piątek, 7 listopada 2025

Perswazje 2022 (czyli obejrzeć i zapomnieć)

    W 2022 roku Netflix pokusił się o ekranizację "Perswazji" - powieści Jane Austen z 1817 roku. 
To druga - po "Dumie i Uprzedzenie" - moja ulubiona powieść tej autorki. Dojrzała historia o utraconej miłości. 
 
Ponieważ film wyprodukował Netflix, wiadomo było mniej więcej czego można się spodziewać. Jednak rzeczywistość przerosła moje wyobrażenia. 

Opis na filmwebie mówi sam za siebie: Mieszkająca ze swoją snobistyczną rodziną na skraju bankructwa Anne Elliot jest bezkompromisową kobietą o nowoczesnej wrażliwości. Gdy w jej życiu ponownie pojawia się Frederick Wentworth — przystojniak, którego kiedyś odprawiła z kwitkiem — Anne musi dokonać trudnego wyboru. Czy zdecyduje się zostawić za sobą przeszłość, czy posłucha głosu serca i da miłości drugą szansę? 
Reżyseria: Carrie Cracknell, scenariusz: Ron Bass i Alice Victoria Winslow.

Po pierwsze wersja mocno uwspółcześniona, chodzi o stroje a przede wszystkim o zachowanie głównej bohaterki.

Po drugie - nagromadzenie czarnoskórych aktorów jest przytłaczające, ahistoryczne i głupie. 

Przyjaciółkę Anny - Lady Russel gra Nikki Amuka-Bird z Nigerii. Czarnoskóry jest kapitan Benwick, ciemną karnację mają: Charles Musgrove (Benjamin Harvey Bailey Smith pochodzący z Jamajki) oraz Luiza (Nia Towle) i Henrietta Musgrove (Izuka Hoyle) oraz jakby tego było mało - pastor też musiał być czarnoskóry. 
Z kolei kuzyna Elliota (angielskiego szlachcica, dziedzica tytułu) zagrał Henry Golding z Malezji - jednym słowem Azjata też musiał się pojawić. 

Co to ma wspólnego z Jane Austen? Zupełnie nic, ale twórcy filmu się tym nie przejmują; ważne, że jest poprawnie politycznie. Parytet musi być.

Po trzecie grająca Anne Elliot Dakota Johnson to współczesna singielka z instagramu, bardziej by pasowała do jakiejś komedii romantycznej niż do kostiumowej ekranizacji XIX-wiecznej prozy angielskiej. 

W dodatku twórcy filmu wymyślili sobie, że Anna będzie przemawiała do kamery. Już zbliżenia na twarz w poprzednich "Perswazjach" były irytujące, a tu mamy potrojenie tego efektu. W scenie, gdy podsłuchuje Fredericka i Luizę, czy tylko ja mam wrażenie, że podciąga sukienkę, jakby chciała zrobić siku pod drzewem? W dodatku Anna pije wino prosto z butelki i płacze w wannie, zupełnie jakby była jakąś Bridget Jones. Gdzie jej do powściągliwej, subtelnej, wyważonej, raczej melancholijnej Anny z powieści Austen, która czuje, że miała w życiu szansę na miłość i szczęście, ale ją straciła,  prawdopodobnie bezpowrotnie. 

Jakieś plusy by się w tej "ekranizacji" znalazły:
Nie mam większych zastrzeżeń do kilku postaci. Frederica Wentwortha zagrał brytyjsko-amerykański aktor Cosmo Jardis - jest wystarczająco przystojny i ogorzały, jak przystało na marynarza. 
Bardzo dobrze wypada Richard E. Grant w roli sir Waltera Elliota - chyba najlepsza kreacja aktorska w tym filmie. Nieźle dobrane są postaci Mary Elliot  - jest wystarczająco denerwująca i egoistyczna (Mia McKenna-Bruce) oraz  Elizabeth Elliot (Yolanda Kettle). Co do pani Clay, jakoś bardziej mi odpowiadały chudsze aktorki w tej roli, a tu mamy nieco pulchną, ale nie ma to w sumie wielkiego znaczenia. Co dziwne, jedna z ostatnich scen to właśnie ślub pana Elliota (kuzyna) z panią Clay. Tyle że on szukał majątku, więc na to mu taki marny ożenek?

Jest w tej wersji więcej bezpośrednich rozmów Anny i Fredericka, w tym na plaży, po której to rozmowie Anna wchodzi do morza w sukience. Prawdę mówiąc, zastanawiałam się czy po tej scenie aktorka się nie rozchorowała, bo woda musiała być naprawdę zimna.

Twórcy filmu wykorzystali malowniczą scenerię tj. Lyme - spacer po Cobb, starożytnym murze nadmorskim (choć już myślałam, ze poprzestaną na kamienistej plaży), gdzie miał miejsce upadek Luizy, jest też pokazany słynny Royal Crescent w Bath.


Scena gdy Anna czyta list od Fredericka pozostawiła mnie obojętną. Nie ma tu tego co poruszało w poprzednich ekranizacjach - głosu kapitana Wentwortha, czy to był Ciaran Hinds czy Rupert Penry-Jones - ta scena zawsze wzruszała. A tu absolutnie nic, zero jakichkolwiek uczuć.
Na końcu znowu Anna biegnie za Frederickiem, na szczęście nie ma tu maratonu.


Podsumowując, nie uważam, że obejrzenie "Perswazji" 2022 jest stratą czasu, są i dobre fragmenty, ale stopień zirytowania przy oglądaniu jest tak duży, że pogrąża całą produkcję. 
Czyli obejrzeć i zapomnieć.



Brak komentarzy: