wtorek, 1 lipca 2014

"Lokatorka Wildfell Hall" Anne Bronte

Przede wszystkim to dość gruba książka. Przeczytałabym ją jednak szybko, gdyby nie to, że lekturę przerywały mi inne zajęcia. Ale zaczął się urlop, więc w jeden dzień nadgoniłam zaległości. Śledząc fabułę tej książki Anne Bronte, miałam w pamięci ekranizację zatytułowaną "Tajemnica domu na wzgórzu" i postaci głównych bohaterów, których zagrali: Tara Fitzgerald jako Helen, Toby Stephens jako Markham i Rupert Graves jako Arthur Huntingdon. To ich twarze widziałam w czasie lektury powieści. Początek to prawie sielski obraz życia na wsi, potem książka przeradza się w dramat rodzinny. Otóż w starym opuszczonym dworze pojawia się tajemnnicza kobieta z dzieckiem, która wzbudza zainteresowanie okolicznych mieszkańców dworów. Helen Graham stara się nie stronić całkowicie od innych ludzi, jednak jej zachowanie pełne dystansu i nieufności wzbudza podejrzenia i plotki. Nie zrażony tym młody sąsiad Markham nawiązuje z nią znajomość, która przekształca się w rodzaj przyjaźni. Jednak i do niego docierają plotki. W końcu zaczyna podejrzewać, że kobietę łączy coś z właścicielem dworu, w którym mieszka. Kiedy Helen widzi, że może stracić szacunek Markhama, daje mu swój pamiętnik, w którym opisuje swoją historię.


Tutaj następuje obszerna część powieści, która w istocie jest historią młodej naiwnej dziewczyny, która nie zważając na niepokojące sygnały wychodzi za mąż za człowieka, który okazuje się kimś zupełnie innym niż wcześniej sądziła. Młodego lekkomyślnego, szukającego tylko przyjemności małżonka szybko nudzi spokojne życie u boku żony, wkrótce wraca do kawalerskich przyzwyczajeń, w tym do wesołych biesiad z przyjaciółmi i do alkoholu. Z początku Helen z pokorą znosi rozłąkę z mężem, który wyjeżdża na całe miesiące do Londynu, a jak wraca jest znużony i rozdrażniony. Albo też zaprasza swoich przyjaciół do domu, na wspólną zabawę. Ona nie przestaje go kochać, wydaje się jej, że z czasem wszystko się zmieni. Muszą jednak upłynąć lata, by zrozumiała, że takie życie i znoszenie ciągłych upokorzeń nie ma już sensu, jest też niebezpieczne dla ich wspólnego synka, który wychowany w takiej atmosferze może pójść kiedyś w ślady ojca.

Przede wszystkim nie mogłam zrozumieć jak dźentelmani (bo nie tylko sam Arthur, ale także jego kompani) mogli tak traktować kobiety - swoje żony. Drwili, poniżali, uciekali się nawet do przemocy, traktowali jak swoją własność, podobnie jak ich finanse, które do małżeństwa kobiety wnosiły. A one powodowane dumą, wstydem lub obawą nie chciały się innym skarżyć. W praktyce mąż był panem i władcą takiej nieszczęśliwej kobiety. Uzależnienie finansowe z pewnością utrudniało podejmowanie drastycznych środków by uwolnić się od męża, bo i jak miały same się utrzymać? Trzeba było mieć możnych protektorów, opiekunów, ale to i tak zawsze groziło skandalem. Mimo to nie wiem jak Helen mogła znosić pojenie synka alkoholem przez ojca, sam ten fakt skłoniłby mnie do ucieczki. Ale główna bohaterka nie jest bezwolną rośliną, nie znosi ze spokojem wybryków męża, stara się go sprowadzić na dobrą drogę, stosuje perswazje czy jakieś elementy obrony, choćby w postaci zamykania drzwi do sypialni. W końcu doprowadzona do ostateczności zachowaniem męża decyduje się na ucieczkę, zabierając ze sobą kilkuletniego syna i korzystając z pomocy brata. Jednak miejsce jej pobytu musi być owiane tajemnicą, obawia się bowiem, że mąż będzie chciał odebrać jej dziecko.

To wołanie o samostanowienie kobiet i równe prawa z mężczyznami wiele ma wspólnego z "Dziwnymi losami Jane Eyre" i całą twórczością sióstr Bronte. Jeśli taka była rzeczywistość ówczesnej Anglii, powieść musiała budzić emocje. Nic dziwnego, że siostry publikowały pod męskimi pseudonimami. Opisując zachowanie Arthura Huntingdona, autorka musiała mieć jakieś doświadczenia osobiste. I jednak (wbrew sugestiom Eryka Ostrowskiego, autora książki "Charlotte Bronte i jej siostry spiące", który przygotowuje nową książkę o Branwellu) skłaniam się ku myśli, że wzorem do tej postaci w jakimś stopniu był właśnie jej brat Branwell. W odniesieniu do dalszej części powieści, nie bardzo wierzę w poprawę kogoś takiego jak Hattersley. Człowiek, który tak jak on odnosił się do żony, nie mógł się tak łatwo zmienić. Ale rozumiem moralizatorski przekaz autorki - według niej poprawa jest zawsze możliwa. Ten ton moralizatorski jest zresztą wciąż obecny w powieści, to wiara pomaga przetrwać Helen i to ona uchroni ją przed grzechem i upadkiem.

Główne postaci tej powieści są wyraziste, każda z nich jest plastycznie opisana, pełna emocji. Słyszałam, że niektórym cztelnikom dłuży się pierwsza częśc książki. Mnie przeciwnie - rozkoszowałam się tym niespiesznym rytmem i stopniowym zbliżaniem się do siebie Helen i Markhama, i nie chciałam, by szybko to uległo zmianie. Przyżnaję jednak, że część druga jest dynamiczniejsza, a sama historia wciąga. Cieszę się, że ta książka została wreszcie przetłumaczona na język polski, bo warto poznać całą twórczość sióstr Bronte.

Brak komentarzy: