piątek, 27 marca 2015

The Tide of Life

Pisałam już o kilku ekranizacjach powieści Catherine Cookson. Po dwukrotnym obejrzeniu niektórych z nich, uznałabym, że jedną z najciekawszych jest "The Tide of Life" (tytuł można przetłumaczyć jako "Fala życia") z 1996 roku.
Trzeba tu zaznaczyć, że w ekranizacjach powieści Cookson, które były kręcone w latach 90. pojawiali się często bardzo znani dziś aktorzy. W głównych rolach wystąpili w tym filmie (co jest jego mocną stroną): Gillian Kearney, John Bowler oraz Ray Stevenson i James Purefoy.

Akcja toczy się w nadmorskim mieście Tyneside w północno-wschodniej Anglii na początku XX wieku. Poznajemy 16-letnią Emily Kennedy, która pracuje jako gospodyni państwa McGilby. Jej ojciec wyruszył na morze, a matka znalazła sobie od razu pocieszenie w ramionach kochanka. Po śmierci pani domu wdowiec Sep McGilby prosi Emily, żeby w dalszym ciągu pracowała u niego. Wydaje się czymś niestosownym, że młoda dziewczyna ma zamieszkać w jednym domu z samotnym dojrzałym mężczyzną, ale Emily zgadza się, bo polubiła dom i swego pracodawcę. On ma jednak wobec niej poważne plany, nie chce tylko spłoszyć dziewczyny, tym bardziej, że dzieli ich spora różnica wieku. Kiedy siostra Emily jest zmuszona do ucieczki z domu, on pozwala jej zostać z nimi razem. Pokazuje Emily zgromadzone przez siebie kosztowności. W końcu zbiera się na odwagę...

Taki jest początek filmu, ale tak naprawdę to historia o trzech najważniejszych mężczyznach w życiu Emily Kennedy. I opowieść o jej dojrzewaniu, o zdobywaniu doświadczenia w trudnych, czasami, relacjach z nimi.

Muszę przyznać, że oglądając ten film, a właściwie wątek z Croft Dene House, gdzie trafia główna bohaterka, miałam skojarzenia z "Jane Eyre", gdyż chora żona Larry`ego Bircha, przebywająca stale w łóżku na górze, zachowywała się niekonwencjonalnie, była nieuczesana, złośliwa, a w domu działy się tajemnicze rzeczy np. ginęły jakieś rzeczy albo nagle przewracała się szafa. Zupełnie jakby były tam jakieś duchy.

Stosunek Larry`ego do Emily był co najmniej dziwny, a ona prawie w ciemno poszłaby za nim w ogień. Tego nie rozumiałam. Co prawda jestem w stanie pojąć, że on bez niej by się załamał, że chciała mu pomóc, że go kochała, ale na co liczyła? Przecież jego odnoszenie się do żony nie zapowiadało nic dobrego. Czy uważała, że będzie chciał zacząć wszystko od nowa? Emily chciała stworzyć mu dom i ciężko pracowała, ale czy to był ten właściwy mężczyzna?
Można się zastanawiać, jak potoczyłoby się jej życie, gdyby wyszła za Sepa, czy byłaby szczęśliwa? Zważywszy na zakończenie, może i tak, ale z drugiej strony w tym trzecim związku była już osobą niezależną finansowo.

Miło było popatrzeć w tym filmie na dwóch przystojniaków - Raya Stevensona i Jamesa Purefoya. I śledzić perypetie Emily, silnej, niezależnej dziewczyny, która pragnęła szczęścia w życiu, a los ją stale doświadczał. Ona jednak nigdy się nie poddawała.

Dzięki tym atutom ten trzygodzinny film oglądałam z przyjemnością. Kolejna ciekawa opowieść świetnej "storytellerki" - Catherine Cookson.

niedziela, 22 marca 2015

Wiktoriański kryminał "Morderstwo w dorożce"

Pewien mężczyzna zostaje znaleziony martwy w dorożce. Głównym podejrzanym staje się jego rywal w walce o serce pewnej damy, jednak wkrótce okazuje się, że prawda jest mniej oczywista i znacznie bardziej złowieszcza.

Nie znałam dotąd angielskiego pisarza Fergusa Hume`a. Jak okazuje się, był dość płodnym twórcą, a jego pierwszą powieścią była właśnie opublikowana w 1886 roku "The Mystery of a Hansom Cab", która okazała się sukcesem. Za nią poszły następne utwory.

Akcja "Morderstwa w dorożce" toczy się w Melbourne. Przypomina on jednak wiktoriański Londyn. Klimaty niczym z "Bleak House" Dickensa. Z jednej strony świat wyższych sfer, gdzie nikomu niczego nie brakuje, z drugiej strony zapuszczamy się w zaułki, gdzie pali się opium, sprzedaje się ciało i umiera z głodu lub na suchoty. Jak na prawdziwy kryminał przystało, chodzi o wyjaśnienie tajemnicy morderstwa Olivera Whyte`a (Brian Fitzgerald), który przybył do Melbourne dwa tygodnie wcześniej i poznał dobrze sytuowaną rodzinę Frettlbych oraz ich przyjaciół. Kiedy zaraz potem Mark Frettlby (John Waters) prosi nagle swoją córkę Madge (Jessica de Gouw), by zamiast wyjść za kochanego przez nią Briana Fitzgeralda (Oliver Ackland), poślubiła dopiero co poznanego przybysza, ta odmawia zarazem oburzona i zaskoczona tą niespodziewaną prośbą ojca. Ale Whyte nie rezygnuje, posiada wiedzę, która może zaszkodzić Markowi Frettlby i nie zawaha się jej wykorzystać. Zaraz potem zostaje znaleziony martwy w dorożce, ktoś wcześniej go udusił. Prywatny detektyw Gorby zaczyna podejrzewać, że było to morderstwo z zazdrości o piękną Madge Frettlby, a sprawcą jest Brian, ale według detektywa Kilsipa wyjaśnienie nie jest takie proste. Wkrótce okazuje się, że w całą sprawę wmieszana jest pewna młoda dziewczyna, która mieszka w ponurych zaułkach Melbourne...
Nie będę zdradzać więcej, bo zepsuję suspens. Dla miłośników filmów kostiumowych dodam, że to oczywiście także historia miłosna i to niejedna, jak się okaże. Pewne tropy wydają się dość oczywiste, ale czy na pewno? Film ogląda się z przyjemnością, zwłaszcza, że to świat wiktoriański, seans w sam raz na leniwy sobotni lub niedzielny wieczór. Ciekawa jest muzyka.
Książka "The Mystery of a Hansom Cab" miała kilka ekranizacji, ta pierwsza pochodzi z 1911 roku! Potem była adoptowana na potrzeby filmu w 1925, w 1958 i 1962 roku.
Ta ekranizacja pochodzi z 2012 roku.

Miło było zobaczyć na ekranie Johna Watersa jako Marka Frettlby`ego. Kiedy był jeszcze młody, zagrał w takim przyjemnym serialu australijskim "Z biegiem rzeki" (All the Rivers Run), bohaterką tego filmu była silna, niezależna młoda dziewczyna o imieniu Philadelpia, a Waters zagrał kapitana barki Brentona Edwarda. Lubiłam ten serial. To stare dobre czasy.

niedziela, 15 marca 2015

"Emma" Charlotte Bronte

Charlotte Bronte pozostawiła kilka niedokończonych utworów. W tomie zatytułowanym "Niedokończone opowieści", który ukazał się na polskim rynku w ubiegłym roku, znalazła się "Emma" - powieść, którą zaczęła pisać w 1853 roku. Powstały jedynie 2 rozdziały zamieszczone na 20 stronach rękopisu. Utwór został wydany już po śmierci autorki w 1860 roku w kwietniowym numerze "The Cornhill Magazine" z przedmową Williama Thackeraya.

"Wszyscy szukamy w życiu ideału" - tak rozpoczyna się ta niedokończona powieść. Narratorem jest wdowa Chalfont:
"Nie jestem młoda, ale też nie jestem jeszcze stara. Nie ma srebra w moich włosach, ale ich żółty blask już znikł. Na mojej twarzy zmarszczki się dopiero pojawią, ale niemal zapomniałam te dni, kiedy była w rozkwicie. Bardzo młodo wyszłam za mąż. Przez piętnaście lat wiodłam życie, którego jakiekolwiek by były jego próby, nie można by było nazwać gnuśnym. Potem przez pięć lat byłam sama, a nie mając dzieci niepocieszona. Ostatnio los, jakimś dziwnym obrotem swego koła, postawił na mojej drodze zainteresowanie i towarzysza."
To ona opowiada tę dziwną historię.

W tych dwóch napisanych przez Charlotte Bronte rozdziałach zarysowany został podstawowy szkielet fabuły. Do szkoły dla dziewcząt panien Wilcox w Fuchsia Lodge przybywa w okazałym, modnym powozie dżentelman, który przedstawia się jako Conway Fitzgibbon z May Park w Midland County. Przywozi dziewczynkę imieniem Matylda i zostawia ją pod opieką panien Wilcox. Dziewczynka, ze względu na swoje pochodzenie i przywiezione w kufrze bogate stroje, cieszy się wyjątkowymi względami opiekunek, które ją faworyzują wobec innych. Jednak nie zdobywa sympatii innych dziewcząt. Jest małomówna, trzyma się na dystans, wydaje się nieszczęśliwa. Także we właścicielkach pensji nie wzbudza ciepłych uczuć. Dziewczynka w dodatku jest somnambuliczką (chodzi w czasie snu). Sytuacja zmienia się diametralnie, gdy okazuje się, że listy wysłane do ojca dziewczynki wróciły z adnotacją, że adresat jest nieznany. Dżentelman nie uregulował także należności za jej utrzymanie i naukę. Znajomy panien Wilcox, pan William Ellin wyrusza na jego poszukiwanie, bawiąc się w detektywa-amatora. Okazuje się, że May Park nie istnieje, a o Fitzgibbonie nigdy nie słyszano.

Tyle zdołała napisać Charlotte Bronte. Podobno jej mąż Arthur Bell Nicholls, któremu przeczytała te dwa rozdziały, wyraził obawy, czy krytycy nie uznają, że pisarka się powtarza, skoro znowu akcja toczy się w szkole. Odpowiedziała na to: "Och, ja to jeszcze zmienię". Może dlatego jednak "Emmy" nie dokończyła? A może po prostu nie zdążyła? To było jej ostatnie dzieło.
Jakie jednak miało być wyjaśnienie historii Matyldy? Kim jest naprawdę? Dlaczego nie chce mówić o swojej przeszłości i wyjawić prawdziwego nazwiska? Kim jest tytułowa Emma?
Możemy snuć domysły. Porzucone dziecko? Tajemnica z przeszłości? Jaka jest rola wdowy Chalfont oraz Williama Ellina, o którego przeszłości też niewiele wiemy?

Jak ustaliłam, ukazały się dwie kontynuacje tej opowieści.
Pierwsza powstała w 1980 roku, a jej autorką jest "pewna dama" czyli Constance Savery.
Jej wersja koncentruje się na postaci wdowy Chalfont, która jest u Charlotte narratorką. Pani Chalfont na prośbę pana Ellina przyjmuje do siebie dziewczynkę, która nie może zostać w szkole panien Wilcox. Mała wyjawia, że naprawdę ma na imię Martina i nienawidzi i boi się osoby o imieniu Emma. Tymczasem pani Chalfont ma pasierbicę o tym imieniu, której nigdy nie widziała, ale która ma złą reputację. To córka jej nieżyjącego już męża, którego poślubiła będąc 17-letnią dziewczyną. Emma w dniu ślubu ojca uciekła wraz z trzema braćmi do dziadków, żeby nie spotkać macochy, której nienawidziła, mimo że jej nigdy nie poznała. Małżeństwo nie było szczęśliwe. Jedyne jej dziecko, które się urodziło, córkę zabrano, by ją pochować, co było skutkiem niemal śmiertelnej ciąży, a kiedy pan Chalfont umiera, jego żona i jego dzieci pozostają sobie obcy.
Ta opowieść jest z pewnością krótsza, niż Bronte ją prawdopodobnie przewidywała. W zakończeniu pani Chalfont wychodzi za swego najmłodszego pasierba, który teraz jest pastorem.

Drugą wersję kontynuacji zatytułowaną "Emma Brown" opublikowała w 2003 roku Clare Boylan. Jest dużo mroczniejsza i przypomina klimatem powieści Dickensa. Boylan do swojej "Emmy" włączyła inny niedokończony utwór Charlotte Bronte "Dzieje Williego Ellina". Odwołuje się także do listów pisarki.
I tu także opowieść jest prowadzona z perspektywy pani Isabeli Chalfont, która niegdyś biedna, stała się szanowaną wdową, która teraz może pomóc tym, którzy mieli mniej szczęścia w życiu. Pani Chalfont postanawia zaopiekować się Matyldą, która po opuszczeniu szkoły, staje się wyrzutkiem. Odnajduje w niej pokrewieństwo z własnym losem. Opowiada jej swoją historię, to sprawia, że dziewczynka przypomina sobie, że naprawdę ma na imię Emma. Jednak w poszukiwaniu prawdy o własnej przeszłości decyduje się odnaleźć matkę i ucieka od swojej nowej opiekunki, kradnąc jej niewielką sumę pieniędzy. Udaje się do Londynu, gdzie bez środków do życia traktowana jest jak żebraczka. W ślad za nią wyrusza William Ellin. W powieści Boylan nie brakuje obrazów londyńskich slumsów i życia biedoty. Nic nie mogło przygotować Isabel i pana Ellin na szokującą prawdy o przeszłości Emmy. Poszukiwania młodej dziewczyny przywracają poczucie sensu zarówno bezdzietnej Isabel, jak i znudzonemu Ellinowi. Oboje uświadamiają sobie, że jedyna droga do uratowania samych siebie, to odnaleźć Emmę i zapewnić jej bezpieczeństwo na jakie zasługuje. W ten sposób, "Emma Brown" podnosi ponadczasową kwestię dotyczącą tożsamości: na ile nasza przyszłość rzutuje na to, jakimi jesteśmy teraz. Boylan w swojej wersji porusza także problem dziecięcej prostytucji. Okazuje się, że Emma została sprzedana przez własną matkę.

A może macie inny pomysł na kontynuację tej historii?

Dodam tylko, że z czterech utworów opublikowanych w "Niedokończonych opowieściach" tj. "Ashworth", "Emma", "Państwo Moore" i "Historia Williego Ellina" to właśnie "Emma" wydaje mi się najciekawsza i wiele obiecująca.

Źródła:
1. Charlotte Bronte - Niedokończone opowieści. Przekład: Maja Lavergne. Wydawnictwo MG 2014.
2. Saverio Tomaiuolo - Victorian Unfinished Novels: The Imperfect Page. Palgrave Macmillan 2012.
3. Constance Winifred Savery (1897-1999): She Never Stopped Writing
4. Large Print Reviews - Emma Brown - A Novel By Clare Boylan & Charlotte Brontë - Reviewed by Rochelle Caviness
5. Barnes and Nobles - Emma Brown: A Novel from the Unfinished Manuscript by Charlotte Bronte by Clare Boylan. An Introduction from the Publisher

niedziela, 8 marca 2015

Charlotte Bronte i jej siostry śpiące

"Była gigantem, który jak wszyscy wielcy wymyka się jednoznaczności."
Czytałam kilka biografii, których autorami byli pisarze i zawsze miały one w sobie jakąś wartość dodaną. Tak jest i w tym przypadku. Eryk Ostrowski to poeta, prozaik i eseista, a jego "Charlotte i jej siostry śpiące" czyta się jak powieść. Ona wciąga, wchłania, intryguje, przenika.

Wiele już napisano o fenomenie sióstr Bronte, zresztą autor książki powołuje się na swoje poprzedniczki: Annę Przedpełską-Trzeciakowską (autorkę "Na plebani w Haworth") i Ewę Kraskowską ("Siostry Bronte"), cytuje fragmenty biografii ich autorstwa (czytałam je kilka lat temu, zwłaszcza ta pierwsza jest godna polecenia). Jednak Ostrowski rozważa ten temat w nieco inny sposób. Przedstawia koncepcję, która świtała już w głowach krytyków literackich w XIX wieku, a później została zapomniana.

Tę książkę, pomimo że ma ponad 600 stron, przeczytałam prawie dwukrotnie. Dlaczego? Gdy czytałam ją po raz pierwszy, liczne odniesienia do powieści sióstr Bronte, których jeszcze nie znałam, spowodowały, iż żeby smakować ją z jeszcze większą przyjemnością i zrozumieniem, przerwałam w połowie lekturę i sięgnęłam po świeżo wydane przez wydawnictwo MG dzieła opatrzone nazwiskiem Bronte - przetłumaczone po raz pierwszy na język polski. To znaczy: "Agnes Grey", "Lokatorka Wildfell Hall" (tę powieść znałam wcześniej jedynie z ekranizacji), "Shirley" i "Profesor". I dopiero po przeczytaniu nieznanych mi dotąd powieści mogłam ponownie sięgnąć do "Charlotte Bronte i jej sióstr śpiących", by przeczytać ją od początku. Lektura stała się jeszcze ciekawsza, gdy mogłam smakować cytaty i odnieść je do fabuły tych utworów. A także porównać styl pisania autorek.

Eryk Ostrowski wydaje się zafascynowany osobą Charlotte Bronte, tak jak wielu z nas, ale analizując życie i twórczość Charlotte Bronte oraz jej listy i inne źródła, znajduje niekonsekwencje w jej słowach a jednocześnie podobieństwa między utworami, które skłaniają go do postawienia pewnej kontrowersyjnej tezy. I czyni to w sposób bardzo przekonujący.

Otóż według niego, i niektórych angielskich badaczy przed nim, to Charlotte Bronte stworzyła legendę trzech piszących sióstr i to ona jest autorką właściwie wszystkich wydawanych obecnie pod nazwiskiem Bronte powieści. Z małym wyjątkiem "Wichrowych Wzgórz", które stworzył, choć nie wiadomo czy własnoręcznie napisał choć część (a może tylko wymyślił fabułę?) jej brat Patrick Branwell. We wszystkich powieściach powracają, jak echo, pewne wątki, stanowiące odzwierciedlenie życia Charlotte, powracają też pewne charakterystyczne dla niej frazy.

To co wiemy o siostrach, pochodzi od Charlotte, to ona korespondowała z wydawcami. Przyjaciółka Charlotte, a zarazem autorka pierwszej jej biografii, Elizabeth Gaskell nigdy nie poznała żadnej z nich, a w Haworth była już po ich śmierci. Nie ma śladu, by którakolwiek z sióstr, poza Charlotte, odnosiła się do rzekomo napisanego przez siebie utworu lub jego recenzji. Co ciekawe, nie zachowały się rękopisy powieści przypisywanych Anne i Emily Bronte, a więc "Agnes Grey" i "Lokatorka Wildfell Hall" oraz "Wichrowe Wzgórza", a wydawca, który je widział, twierdził, że były pisane ręką Charlotte. Nie zachowały się także młodzieńcze opowieści gondalowe Emily i Anne, być może zniszczyła je Charlotte, by ukryć przed światem ich naiwność. Badacze powołują się również na listy Anne (zachowało się tylko pięć z nich) i Emily Bronte (jej listy oraz naiwne i proste "Notatki urodzinowe", pisane wraz z Anne, są bardzo lakoniczne, oszczędne w słowach), twierdząc, że żadna z nich nie byłaby w stanie stworzyć takich powieści. Potwierdza to w jakiś sposób sama Charlotte, gdy mówi:
"Ani Emily ani Anne nie były uczone; nie myślały napełniać dzbanów w niewyczerpanym źródle cudzych oczekiwań, zawsze pisały z naturalnej potrzeby, głosu intuicji i z takich zasobów obserwacji, na jakie pozwalało im ich ograniczone doświadczenie". A więc były to dwie niewykształcone, wiejskie dziewczyny, mieszkające na odludziu, bez doświadczenia, żyjące bez kontaktu z ludźmi. Czy cicha, religijna Anne mogła napisać "Lokatorkę Wildfell Hall"? Bez wątpienia z nich trzech największe doświadczenie, najczęstsze kontakty z innymi ludźmi i najlżejsze pióro miała właśnie Charlotte.

Pisarka kreowała fakty. Stworzyła trzech braci Bell: Currera, Ellisa i Actona, bo pod tymi męskimi nazwiskami publikowane były utwory. W "Szkicu biograficznym Ellisa i Actona Bellów", który sama napisała po śmierci rodzeństwa, pominęła postać brata Branwella, z którym w dzieciństwie tworzyła powieści angriańskie. Tę pasję przypisała jedynie sobie i siostrom. W dodatku, co stanowi curiosum, tak silnie ingerowała w wiersze sióstr, zwłaszcza Emily, że poprawki te mają charakter autorski. Możliwe by to było tylko w przypadku, gdyby była autorem tych wierszy.
"Jak to możliwe, by tak potężną gałąź literatury, jaką jest legenda sióstr Bronte stworzył jeden tekst, na potwierdzenie którego nie ma (i nigdy nie było) żadnych dowodów?" - pyta Eryk Ostrowski w swojej książce. - "Wtedy w 1850 roku, zadecydowała chwila".
Rodzinna tragedia tak poruszyła czytelników, że uwierzyli pisarce, chcieli jej uwierzyć, tym bardziej, że to przystawało do posępnego romantyzmu bronteańskiej prozy i poezji. Tak jest i dzisiaj. Legendę sióstr Bronte przypieczętowała biografia Charlotte napisana przez Elizabeth Gaskell. Teraz już trudno z nią polemizować.

