki, a w rzeczywistości jest bardziej zagubiony i przegrany niż pozornie zalękniony i niepewny Marwood, który jednak chodzi na przesłuchania do ról, a w końcu dostaje główną rolę w teatrze, obcina swoje długie, kręcone włosy i wyprowadza się, żeby rozpocząć zwyczajne życie.
Koniec filmu (mimo otwarcia perspektyw przed Marwoodem) jednak jest nieco smutny...

poniedziałek, 20 sierpnia 2007

The Notebook (Pamiętnik)

Starszy człowiek przychodzi do domu opieki, by samotnej kobiecie czytać historię z pamiętnika.
Lato 1940 roku, Karolina Północna. Do Seabrook, małego miasta na wybrzeżu, na letnie wakacje przyjeżdża 17-letnia Allie Hamilton dziewczyna z zamożnej rodziny. Tu poznaje niewiele od niej starszego Noaha Calhouna, chłopaka, który pracuje w miejscowej fabryce. Chociaż oboje pochodzą z różnych światów nic nie jest w stanie powstrzymać budzącego się uczucia. Jednak opór rodziców Allie i wybuch II wojny światowej rozdziela kochanków, ale mimo rozstania każde z nich nosi w sobie trwałe wspomnienie przeżytych chwil. Noah pisze do Allie wiele listów, jednak żaden nie dochodzi do odbiorcy. Mimo to z determinacją, zgodnie z daną sobie obietnicą odbudowuje stary dom - kiedyś marzył, że zamieszkają tam razem... Parę lat później Allie poznaje przystojnego młodego żołnierza. Wkrótce Lon oświadcza się jej i zostaje przyjęty. Jednak niedługo potem Allie znajduje w gazecie zdjęcie Noah. Postanawia go odwiedzić i sprawdzić jak się miewa. Okazuje się, że Noah wciąż ją kocha. Czy pierwsza prawdziwa miłość pokona przeciwności zanim okaże się za późno?
"Pamiętnik" jest ekranizacją bestsellerowej powieści Nicholasa Sparksa.
To piękny film o miłości, który wciągnął mnie bez reszty. Ciekawa, ładnie opowiedziana historia, rozgrywająca się na dwóch planach. I choć nie całkiem podobali mi się aktorzy grający główne role dwójki młodych: Noaha i Allie, jednak sam film, mimo prostej fabuły, oglądało się bardzo dobrze. Piękne były ujęcia pokazujące naturę. Ten seans to dwie godziny oderwane od realnego życia... Przesłanie filmu jest proste i wydawałoby się banalne, ale może w tym jest jego wartość - prawdziwa miłość jest tak rzadka, że nie można z niej rezygnować, warto o nią walczyć, a będzie wierna aż do końca.
Zakończenie jednocześnie pogodne i smutne, pełne jakiejś czułości... Nie wzruszyłam się do łez, ale film naprawdę bardzo mi się podobał.

Becoming Jane (Zakochana Jane)

Film powstał na fali zainteresowania twórczością Jane Austen. Po wyprodukowaniu w tym roku przez ITV trzech dość udanych ekranizacji: "Northanger Abbey" (Opactwo Northanger), "Persuasion" (Perswazje) i "Mansfield Park", a także dwa lata temu nowej wersji "Pride and Prejudice" (Duma i Uprzedzenie), przyszła kolej na samą autorkę tych powieści. Jane Austen, jak wiemy, nigdy nie wyszła za mąż, autorzy filmu postanowili odpowiedzieć na pytanie: dlaczego tak się stało? Obraz jest oparty na wczesnych latach pisarki, jej znajomości z Irlandczykiem Tomem Lefroyem, która jest owiana tajemnicą. Z listów pisarki niewiele się dowiemy na ten temat. Lefroy pojawia się w nich mimochodem, co pozostawia pole dla wyobraźni. Wiadomo na pewno, że flirtowali ze sobą. W jednym z listów pisanych do siostry Jane pisze o tym: "Wprost boję się wyznać ci, jak zachowywaliśmy się z moim irlandzkim przyjacielem. Wyobraź sobie wszystko, co najbardziej występne i szokujące w dziedzinie tańca i siedzenia obok siebie. Niestety, już tylko raz będę mogła zachować się nieskromnie, gdyż on wyjeżdża z kraju [..] Zapewniam cię, że to doskonale ułożony, przystojny i miły młodzieniec. Lecz co do naszych spotkań, wyłączając trzy bale, niewiele mam do powiedzenia". W następnym liście jednak pisze: "Nareszcie przyszedł dzień, w którym mam doflirtować do końca z Tomem Lefroyem; gdy otrzymasz ten list, będzie już po wszystkim. Łzy płyną mi z oczu, gdy piszę te smutne słowa".
Twórcy filmu napisali scenariusz, opierając się na książce "Becoming Jane Austen" Jona Spence`a, który był także jego konsultantem historycznym. Jednak z samą Jane Austen obraz ten nie ma zbyt wiele wspólnego, rozczarowani będą fani twórczości tej autorki, podobnie jak było to po wersji "Dumy i Uprzedzenia" z 2005 roku. Bo "Becoming Jane" ten film nieco przypomina. Prawdopodobnie realizatorzy zapatrzyli się trochę w pozorny sukces tamtej produkcji, bo wykorzystali niektóre motywy i ujęcia. Na początku filmu mamy więc obraz świnek, który tak raził widzów "Dumy i Uprzedzenia" 2005, mamy też scenę, w której Jane całuje ręce Toma. To może irytować. Niestety ujęć i rozwiązań dyskusyjnych jest tu więcej np. scena pomiędzy państwem Austen na początku filmu (nie jestem pruderyjna, ale w takim filmie? - jakoś mnie to zaskoczyło, bo Brytyjczycy przyzwyczaili nas do powściągliwości), boks (pojawia się dwukrotnie), gra Jane w krykieta (czemu mi się to kojarzy z bejsbolem ?), wreszcie zmiana faktów z jej życia (gdzieżby prawdziwa Jane Austen zdecydowała się na ucieczkę i skompromitowanie rodziny, w tym swoich sióstr?).
Twórcy chcieli też dać do zrozumienia, że powieść "Pride and Prejudice" jest odbiciem znajomości z Lefroyem, widzimy więc jak Jane zaczyna pisać "First Impressions" (taki był pierwotny tytuł tej powieści), i po poznaniu Toma mówi o nim o w liście do Cassandry, że to “The most disagreeable, insolent, arrogant, imprudent, insufferable, impertinent of men!” (to słowa, które później określają powieściowego Darcy`ego). Widać jak bardzo różni się wizerunek Lefroya z listów Jane od tego z obrazu filmowego.
Mnie z bohaterów filmu zaciekawił pan Wisley - nie powalający urodą i lekceważony przez bohaterkę drugi jej wielbiciel. To człowiek skromny i wierny, który mógłby być przyjacielem i mężem. Ale filmowa Jane postanowiła całe życie rozpaczać po Tomie, tak jak to było w przypadku Casandry...
Jeśli będziemy oglądali "Becoming Jane" jakby to nie była biografia Jane, może się to spodobać. Jest kilka uroczych scen między Jane i Tomem Lefroyem, jest piękne i smutne zakończenie, jest bardzo dobra muzyka, nieźle dobrani aktorzy (choć może jest tu zbyt słodko. bo prawdziwa Jane piękna i słodka nie była). To niewątpliwe zalety tego filmu, jednak obawiam się, że zalet jest zbyt mało w stosunku do wad.
Główne role zagrali: Amerykanka Anne Hathaway (Jane Austen), Szkot - James McAvoy (Tom Lefroy), Anna Maxwell Martin (Cassandra Austen), Julie Waters i James Cromwell (państwo Austen). Ian Richardson (sędzia Langlois). Scenariusz: Kevin Hood, reżyseria: Julian Jarrold.

piątek, 17 sierpnia 2007

Stealing Heaven (Abelard i Heloiza)

Słynny na całą Francję filozof i nauczyciel Abelard, stosujący niekonwencjonalne metody nauczania, poznaje wykształconą i piękną bratanicę kanonika Heloizę. Wuj zamierza znaleźć dla niej odpowiedniego - bogatego i wpływowego męża. Abelard stroni od kobiet, bo postanowił żyć w czystości i poświęcić się całkowicie nauce. Uważa że w ten sposób najlepiej będzie służył Bogu. Jednak kiedy poznaje Heloizę, wszystko się zmienia. Dziewczyna wystawia na próbę jego postanowienia. Abelard nie potrafi oprzeć się namiętności i pożądaniu. Nie dba już także o to, że wiążąc się z Heloizą, postępuje niewłaściwie, że jest nielojalny wobec jej wuja, u którego znajduje się w gościnie. Wuj nakrywa kochanków i rozdziela ich. Heloiza zachodzi w ciążę. Kanonik nie może pogodzić się z hańbą, która spadła na jego dom, więc postanawia zemścić się na kochankach i wymierzyć Abelardowi sprawiedliwość...
Na podstawie opowiadania Marion Meade. W rolach głównych: Derek de Lint, Kim Thomson.
"Stealing Heaven" (co można przetłumaczyć jako "Wykradając niebo") opowiada tragiczną historię jednej z największych par miłosnych w historii literatury - Heloizy i Abelarda. To film o zakazanej miłości, która jest silniejsza od zobowiązań, wiary, potrafi przetrwać najcięższe próby, choć pozostawia kochanków okaleczonych - psychicznie i fizycznie.
W tym ujęciu to Heloiza jest niezależnym duchem, buntownikiem, dla miłości zdolna jest zrobić wszystko. W Abelardzie, od momentu gdy poznaje Heloizę, toczy się wewnętrzna walka między duchowym i cielesnym, tym co anielskie i pokusami szatana. Uważa, że to co go spotkało jest karą za grzech, za sprzeniewierzenie się Bogu i własnemu powołaniu jako nauczyciela. Potrafi zrezygnować z rodziny i miłości, choć nadal kocha Heloizę. Ona dla Abelarda wstępuje do klasztoru, choć takie życie jej nie odpowiada, nie ma powołania, nie lubi klasztoru. Uprzedza go, że dla niej to on jest Bogiem, w krucyfiksie w klasztornej kaplicy umieszcza niczym relikwię piórko kojarzące się jej z chwilami szczęścia z Abelardem. Przez całe lata pracuje dla klasztoru, ale w godzinie śmierci przytula do piersi ten symbol ich miłości i rzuca o ścianę krucyfiksem jakby przeklinała Boga.
Bardzo podobały mi się w tym filmie śpiewy gregoriańskie, znacznie mniej muzyka, która jest chyba zbyt nowoczesna (syntezatory) i trochę mi się kłóciła z epoką i akcją. W scenach miłosnych postawiono na eksponowanie fizyczności - może po to, by ich miłość wydawała się należeć bardziej do sfery profanum, choć Abelard gdy widzi nagą Heloizę mówi: "Jesteś niewinna jak kościół". Film dobrze mi się oglądało, choć wzbudził u mnie mocno mieszane uczucia. Kilka scen jest bulwersujących m.in. seks w kaplicy klasztornej. Moralnie dwuznaczna jest postać Heloizy, która jednocześnie modli się i przeklina Boga. Gdy wstępuje do klasztoru całuje podstawę krucyfiksu (w którym ukryła piórko) mówiąc do biskupa, że nie jest godna całować Pana, pracuje przez całe życie dla klasztoru i kościoła, a potem rozbija krucyfiks o ścianę.
Świetnie dobrane są główne role: Abelard jest mocno zbudowany, a wydaje się wewnętrznie delikatny, Heloiza wygląda delikatnie - ma burzę rudych włosów, subtelne rysy twarzy i wiotkie kobiece kształty - a wydaje się silną i niezależną osobowością.

Heloiza (1101-1162) i Pierre Abelard (1079-1142) są pochowani obok siebie na cmentarzu Père-Lachaise w Paryżu.

czwartek, 16 sierpnia 2007

Fairytale - A True Story (Elfy z ogrodu czarów)

To czarująca opowieść o tajemnicy, która ma swoje źródło w niezwykłej historii dwóch dziewczynek zafascynowanych legendą o elfach. Otóż pewnego dnia kuzynki chcąc udowodnić istnienie elfów zakradają się do ogrodu i fotografują to co od stuleci głosi mit. Pokazały światu zdjęcia przedstawiające ulotne duszki lubiące zabawę, stworzenia o nadludzkiej naturze, wiodące sekretne życie pośród traw i kwiatów, w korytach strumieni.
Film z bardzo interesującą obsadą, bo można tu zobaczyć Harveya Keitela w roli najsłynniejszego magika i mistrza ucieczek Houdiniego i Petera O`Toola w roli Artura Conan Doyle`a. Ponadto występują także Florence Hoath (Elsie) i Elizabeth Earl (Frances Griffiths), a także Phoebe Nicolls i Paul McGann jako Polly i Arthur Wrightowie - rodzice Elsie, w króciutkim epizodzie pojawia się Mel Gibson (jako ojciec Frances). Piękną muzykę do tego filmu skomponował Zbigniew Preisner, towarzyszy ona w szczególny sposób każdemu pojawieniu się elfów, buduje nastrój, wprowadza element tajemnicy, magii.
Trwa I wojna światowa. Mała Frances Griffiths przyjeżdża do wujostwa, by zamieszkać wraz z nimi i ich córeczką. Jej matka nie żyje, a ojciec został uznany za zaginionego. Z kolei rok wcześniej zmarł na zapalenie płuc syn Wrightów i brat Elsie - 11-letni Joseph, z którego stratą nie mogą sobie oni nadal poradzić. Wierzył w elfy, malował je. Dziewczynki chodzą do ogrodu i widzą latające elfy i by przekonać dorosłych, postanawiają je sfotografować. Ojciec Elsie po wywołaniu zdjęć nadal nie wierzy w istnienie duszków, może tak jak bał się o przyszłość zafascynowanego nimi syna, teraz boi się o przyszłość córki, która dorasta, a żyje w jakimś urojonym świecie. Matka Elsie pokazuje jednak zdjęcia Gardnerowi - członkowi towarzystwa okultystycznego, który zajmuje się elfami. On potwierdza u specjalisty wiarygodność fotografii, i jednocześnie dzieli się odkryciem z Arturem Conan Doylem, a ten z mistrzem magii Houdinim. Wszyscy trzej składają wizytę rodzinie, by na miejscu porozmawiać z dziewczynkami. Gdy informacja o elfach dociera do prasy, do ogrodu, w którym je widziano, przyjeżdżają ludzie z całego kraju. Wypłoszone tym najazdem elfy odchodzą.

To film o granicy między marzeniami a fantazją, magią i rzeczywistością, dzieciństwem a dorosłością, film o tajemnicy, niepoznawalności, wierze. Nie jest to typowy obraz dla dzieci, a nawet może bardziej jest dla dorosłych niż dla dzieci.
Warto zwrócić uwagę, że każdy z bohaterów ma jakieś poczucie straty - ojciec Frances zaginął na wojnie, zginął na wojnie syn Artura Conan Doyle`a, Joseph - syn Wrightów i brat Elsie także nie żyje. Może więc elfy są duszkami opiekuńczymi? A może każda z tych osób potrzebuje jakiejś wiary w to co niemożliwe, nierealne, duchowe, bo dzięki temu łatwiej jest znieść jej tą dotkliwą stratę?
Ostatnia scena z pięknym powrotem elfów do domu Wrightów poprzedza powrót ojca Frances (w tej migawkowej roli Mel Gibson), dziewczynka w tym momencie nie widzi nic poza osobą, na którą tak długo czekała, nie dostrzega wypełniających pokój elfów, które przyniosły do domu światło.
Ważna (prócz rozmowy ojca Elsie z córką o Josephie i dorosłości) jest rozmowa Houdiniego z Elsie:
"Czy kiedykolwiek powiedział Pan komuś jak to Pan zrobił - tylko po to, żeby obserwować jego twarz i zobaczyć reakcję?"
" Nigdy. I wiesz co? Oni nie chcą tego wiedzieć".
Bo czy nie lepiej pozostawać w świecie magii, tajemnicy? Czy wiara nie jest nam wszystkim jakoś potrzebna?
Cała historia opowiedziana w filmie miała miejsce naprawdę. W 1917 r. dwie kuzynki Elsie Wright i Frances Griffiths twierdziły, że podczas zabawy nad strumieniem spotkały elfy i wróżki, a dowodem na to były zdjęcia, które wtedy zrobiły. Sprawa nabrała rozgłosu, gdy zainteresował się nią sam Arthur Conan Doyle, który był przekonany o autentyczności zdjęć. Dopiero po kilkudziesięciu latach, autorki fotografii, już w sędziwym wieku, przyznały się publicznie do mistyfikacji.


środa, 15 sierpnia 2007

The New World (Podróż do Nowej Ziemi)

Akcja filmu toczy się na początku XVII wieku, do Nowej Ziemi (tak nazywano wówczas Amerykę) przypływają angielskie okręty. Przybysze chcą założyć w tym miejscu brytyjską kolonię, więc konflikt z rdzennymi mieszkańcami tych terenów zdaje się być nieuchronny. Rozpoczynają się próby nawiązania kontaktu z indiańskim wodzem Powhatanem, na którego terytorium rozbito obóz. Piękną córką Powhatana zafascynowany jest kapitan John Smith (Colin Farell). Relacja przedstawicieli skrajnie odmiennych kultur jest głównym tematem filmu. Przyglądamy się zderzeniu dwóch zwalczających się rzeczywistości, które potrafią się również uzupełniać. Liryczny film Malika charakteryzuje się wolnym tempem. Wydarzenia w przygodowym dramacie chwilami schodzą na drugi plan wobec intensywności miłosnej historii, której towarzyszą wspaniale fotografowane plenery oraz słowa. Z tym że zamiast dialogów, których w filmie jest stosunkowo niewiele, mamy brzmiący z offu komentarz obnażający przeżycia bohaterów. W głównych rolach: Colin Farell, Q`Orianka Kilcher, Christian Bale, Christopher Plummer.
To film, który nie wszystkim będzie się podobał. Jest jak ilustrowany poemat. Wolne tempo akcji, natura, dobra muzyka i piękne zdjęcia to coś co lubię w kinie, ale tu właściwie to pierwsze dominuje nad całością. Właściwie cały ten film to jeden wielki obraz malarski i muzyczny, obraz uczuć bohaterów, ich myśli wypowiadanych spoza ekranu. Fabuły jest tu niewiele, akcja uboga. Bohaterowie mało rozmawiają, raczej toczą wewnętrzny dialog. To film o poznawaniu się kultur, różnych światów, kochanków i także o tym, że tak naprawdę trudno poznać drugą osobę. Dominuje poznawanie (natury i innych ludzi) poprzez dotyk. Zetknięcie się dwóch światów: cywilizowanego i pierwotnego wywołuje konflikt. Indianie są tu pokazani jako ludzie żyjący w zgodzie z naturą, pogodnie usposobieni, nie znają nienawiści i zazdrości, są wewnętrznie czyści. Bohater - John Smith, który zostaje uwięziony w wiosce i poznaje ich stopniowo, tak ich określa : „Są łagodni, kochający, wierni. Pozbawieni wszelkich nieufności i podstępów. Nie znali słów kłamstwo czy zwodzenie. Ani chciwość. Nigdy nie słyszeli o zazdrości, oszczerstwie i przebaczeniu. Nie mają poczucia własności. Rzeczywistość. Choć myślałem, że to sen”. Przybysze z Europy są przedstawieni jako ludzie zawistni, którzy nie potrafią radzić sobie w przyrodzie, a są skłonni posunąć się w swojej bezradności nawet do kanibalizmu.

Rzecz jest także o miłości, o lojalności, o oczekiwaniach wobec siebie, może także o odpowiedzialności wobec drugiej osoby. W życie głównej bohaterki - indiańskiej księżniczki, która żyje w swojej wiosce w zgodzie z naturą wkraczają bowiem dwaj biali mężczyźni, z tym że pierwszy jest wielką miłością, która nie spełnia oczekiwań, drugi okazuje się tym, na którym można się oprzeć. Motywacja Johna Smitha nie jest dla mnie do końca jasna, czy usunął się, by ocalić czystą nieskażoną cywilizacją duszę przed tym złem, które przyniósł ze sobą? A może nie był gotowy żyć normalnie, mieć rodzinę? Może pragnął jedynie przygód, poznania nowych lądów? W czasie ostatniej rozmowy mówi do niej: "„Nie jestem już tym człowiekiem, którego pokochałaś. Nigdy nim nie byłem".
Ładnie ukazany jest drugi z mężczyzn - John Rolfe (w tej roli Christian Bale). To człowiek, który ofiarowuje księżniczce spokojne, szczęśliwe życie rodzinne. To mężczyzna wrażliwy, opiekuńczy, pewny. Piękna jest scena, gdy księżniczka po rozmowie ze swoją wielką miłością, biegnie za mężem i przytula się do niego. On jest dokładnie takim meżczyzną, za jakiego go wzięła.

Film miał moim zdaniem potencjał, ale jest za długi, niektóre ujęcia w nieco irytujący sposób się powtarzają, może zawinił tu montaż? Moim zdaniem szansę na świetny film, może nawet arcydzieło, zmarnowano.

niedziela, 12 sierpnia 2007

The End of the Affair (Koniec romansu)

"Opowieść nie ma początku ani końca. Wybiera się arbitralnie jakiś punkt swego doświadczenia, z którego spoglądać można wstecz lub też naprzód. [...] Czyż jednak istotnie wybrałem z własnej woli ten ciemny i wilgotny wieczór styczniowy 1946 roku na Błoniach i postać Henryka Milesa, brnącego poprzez szeroką rzekę deszczu; czy też obrazy te raczej mnie wybrały? [...] było rzeczą wygodną i słuszną zacząć właśnie od tego miejsca, lecz gdybym wówczas wierzył w Boga, mógłbym równie dobrze wierzyć w jakąś dłoń trącającą mnie w łokieć, w jakiś podszept: "Odezwij się do niego, jeszcze cię nie spostrzegł". Dlaczego bowiem miałem do niego mówić? Jeżeli nienawiść nie jest pojęciem nazbyt wielkim, aby można je było stosować do jakiejkolwiek ludzkiej istoty, to nienawidziłem Henryka. Żywiłem też nienawiść do jego żony, Sary. [...] Jest to więc bardziej historia nienawiści niż miłości".
Tak zaczyna się powieść Grahama Greena "Koniec romansu" i podobnie zaczyna się film, który nakręcono według niej.
To opowieść o burzliwej miłości, pożądaniu, zdradzie i zazdrości, rozegrana w scenerii Londynu okresu II Wojny Światowej. Sarah Miles nawiązuje namiętny romans z przystojnym młodym pisarzem Maurice`em Bendrixem. Sarah jest żoną urzędnika państwowego Henry`ego Milesa, człowieka równie szlachetnego, co nieciekawego. Wyszła za mąż bez miłości. Kilka lat później jednak bez słowa wyjaśnienia zrywa z kochankiem. Dla Maurice`a jest to straszliwy cios... Gdy po dwóch latach przypadkowo spotyka męża Sary, Henry`ego, a ten zwierza sie, że jego żona dość dziwnie się zachowuje, w Mauricie ożywają zadawnione emocje i obsesje. Trawiony zazdrością wynajmuje prywatnego detektywa.
Już początek mnie rozbroił, Ralph Fiennes (który gra pisarza - Maurica Bendrixa), potrafi zawsze tego dokonać. Swoim głosem, twarzą, spojrzeniem.... A tu jeszcze w tle słychać przejmującą muzykę, z którą ten film odtąd mi się zawsze kojarzy, muzykę, która potęguje to wrażenie, zwłaszcza w niektórych ujęciach.... Od sceny na schodach (kiedy Bendrix przypomina sobie wieczór przed laty) narastało napięcie, a wszystkie późniejsze sceny, powodowały, że nie mogłam oderwać się od ekranu.
To pozornie prosty film, banalna historia, a ile w sobie kryje podtekstów, metafizyki. Ile dramatu ludzkiego! Trójkąt miłosny, namiętność, zazdrość, nienawiść, brak zrozumienia uczuć innych ludzi, nawet bliskich, Bóg i wiara – wszystko się splata. Banalna opowieść o romansie przekształca się w dramat o wierze. To same zdarzenie oglądane z dwóch różnych perspektyw, oczami innej osoby, nabiera innego sensu. Bo to co sami widzimy, niekoniecznie musi być prawdą. Wszystkie postaci w tym trójkącie są nieszczęśliwe, a jednocześnie sobie bliskie, co widać w zakończeniu. Bardzo smutny jest ten film, ale jakże piękny. I ta muzyka, która przewierca na wskroś... W tle romansu jest wojna, ale wojna sprzyja miłości, bo naloty pomagają kochankom spotykać się ze sobą. Razem wydają się wobec wojny nieśmiertelni, zagrożeniem jest chwila, gdy się rozstają. Ralph Fiennes gra człowieka powściągliwego, ale pełnego emocji i uczuć, który jednak nie potrafi sobie z nimi poradzić, nie potrafi uwierzyć, brakuje mu wiary w drugiego czlowieka i w Boga. Łatwiej jest mu nienawidzić - niż kochać, uwierzyć i być szczęśliwym. Potrafi jedynie zadręczać siebie i kochaną przez siebie kobietę. Trudno oddać słowami tę postać. Trudno oddać słowami ten film, to trzeba zobaczyć. Wiele tu pięknych scen. Wzruszyłam się na nim co najmniej dwukrotnie. Pierwszy raz z pewnością wtedy, gdy widzimy scenę, kiedy bomba uderza w dom, widzianą z jej perspektywy (ta chwila z jego perspektywy wygląda zupełnie inaczej, a zachowanie Sary jest niezrozumiałe, dopiero kiedy widzimy to jej oczami czujemy dramat, który ona przeżywa i rozumiemy jej zachowanie). Druga scena, to ta pod koniec filmu, kiedy obaj, Henry i Maurice - mąż i kochanek, mieszkając razem i czuwając przy łóżku chorej Sary, stają się sobie bliscy. Bardzo mi się ten film podobał. A Ralph jak zwykle był wspanialy! To jeden z moich ulubionych filmów z jego udziałem.
Muzykę skomponował Michael Nyman. Jest soundtrack, ale polecam posłuchać go dopiero po obejrzeniu filmu. (http://www.amazon.com/End-Affair-Original-Picture-Soundtrack/dp/B000034CZI ). Pierwszy fragment "Diary of Hate" towarzyszy najbardziej erotycznym jak dla mnie scenom (na przykład na początku) i jest motywem przewodnim. Podobnie utwór "Breaking The Spell".


sobota, 11 sierpnia 2007

Our Mutual Friend (Nasz wspólny przyjaciel)

W latach 1864-1865 Charles Dickens wydał w trzech tomach swoją powieść "Our Mutual Friend". Ukazywała się, jak to było ówcześnie zwykłą praktyką, w zeszytach. Cała intryga jest zbudowana wokół postaci Johna Harmona, któremu ojciec w testamencie zapisuje cały swój majątek, pod warunkiem, że po przyjeżdzie do Londynu poślubi nieznaną sobie dziewczynę - Bellę Wilfer. Bohater powraca więc statkiem do kraju, ale ponieważ wyłowiono z rzeki topielca, zostaje on, ze względu na podobieństwo, wzięty za Johna Harmona, w wyniku czego cały majątek przechodzi na sługę starego pana - pana Boffina. John Harmon korzystając z tej pomyłki postanawia przyjrzeć się incognito swojej niedoszłej narzeczonej, więc jako John Rokesmith wynajmuje pokój u Wilferów i zatrudnia się jako sekretarz u Boffina. Bella okazuje się osobą, która chce bogato wyjść za mąż, jednak Harmon nie potrafi się oprzeć jej urodzie, zaletom i zakochuje się w niej. Państwo Boffinowie z dobrocią serca korzystają z przejętych w spadku pieniędzy, proponują dom Belli, chcąc jej wynagrodzić utratę bogatego narzeczonego, chcą adoptować biedne dziecko, które ma zastąpić im małego Johna Harmona, którego wychowywali jako dziecko.

Tyle główny wątek, ale prócz niego jest w tej powieści dużo wątków pobocznych, ktore z czasem stają się głównymi, bo prócz historii tej jednej pary, jest też dramatyczna opowieść o Lizzie Hexam i Eugenie Wrayburn. Ona jest córką człowieka zajmującego się wyławianiem z rzeki topielców, on jest prawnikiem bez zajęcia, dżentelmenem, człowiekiem z towarzystwa. Jednak od momentu, gdy się poznają, wzajemne przyciąganie tych dwojga staje się ważniejsze od dzielących ich różnic społecznych. On jest człowiekiem lekkomyślnym, który wszystko potrafi obrócić w żart, jednak z wzrastającą fascynacją osobą Lizzie, poradzić sobie nie potrafi. Mówi do przyjaciela: "W całym Londynie nie ma dziewczyny bardziej wartościowej niż Lizzie Hexam". Stara się zbagatelizować konsekwencje, żyć chwilą. Nie planuje jej uwieść, ale też nie zamierza się z nią ożenić, jednak nic już dla niego nie jest tak jak dawniej, musi się z nią spotykać, musi o nią zadbać. Ona jest niczym kwiat wyrosły na tej ponurej rzece, jest dobra, piękna, uczciwa. Jednak jedno uważne i pełne zainteresowania spojrzenie Wrayburna sprawia, że ta znajomość staje się jej słabością. Sprawia jej radość jego troska o nią i zainteresowanie jej osobą, Lizzie wie, że stoi tyle od niego niżej, wie, że to może przynieść tylko cierpienie, jednak nie potrafi powiedzieć, żeby jej nie odwiedzał. Jak powie do Belli: "W okropną noc, o późnej godzinie jego oczy spojrzały na mnie po raz pierwszy [..] Jego oczy mogły nie zwrócić się więcej w moją stronę. Wolałabym wtedy, aby tak było. Miałam nadzieje, że tak będzie. Ale blasku tych oczu nie oddałabym z mojego życia za nic, co życie dać mi zdoła".
To ich pierwsze spotkanie ponurej nocy w ponurych okolicznościach doprowadza do tego, że Eugene od tego momentu interesuje się losem dziewczyny, zawiadamia ją o śmierci ojca i czuwa przy niej cały wieczór, dopóki nie pojawia się w domu jej brat, potem odwiedza ją, gdy Lizzie przenosi się do domu kalekiej modniarki lalek , wynajduje i opłaca starego Żyda, żeby obie pobierały u niego naukę czytania i pisania. Wszystko to czyni niby mimochodem, delikatnie, pozornie nie przywiązując do tego wagi, jednak do niczego innego w życiu nie przyłożył dotąd tyle energii. Ona jest mu wdzięczna, że czyni to wszystko tak delikatnie i nie potrafi nie przyjąć tak subtelnie oferowanej pomocy.
Jednak Lizzie ma też drugiego wielbiciela, nauczyciela brata - Bradleya Headstona, który zakochuje się w Lizzie, i którego gwałtowna do niej namiętność doprowadza do szaleństwa. Potraktowany z lekceważeniem przez Wrayburna, odrzucony przez Lizzie, zdaje sobie sprawę, że jego szczęśliwym rywalem jest właśnie Eugene. Dramatyczne są w tej powieści dwie sceny z jego udziałem: rozmowa Headstona z Wrayburnem (spokój i opanowanie Eugena kontrastują tu z wybuchowością Headstona) i scena jego oświadczyn Lizzie na cmentarzu. Miłość do dziewczyny zmienia bowiem powściągliwego nauczyciela w człowieka, który zupełnie nie panuje nad sobą i swoimi emocjami, doprowadza go nawet do żądzy mordu. Lizzie przerażona gwałtownością Headstona i jego groźbami, obawiając się o życie kochanego przez nią Wrayburna, ucieka z Londynu, żeby nie doprowadzić do tragedii. Jednak Eugene, który uświadamia sobie, że nigdy dotąd nikim tak bardzo nie był zainteresowany jak tą dziewczyną, nie ustaje w poszukiwaniach. Każdy jego krok śledzi jednak zazdrosny, doprowadzany przez Eugena do desperacji i szaleństwa, nauczyciel.
Piękna jest scena spotkania Eugena i Lizzie, gdy wreszcie udaje mu się ustalić jej adres i do niej dotrzeć. Ich rozmowa, wzajemne wyznanie miłości, wreszcie pocałunek na łące. Jak tu można nie kochać Eugena? Nawet jeśli w końcu chciał uwieść Lizzie.... Wzruszający jest moment, gdy Lizzie zauważa postać topielca w rzece, i płynie łódką, by go wyłowić, dziękując w duszy ojcu, że ją tego nauczył i nadludzkim wysiłkiem, siłą miłości wydobywa ciało ukochanego człowieka z rzeki, a potem czuwa wiernie przy jego łóżku. Okrutnie pobity Wrayburn, w stanie zawieszenia między życiem a śmiercią, zdaje sobie sprawę kim dla niego jest Lizzie i że nie mają już dla niego znaczenia względy towarzystwa. Uświadamia sobie jak bardzo mógł ją skrzywdzić, ile mógł stracić, gdyby ją uwiódł - jej szacunek, jej miłość. Paradoksalnie dla nauczyciela, który chciał rozdzielić tę parę, jego atak na Eugena związał ich jeszcze bardziej ze sobą.
Trzeba w tym miejscu pochwalić też Keeley Hawes, która wspaniale gra śliczną i dobrą Lizzie Hexam. To jedna z jej bardzo udanych ról. Choć jest tu bardzo młoda, świetnie oddaje uczucia i swoistą mądrość tej postaci.

Dickens jest pisarzem, którego można kochać i można go nie lubić. Obok scen ponurych, ponurych, a nawet odrażających postaci, są też wątki, sceny i postaci urocze, zabawne, piękne. Tak jest i tutaj.
Jest w tej powieści pełno wątków pobocznych - jest "towarzystwo" (do którego należy Eugene Wrayburn i jego przyjaciel prawnik Mortimer Lightwood): Veneeringowie, Podsnapowie, lady Tippins, państwo Lammle, jest też galeria osób osobliwych: pan Venus (składający kości) ze swoim specyficznym sklepikiem, jest "kawał literata z drewnianą nogą" intrygant Silas Wegg, jest też demoniczny "człowiek rzeki" Rogue Riderhood. Prócz nich pojawiają się postaci wzbudzające sympatię lub po prostu dobre: jak modniarka lalek Jenny Wren, staruszka Betty Hegden, Snoppy, Boffinowie.
Ja oczywiście z największym zainteresowaniem czytałam fragmenty dotyczące Lizzie i Eugena.
Do lektury tej powieści skłonił mnie miniserial BBC o tytule: "Our Mutual Friend", który miałam okazję obejrzeć parę miesięcy temu. Jak zwykle produkcje tej telewizji, jest sprawnie zrobiony, ma klimat i dobry scenariusz. Jego autorką jest Sandy Welch, znana z innej świetnej adaptacji prozy angielskiej XIX w.: "North and South" Elizabeth Gaskell. W "Our Mutual Friend" role Eugena i Lizzie grają: Keeley Hawes i Paul McGann. Ten ostatni nadaje postaci nieco lekkomyślnego i przez to trochę mało pozytywnego Eugena tyle wdzięku i uroku, że trudno się dziwić Lizzie, że ma do niego słabość. Sposób w jaki chodzi z niedbałą elegancją, z laseczką i w pelerynie, jak patrzy, jak się uśmiecha, jak mówi! O właśnie! Głos jest jednym z mocnych atutów Eugena i... Paula McGanna. Piękne są sceny ich rozmów, spojrzeń, wymienianych uśmiechów. Właściwie pisząc o powieści i jej bohaterach, miałam przed oczami ten serial.

Warto wspomnieć też o Belli i Johnie Harmonie, w ich rolach: Anna Friel i Steven Mackintosh. Piękna jest miłość Johna do Belli, choć niepiękne jest to, że ukrywa przed nią swoją tożsamość, i podaje się za kogoś innego, a wszystko to wpierw dlatego, że chce się przekonać jaka jest naprawdę jego niedoszła narzeczona, a później dlatego, że ją kocha i boi się ją stracić. Bellę początkowo drażni powściągliwa uwaga i zainteresowanie jakie okazuje jej sekretarz pana Boffina, stopniowo jednak zaczyna przekonywać się o jego zaletach. Gdy Boffin, z sobie wiadomych powodów, zaczyna poniżać Rokesmitha, a w końcu go wydala, Bella nie wytrzymuje i ujmuje się za sekretarzem. Właśnie wtedy zaczyna sobie zdawać sprawę z własnych uczuć, ale czy bedzie w stanie podeptać własne ambicje?
Film z pewnością warto obejrzeć, choć może się wydawać, zwłaszcza chwilami, bardzo ponury. Warto też, jako dopełnienie, sięgnąć po książkę. Czas ten nie będzie z pewnością stracony. Dla mnie z pewnością nie był i nie jest. Powiem nawet więcej - od wielu tygodni jestem pod wrażeniem tego serialu.

czwartek, 9 sierpnia 2007

Lake House (Dom nad jeziorem)

Kate wyprowadza się z domu nad jeziorem. Przed odjazdem w skrzynce pocztowej zostawia list do następnego lokatora, który tu zamieszka. Gdy Alex się wprowadza znajduje list i postanawia odpisać, a ponieważ nie zna adresu Kate zostawia list w skrzynce. Powoli dzięki wymienianej w ten sposób korespondencji stają się sobie bliscy. Po jakimś czasie odkrywają, że każde z nich żyje w innym roku. Ona w 2006, on w 2004. Czy uda im się spotkać naprawdę?

Dwa tygodnie temu obejrzalam wreszcie "Dom nad jeziorem" (Lake House") i żałuję, że dopiero teraz. Ten film ma w sobie coś, co bardzo lubię - swoisty klimat, niespieszną akcję, ładne sceny, naturę, wyciszonych ludzi. Keanu Reeves z wiekiem się zmienia, mężnieje, dojrzewa i staje się bardziej interesujący. Już nie pierwszy raz on i Sandra Bullock spotykają się na planie filmowym. Widać, że dobrze im jest grać ze sobą.
To uroczy, nastrojowy film, na każdą porę roku. Trochę to zaduma nad czasem, nad mijającym dniem, który nie wiadomo co przyniesie, nad życiowymi szansami. Świetnie nawiązano do "Perswazji" Jane Austen, co na początku wydawało mi się trochę wydumane, ale później przekonałam się, że dobrze to gra z całością. Bardzo podobał mi się też tytułowy, malowniczy dom nad jeziorem, mimo że zbudowany ze stali i szkła, miał jakiś urok.Uroczy jest wątek pieska, który łączy bohaterów poprzez dzielący ich czas. Pewnie można dyskutować nad logiką zdarzeń, ale właściwie czy warto? Czy nie lepiej delektować się obrazami, myślami, uczuciami, tym co się w nas samych dzieje podczas oglądania tego filmu?
Ja wzruszyłam się i to dwukrotnie. Pierwszy raz, gdy bohater ogląda album poświęcony pracom architektonicznym ojca i widzi zdjęcie, na którym jako chłopiec stoi obok niego na tle domu nad jeziorem. I właśnie wtedy oglądając tą fotografię, uświadamia sobie, że ojciec go kochał i dopiero wtedy czuje stratę po jego odejściu. Wzruszyło mnie też zakończenie filmu, ostatnia scena - to pełne oczekiwania napięcie i spotkanie bohaterów wśród traw i pełen żaru pocałunek. Jeszcze jest piękna, "motylkowa" scena tańca.
Ten film niesie ze sobą coś cennego - coś więcej niż w nim może nawet jest - zadumę - nad miłością, upływającym czasem, własnym życiem. Każdy odbierze go pewnie trochę inaczej i w tym jest też jego wartość. Myślę że jeszcze do niego kiedyś wrócę, może nie raz.. .
Interesująca jest muzyka, a zwłaszcza fragment początkowy - piosenka "(I can't seem to) make you main" w wykonaniu The Clientele, od pierwszego taktu wprowadza widza w odpowiedni nastrój i stanowi świetną zapowiedź tego co ten film oferuje.
Powstał świetny klip video ze scenami z filmu. Bardzo go polecam. Wykorzystano w nim piekną piosenkę Fisher "I will love you":

środa, 8 sierpnia 2007

Good Woman

Lata 30. Romantyczna, włoska riwiera.. Młode małżeństwo - Robert (Marc Umbers) i Meg (Scarlet Johansson) Windermere - spędza tu swoje pierwsze, wspólne wakacje, wystawiając się na ostrzał przebywającej tu, gustującej w ploteczkach, śmietanki towarzyskiej. Robert zostaje posądzony o romans z piękną Stellą Erlynne (Helen Hunt) femme fatale o wątpliwej reputacji. Przyjaciel Roberta - Lord Darlington (Stephen Campbell Moore), korzystając z okazji, usiłuje uwieść wrażliwą i niewinną Meg - żonę Roberta. A jowialny milioner Tuppy (Tom Wilkinson) decyduje się przymknąć oko na przeszłość pani Erlynne i prosi ją o rękę.
Film według sztuki Oskara Wilde`a "Lady Windermere's Fan". Warto go obejrzeć z kilku powodów: 1. Helen Hunt w roli pani Erlynne 2. Tom Wilkinson w roli Tuppiego 3. Przewijące się przez cały film niezłe sentencje dotyczące małżeństwa, zwiazków, kobiet itd. 4. Czwartym powodem mogą być interesujące włoskie krajobrazy (ach te domy wtopione w skały) i humor.
Ten film to przede wszystkim Helen Hunt i Tom Wilkinson, dwoje aktorów, ktorych lubię, bo podobali mi się w swoich wcześniejszych rolach. Helen Hunt znam przede wszystkich z bezpretensjonalnej komedii romantycznej "Czego pragną kobiety" z Melem Gibsonem, Tom Wilkinson świetnie zagrał pioniera-fotografa, który ma romans z guwernantką córki, w interesującym, choć trochę niepokojącym filmie "Governess".
W "Good Woman" Scarlett Johannson w roli niewinnej i naiwnej żony, która podejrzewa, że mąż ją zdradza, pozostaje w cieniu świetnej Helen Hunt.
Od pierwszej sceny to właśnie Helen Hunt i postać, którą kreuje, skupiła na sobie moją uwagę. Przemieniła ona bezwzględną pożeraczkę męskich serc i kieszeni, femme fatale i przekwitłą już nieco piękność - w kobietę samotną, doświadczoną, rozgoryczoną, nieszczęśliwą, nie pozbawioną jednak jakiegoś wewnętrznego ciepła, pełnego mądrości i smutku. Partneruje jej Tom Wilkinson, ktory gra milionera po przejściach, ktory zakochuje się w "złej" i potępionej przez ogół pani Erlynne i chce zbudować z nią przyszłość, choć zdaje sobie sprawę, że dla niej jedynym jego atutem jest jego bogactwo, które zapewni jej stabilizację. Uważa jednak, że mają taką samą szansę na szczęście jak inni, bo "tyle romansów zaczynało się od uczuć, a kończyło się na układach".
Świetną sceną i chyba najlepszą w tym filmie, bo zapada w pamięć, jest ta gdy pani Erlynne, po otrzymanej propozycji małżeństwa, stojąc do Tuppiego tyłem, mowi mu czym jest dla niej małżeństwo: "Kiedy o tym myślę mam przed oczami pokój, w którym nie można otworzyć okna. Gdzie nie ma okien. Codziennie się budzę, a pokój zdaje się być mniejszy. Z początku się tego nie zauważa. Ale to się dzieje powoli, centymetr za centymetrem. Pewnego ranka otwieram oczy, a pokój jest tak mały, że nie można się poruszyć. Nie można oddychać. I wtedy wiesz, że trzeba uciekać."
Tych dwoje, to jakby życiowi rozbitkowie, pozbawieni złudzeń, ktorzy chcą jednak jeszcze raz spróbować szczęścia razem.
Zakończenie jest nieco zbyt proste i łzawe, ale któż nie lubi szczęśliwych zakończeń? No może nie jest do końca szcześliwe... bo jest w nim jednak smutek...

sobota, 4 sierpnia 2007

Dwie śpiewające panie i piękny męski głos



Odkryłam ostatnio dwie śpiewające panie: Sophie Zelmani i Viennę Teng. To muzyka, którą można nazwać łagodną, romantyczną, refleksyjną, melancholijną. Mają delikatne głosy, które świetnie współbrzmią z muzyką. Od jakiegoś czasu słucham ich piosenek na okrągło - jadąc do pracy, spacerując po mieście, także wtedy gdy jestem w domu. Po prostu nie mogę się od nich oderwać. Szczególnie przypadły mi do gustu: "Love on my mind" Sophie i "Gravity" Vienny, ale tak naprawdę lubię wszystkie ich piosenki i będę czekać na kolejne utwory. Sophie jest Szwedką, a Vienna - Amerykanką (jej prawdziwe nazwisko to Cynthia Shih, na płycie "Warm Stranger" jest ukryty utwór "Green Islands Serenade", który wykonuje w chińskim języku mandaryńskim. To piękna nastrojowa piosenka).
Na stronie: http://www.warmstrangers.com/vtsongnotes.html są zamieszczone notki Vienny na temat wykonywanych przez nią utworów, jest zresztą autorką swoich piosenek.
Obie panie u nas nie są znane, a tymczasem Sophie Zelmani wydała już 6 płyt, a Vienna Teng - 3 płyty. Szczerze polecam!

Paul McGann jest z kolei moim najnowszym odkryciem filmowym. Ma cudowny, łagodny głos, którym potrafi zauroczyć. Zagrał wiele interesujących ról, m.in. w miniserialu "Our Mutual Friend", w filmach: "Catherine the Great", w czterech częściach "Horatio Hornblowera", w "Doctorze Who: The Movie", w "Poirot: Sad Cypress" i w wielu, wielu innych. Zaśpiewał także w musicalu Bernarda Taylora "Much Ado" według sztuki Szekspira. Szczególnie interesujące są tu dwie piosenki, które Paul (jako Benedick) śpiewa solo: "If I could write a sonnet" i "Madness". Co za głos! Obu można posłuchać na stronie: http://www.bernardjtaylor.com/Muchado/Madosongs.html
A tu są słowa do "If I could write a sonnet":
"I wish that I could write a sonnet, with observations that are witty and profound,
with clever rhyming schemes that dazzle and astound,
that sweep one off the ground and conquer at one bound.
I wish that I could be a poet, and write with perfect symetry
if only I could find the words that would denote, exactly what she means to me.
I wish the muse would stimulate me, and help me to create the finest poetry,
If only I could only find the perfect simile, to tell the world how she is fair as fair could be
If I could find way some way to reach her, with polished phrases that reveal
the thoughts inside me now that struggle to escape and show the shape of how I feel
But words themselves, seem so unwielding, they won't express the things I long to say,
Oh muse, please come and yield me please come and show me-- the way
I wish that I could write an epic. that captures all her gracious virtues one by one,
that tells her how much she's become my paragon but I am too inept, when all is said and done
If only I could be a poet, and write such versus fresh and new
that would appeal to her, reveal to her someway
the things that I find hard to say Oh how I long to find a way "