Powrót do Brideshead, to pełna namiętności historia miłosnego trójkąta, utraconej niewinności oraz wystawionej na próbę siły charakteru. A w tle splendor i dekadencja, chylącej się ku upadkowi angielskiej arystokracji, u progu drugiej wojny światowej. Rozgrywająca się trzy dekady historia rozpoczyna się w 1925 roku w Oksfordzie, gdzie na studia trafia zdolny, lecz skromnie urodzony Charles Ryder. Przypadkowa znajomość z rozpasanym i dekadenckim Sebastianem Flytem szybko przerodzi się we wzajemną fascynację. Zauroczony bogactwem, nonszalancją i ekstrawaganckim stylem życia młodego arystokraty, Charles daje się zaprosić do Brideshead – rodzinnej posiadłości lordów Marchmain.
Obejrzałam "Brideshead Revisited".
Film niejednoznaczny, który pozostawia wiele niedopowiedzień. Co naprawdę łączyło Charlesa i Sebastiana? Choć z pewnością Sebastian Charlesa kochał. Ale czy z wzajemnością
O co naprawdę chodziło Charlesowi, na czym mu naprawdę najbardziej zależało? Na ludziach, miejscu a może społecznym awansie?
Każdy z bohaterów był właściwie nieszczęśliwy: matka - że dzieci nie spełniają pokładanych w nich nadziei, dzieci - bo nie chcą żyć tak jak ona sobie życzy. Małżonkowie, bo nie chcą ze sobą być. Sebastian - bo Charles go zawodzi. Charles, bo Julia go zawodzi. Julia bo musi wyjść za tego, kogo nie kocha, a w dodatku rozczarowuje się tym, którego ona kocha.
Początek jest właściwie beztroski - niezbyt zamożny Charles spotyka na swojej drodze prowadzącego dekadenckie życie młodego Sebastiana. Poznają się i bawią dobrze razem.
Zmiana następuje, gdy Sebastian pokazuje mu rodzinne Brideshead - przepyszną rezydencję, która go fascynuje i urzeka. Wydaje się, że to miejsce jest rajem. Wspaniałe posagi, ogromne wnętrza, piękne ogrody. Także tam spotyka Julię - siostrę Sebastiana, na którą natychmiast zwraca uwagę. Kto będzie dla niego ważniejszy?
Jednak wkrótce zjawia się matka - arystokratyczna dama, która kieruje swymi dziećmi, która wychowuje ich w silnej wierze katolickiej. Sebastian nie lubi obrazu zawieszonego w domu: Matki z Dzieciątkiem - ten obraz jest symbolem wiary, która panuje w tym domu niepodzielnie i według której mają żyć jej mieszkańcy. On z życiem jakie prowadzi wydaje się grzesznikiem - odszczepieńcem, a w każdym razie kimś , kto znajduje się na złej drodze... Żyje więc życiem niezgodnym z religią, w dodatku jest zakochany w niewierzącym Charlesie.
W Wenecji, do której wyjeżdżają, zachodzi coś pomiędzy Charlesem i Julią (co widzi Sebastian). Tym samym Charles rani ich oboje, bo Julia wie, że nie może za niego wyjść - na drodze stoją rodzinne tradycje i katolicka wiara. Wyjdzie za tego, którego wskaże jej matka, nawet jeśli go nie kocha.
Od tego momentu film wydaje się antykatolicki, gdyż zasady wiary wydają się skostniałe i nierozsądne, a ci co je wyznają okrutni i zimni. Buntuje się przeciw tym zasadom Sebastian, buntuje się sam lord, ich ojciec. Oni dwaj budują sobie własną wolność - w Wenecji i w Maroku. Dla jednego z nich jednak przyjdzie pora na pojednanie... to zresztą kulminacyjny moment filmu. Wtedy Charles uświadamia sobie, że przegrał. I uświadamia sobie, że wiara w jakichś sposób była tym ludziom potrzebna, bez niej pozostaje jakaś pustka. Także w życiu niego samego...
Jednak symbolicznie na końcu ten stary świat dawnej arystokracji odchodzi w przeszłość. Stary dom jest opuszczony, a obraz zostaje zasłonięty przez kwaterujących w pałacu żołnierzy...
Trochę o aktorach, zauważyłam kilka znajomych osób. Oczywiście Emma Thompson (jak zawsze świetna), Greta Schacci, Michael Gambon (jak zawsze świetny), Felicity Jones (Opactwo Northanger), Anna Madeley (Affinity), Patrick Malahide (pan Causabon z Middlemarch), Jonathan Cake (The Girl - trochę się zmienił). Ci aktorzy spisali się świetnie. Główny bohater w sumie także. Trochę mniej pozostali czyli aktorzy grający Sebastiana i Julię. Co do tego pierwszego to był tak chudy, że nie mogłam na niego chwilami patrzeć.
Trochę mało przekonująca była miłość Charlesa i Julii, ciężko było uwierzyć w tę namiętność...
Film pięknie sfilmowany, z dobrą muzyką, we wspaniałych wnętrzach. Ale nie wiem, czy będę chciała do niego wrócić? Film mi sie podobał, ale mnie nie porwał.
Chyba wolę Andrew Daviesa, gdy opowiada o XIX wieku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz