środa, 8 sierpnia 2007

Good Woman

Lata 30. Romantyczna, włoska riwiera.. Młode małżeństwo - Robert (Marc Umbers) i Meg (Scarlet Johansson) Windermere - spędza tu swoje pierwsze, wspólne wakacje, wystawiając się na ostrzał przebywającej tu, gustującej w ploteczkach, śmietanki towarzyskiej. Robert zostaje posądzony o romans z piękną Stellą Erlynne (Helen Hunt) femme fatale o wątpliwej reputacji. Przyjaciel Roberta - Lord Darlington (Stephen Campbell Moore), korzystając z okazji, usiłuje uwieść wrażliwą i niewinną Meg - żonę Roberta. A jowialny milioner Tuppy (Tom Wilkinson) decyduje się przymknąć oko na przeszłość pani Erlynne i prosi ją o rękę.
Film według sztuki Oskara Wilde`a "Lady Windermere's Fan". Warto go obejrzeć z kilku powodów: 1. Helen Hunt w roli pani Erlynne 2. Tom Wilkinson w roli Tuppiego 3. Przewijące się przez cały film niezłe sentencje dotyczące małżeństwa, zwiazków, kobiet itd. 4. Czwartym powodem mogą być interesujące włoskie krajobrazy (ach te domy wtopione w skały) i humor.
Ten film to przede wszystkim Helen Hunt i Tom Wilkinson, dwoje aktorów, ktorych lubię, bo podobali mi się w swoich wcześniejszych rolach. Helen Hunt znam przede wszystkich z bezpretensjonalnej komedii romantycznej "Czego pragną kobiety" z Melem Gibsonem, Tom Wilkinson świetnie zagrał pioniera-fotografa, który ma romans z guwernantką córki, w interesującym, choć trochę niepokojącym filmie "Governess".
W "Good Woman" Scarlett Johannson w roli niewinnej i naiwnej żony, która podejrzewa, że mąż ją zdradza, pozostaje w cieniu świetnej Helen Hunt.
Od pierwszej sceny to właśnie Helen Hunt i postać, którą kreuje, skupiła na sobie moją uwagę. Przemieniła ona bezwzględną pożeraczkę męskich serc i kieszeni, femme fatale i przekwitłą już nieco piękność - w kobietę samotną, doświadczoną, rozgoryczoną, nieszczęśliwą, nie pozbawioną jednak jakiegoś wewnętrznego ciepła, pełnego mądrości i smutku. Partneruje jej Tom Wilkinson, ktory gra milionera po przejściach, ktory zakochuje się w "złej" i potępionej przez ogół pani Erlynne i chce zbudować z nią przyszłość, choć zdaje sobie sprawę, że dla niej jedynym jego atutem jest jego bogactwo, które zapewni jej stabilizację. Uważa jednak, że mają taką samą szansę na szczęście jak inni, bo "tyle romansów zaczynało się od uczuć, a kończyło się na układach".
Świetną sceną i chyba najlepszą w tym filmie, bo zapada w pamięć, jest ta gdy pani Erlynne, po otrzymanej propozycji małżeństwa, stojąc do Tuppiego tyłem, mowi mu czym jest dla niej małżeństwo: "Kiedy o tym myślę mam przed oczami pokój, w którym nie można otworzyć okna. Gdzie nie ma okien. Codziennie się budzę, a pokój zdaje się być mniejszy. Z początku się tego nie zauważa. Ale to się dzieje powoli, centymetr za centymetrem. Pewnego ranka otwieram oczy, a pokój jest tak mały, że nie można się poruszyć. Nie można oddychać. I wtedy wiesz, że trzeba uciekać."
Tych dwoje, to jakby życiowi rozbitkowie, pozbawieni złudzeń, ktorzy chcą jednak jeszcze raz spróbować szczęścia razem.
Zakończenie jest nieco zbyt proste i łzawe, ale któż nie lubi szczęśliwych zakończeń? No może nie jest do końca szcześliwe... bo jest w nim jednak smutek...

Brak komentarzy: