piątek, 23 grudnia 2011

Jane Eyre (2011)

Która to już wersja ekranizacji jednej z moich ulubionych powieści "Jane Eyre" Charlotte Bronte? Każdą oglądam, choćby przez ciekawość, jak poprowadzi historię scenarzysta, co pominie, co pokaże, jak rozwiąże kluczowe dla powieści sceny?

Tym razem w glówne role wcielili się: Mia Wasikowska i Michael Fassbender. I poradzili sobie z odegraniem swoich postaci. Mnie trochę zdumiala, jak można się domyślić, jedna scena, gdyż ani Mię ani Fassebendera nie można uznać za brzydkich, a mowa jest o tym, że tak wlaśnie jest. Scenarzyści pozostawili to zdanie z powieści, ale w tej sytuacji jest ono mało logiczne i chyba każdy widz zastanawia się, czemu Rochester jest tak krytyczny wobec siebie i Jane.

Film zaczyna się nietypowo, bo od sceny ucieczki Jane z Thornfield, niestety wybiega z dworu jedynie z tym w czym stoi, a nie z choćby malym kuferkiem. Udaje się na wrzosowiska, jakby chciała uciec i zmylić ewentualną pogoń. Czyni to w wyraźnej desperacji. Później, gdy dociera do domu St. Johna, następuje seria retrospekcji.

Wątek dzieciństwa jest wystarczająco jak dla mnie rozbudowany, nigdy nie lubiłam tej części powieści Bronte, zasadnicza akcja zaczyna się z chwilą przybycia do Thornfield.

Niestety opowieść jest skrócona, brakuje mi kilku ulubionych scen - np. ta, w której Jane wychodzi z salonu, kończy się przybyciem Masona - czy nie za szybko to następuje? W ten sposób uniknęli sceny z wróżeniem, która jest faktycznie dość niezręczna, bo jak sprawić, że Rochester przebiera się za starą Cygankę? Ta scena zresztą w malo której ekranizacji jest zachowana.

Ale nie ma tutaj rozwoju uczuć. Akcja szybko zmierza do finału.
Scena z obląkaną jest dość prawdopodobna, bo ona nie wygląda w końcu jak brudna, stara czarownica, i dobrze, bo przecież Rochester by do tego nie dopuścil. Można nawet domyślić się, że mogła być kiedyś piękną kobietą.

Brakuje w tej ekranizacji atmosfery grozy, która jest obecna w każdej innej wersji. Nie słychać szalonego śmiechu, chodzenia po korytarzu, postać Gracji Poole jest ograniczona do minimum. Judi Dench w roli pani Fairfax sprawdza się znakomicie, gra ciepłą osobę, zatroskaną o los guwernantki, chce jej oszczędzić cierpienia. Epizod z St. Johnem (Jamie Bell) jest do zaakceptowania, choć nie bardzo podoba mi się sposób prowadzenia wątku sióstr, są zmarginalizowane i chyba trochę za młode. Fragment, w którym Jane nagle slyszy wolający ją glos Rochestera, zostawia St. Johna i biegnie w górę wzgórza, a potem nagle znajduje się w dyliżansie, jest nieco dziwaczna.

Zakończenie jest nawet wzruszające, choć też bardzo skrócone. I w przeciwieństwie do innych wersji odbywa się nie w pomieszczeniach, ale w plenerze.

Ogólnie moje wrażenia są jednak pozytywne, dobrze jest wrócić do "Jane Eyre". Nie jest to ekranizacja doskonała (może jeszcze takiej nie nakręcono?), ale mimo braków, o których wspomnialam, całkiem przyzwoita. Polecam milośnikom filmów kostiumowych i twórczości sióstr Bronte.