Jednak Eryk Ostrowski rozwija dalej tę koncepcję o autorstwie wszystkich powieści. Przede wszystkim podaje powody, które mogły skłonić Charlotte Bronte do podjęcia tego kroku. Jedna z nich jest banalna - to chęć zabezpieczenia finansowego sióstr. "Z każdej z sióstr uczynić pisarza. Każda w ten sposób otrzyma szansę i własne pieniądze, które zapewnią im finansową niezależność na wypadek jej śmierci. (..) Była przekonana, że testament jest najmniej pewną formą uposażenia. (..) Własnej twórczości, póki się jest, nikt nie zakwestionuje. Jej posunięcie, które dało życie legendzie, dyktowane było wyłącznie przez względy ekonomiczne i poczucie odpowiedzialności za młodsze rodzeństwo." - pisze Eryk Ostrowski. Bo trzeba pamiętać, że Charlotte, chociaż umarła jako ostatnia, była najstarszą z sióstr (nie licząc dwóch, które odeszły w wieku dziecięcym). Nie mogła przewidzieć, że stanie się inaczej i to ona będzie świadkiem śmierci Emily i Anne. Kolejny motyw skłaniający Charlotte do zatajenia prawdy o autorstwie powieści to kwestia konsekwencji prawnych wynikających z powierzenia spraw jednego autora dwóm różnym wydawcom: amerykańskiemu (Newby) i brytyjskiemu (Smith) z zapewnieniem każdego z nich o wyłączności przekazanych mu praw. To spowodowało, że Charlotte zdecydowała się przyjechać do Londynu w 1848 roku wraz z jedną z sióstr, żeby udowodnić, że Acton Bell naprawdę istnieje. Spotkała się z obu wydawcami. Wówczas prawdopodobnie Newby, który widział rękopisy "Wichrowych Wzgórz" i "Agnes Grey" oraz "Profesora" i "Lokatorki Wildfell Hall" i twierdził, że wszystkie utwory napisała ta sama osoba, zwrócił je pisarce, otrzymując obietnicę publikacji kolejnych utworów. Po śmierci sióstr Charlotte nadal podtrzymywała mit, być może po to, by złożyć hołd ich pamięci. Przeniosła spuściznę po zmarłych Bellach do wydawnictwa Smitha, z którym zresztą sympatyzowała. Kryła się pod męskim pseudonimem, pod własnym nazwiskiem nie odważyła się nigdy publikować, mimo że później już powszechnie wiedziano, że autorem "Jane Eyre" jest kobieta. Jak widać więc, miała skłonności do mistyfikacji.

Eryk Ostrowski przywołuje także analizy kanadyjskiej pisarki Michele Carter zawarte w książce "Grom Charlotte Bronte: prawda kryjąca się za geniuszem sióstr Bronte". Autorka pisze o masońskich praktykach popularnych wówczas w Haworth, które miały wpływ na twórczość Charlotte (Branwell należał do lokalnej loży i zafascynował nią siostrę - echa praktyk masońskich pojawiają się w "Wichrowych Wzgórzach"), a nawet twierdzi, że w listach i utworach pisarka zawarła anagramy, w których komentowała bieżące wydarzenia w swoim życiu, co jest tezą karkołomną i mało wiarygodną. Jeden z nich miałby świadczyć o tym, że Branwell otruł ciotkę i popełnił samobójstwo! Carter uważa także, że pastor Arthur Bell Nicholls zgwałcił Charlotte, a cała sprawa została zatuszowana małżeństwem. Ta ostatnia teza zresztą pojawia się także u innych badaczy. Eryk Ostrowski przywołuje te tezy, ale także z nimi polemizuje.

"Charlotte Bronte i jej siostry śpiące" to bardzo wciągająca książka, napisana ładnym językiem, pełnym emocji i niemal poetyckim. Autor wczuwa się w psychikę pisarki, analizuje jej stany emocjonalne, odnosi do twórczości. Jest wiele cytatów z powieści, te cytowane fragmenty wzajemnie się uzupełniają, stwarzając psychologiczny portret kobiety, jaką była naprawdę autorka bronteańskich powieści.

Charlotte chciała być w oczach świata postrzegana jako osoba spokojna i zrównoważona, dlatego też przestraszyła się reakcji krytyków na "Wichrowe Wzgórze", gdzie ukazała nieco inną stronę swojej natury. Również uznała wybór tematu "Lokatorki Wildfell Hall" za pomyłkę.
"Powściągliwość, zewnętrzny spokój cechowały w życiu i Anne i Emily, Charlotte posiadała te cechy wyłącznie na kartach powieści. Na plebanii w Haworth to ona umierała z miłości, przez lata podporządkowując temu całe swoje tu i teraz." - pisze Eryk Ostrowski.
W życiu, Charlotte - choć w kontaktach bezpośrednich z innymi nieśmiała - nie była tak powściągliwa, Jane Eyre to jej kreacja. Chciała być taką, ale nie była. Nie wiedzielibyśmy o tym, gdyby nie zachowane cudem jej listy - do Constantina Hegera i do George`a Smitha, do dwóch mężczyzn, z którymi wiązała pewne nadzieje. Zwłaszcza listy do nauczyciela obalają ten mit, tę literacką kreację. Nie wiadomo, w jakich słowach pisał do niej Heger, jego listy zostały zniszczone (być może zakopane?) przez pisarkę, ale Charlotte była nim tak głęboko zafascynowana, że pisząc do niego traciła resztki godności. Narzucała mu się, żebrząc o jakąkolwiek odpowiedź. A on nie odpowiadał. Niektórzy byliby zdziwieni, że pisarka, którą środowiska feministyczne mogłyby uznać za swoją patronkę, w rzeczywistości miała skłonność do ulegania męskiej dominacji, a nawet do masochizmu. Ślad tego jest zresztą obecny choćby w "Profesorze" w relacji Crimswortha i Frances.
Potem kolejny cios - wydawca Smith, w którym prawdopodobnie Charlotte się w jakiś sposób zadurzyła, poślubił inną.
A więc Charlotte Bronte - postać tragiczna, niespełniona w miłości.

Jej małżeństwo, zawarte w 1854 roku (rok później pisarka umiera), według jednych było szczęśliwe (tak też twierdzi Ostrowski i potwierdzają to listy Charlotte, choć jeden do Ellen Nussey jest nieco zastanawiający...). Pastor był prostym, spokojnym, choć nieco ograniczonym człowiekiem. Kochał Charlotte od wielu lat. Innych zastanawiają dziwne oświadczyny Nichollsa, po których pastor w atmosferze skandalu opuścił Haworth (stąd tezy o gwałcie), innych z kolei - jej nagła choroba (być może spowodowana ciążą), przepisanie przez nią całego majątku na męża i wreszcie śmierć. Warto dodać, że Nicholls po 9 latach ożenił się ponownie, z młodszą od siebie kuzynką.

Jak widać, jest wiele zagadek w życiu Charlotte, one również składają się na wielką legendę sióstr Bronte, które mieszkały na plebanii w Haworth, położonej wśród wrzosowisk Yorkshire na wichrowych wzgórzach. To legenda wiecznie żywa. O Anne Bronte, skromnej autorce psalmów religijnych, ale także "Lokatorki Wildfell Hall", w którym opisała upadek swojego brata Branwella, o Emily Bronte, tej dziewczynie o żelaznej woli, która "była osobna", kochała wolność i wrzosowiska, i stworzyła mroczne "Wichrowe Wzgórza"; i wreszcie o Charlotte Bronte - Jane Eyre. Ten mit o trzech piszących siostrach kultywują miliony czytelników na całym świecie, i wciąż nowe ich pokolenia.

Ogromną zaletą książki Eryka Ostrowskiego jest nie tylko to, że przywołuje i poddaje analizie powieści i listy Charlotte oraz opracowania na jej temat, ale zamieszcza także nigdy nie tłumaczone dotąd na język polski listy Emily i Anne Brontë, wspomnienia Charlotte o siostrach i jej przedmowę do "Wichrowych Wzgórz", a także wybór wierszy rodzeństwa Brontë w przekładach Krystyny Lenkowskiej, Ludmiły Marjańskiej i Anny Ostrowskiej-Paton. Piękna jest szata graficzna tej publikacji, włącznie z okładką. Autor zamieszcza wiele rysunków, których autorami są utalentowane siostry, a także ich odnalezione niedawno fotografie. Na końcu można znaleźć także obszerne kalendarium rodziny Bronte. I jedyne czego brakuje to indeksu, dzięki któremu można by było odnaleźć w tym opracowaniu wzmianki o poszczególnych utworach.

To świetna książka, którą mogę polecić miłośnikom twórczości opatrzonej nazwiskiem Bronte. To jedna z tych książek, które czyta się jednym tchem, a potem się do nich wraca.