Piękna, mądra i bogata Emma Woodhouse jest królową swego sennego miasteczka, nie ma konkurencji, ponieważ nie dorównuje jej nikt. Większość czasu spędza na swataniu ludzi, których spotyka na swojej drodze, ale sama nie chce wychodzić za mąż. A przynajmniej nie prędko.
Tym razem za ekranizację powieści Jane Austen zabrała się Autumn de Wilde, scenariusz napisała Eleanor Catton. To brytyjsko-amerykańska produkcja z 2020 roku. Film otrzymał nominacje do Oskara za najlepszą charakteryzację i fryzury oraz za najlepsze kostiumy, a także nominacje do Złotych Globów jako najlepszej aktorki w komedii lub musicalu dla Anyi Taylor-Joy odtwarzającej rolę główną Emmy Woodhouse.
Z zainteresowaniem obejrzałam ten film, bo jednak to powrót do bardziej klasycznej ekranizacji, bez szczególnych udziwnień. Oczywiście jest nieco kontrowersyjnych rozwiązań.
Jak sama zaznaczyła reżyser filmu Autumn de Wilde, starano się wydobyć z tej historii większy ładunek erotyzmu i napięcia niż zwykle spotykamy w typowych ekranizacjach Austen. Według niej, książki Austen nie są wcale pruderyjne — przeciwnie, pełno w nich subtelnych sygnałów pragnień, spojrzeń i emocjonalnych napięć między bohaterami, wynikających ze sztywnej etykiety epoki.
W związku z tym prawie na dzień dobry w tej ekranizacji mamy scenę, gdy widzimy pana Knightleya nago, na szczęście od tyłu. Jak rozumiem, twórcy filmu chcieli dać fanom Jane Austen coś więcej niż pana Darcy`ego wychodzącego ze stawu w mokrej koszuli. Pytanie czy jednak nie przesadzili. Na pewno pełna napięcia jest scena tańca Emmy z panem Knightleyem, do tego stopnia, że zaraz potem dopisano coś czego w książce nie ma - czyli bieg Knightleya do domu Emmy, a nawet późniejsze rzucenie się na dywan dla ochłody.
Co do obsady: jeśli chodzi Anyę Taylor-Joy nie przeszkadza mi w tej roli, choć jest nieco wymoczkowata, ale fryzurę ma zabawną, te misterne loczki. ;) Pana Knigthleya gra John Flynn i moim zdaniem jednak bliżej mu do Franka Churchilla niż do Knighleya, ale może to moje subiektywne zdanie. Z kolei aktor grający Franka kompletnie nie pasuje do tej roli i trudno mi uwierzyć, że taka utalentowana i mądra Jane Fairfaix czy nawet sama Emma mogłaby się nim w jakikolwiek sposób zadurzyć. Jane Fairfax jako postać jest mało wyrazista, ale scena gdy po poprawnie grającej Emmie zasiada przed pianoforte i daje mistrzowski popis - jest świetna. Rozczarowuje także panna Bates, w poprzednich ekranizacjach jednak jest jej więcej i łatwiej zrozumieć irytację Emmy z powodu jej gadulstwa. Nie mam zastrzeżeń do pana Eltona czy jego żony, choć nie wykorzystano w pełni potencjału komediowego tych postaci. Jednak scena w kościele, gdy wchodzi uprzywilejowana rodzina Woodhouse'ów i widzi w pierwszym rzędzie obcą osobę, którą okazuje się żona pastora jest zabawna.
Pomysł obsadzenia Billa Nighy (starego rockmana z "To właśnie miłość") w roli pana Woodhouse był nieco karkołomny, ale sprawdził się w tej roli znakomicie - to jeden z mocniejszych punktów tej ekranizacji. W końcowej scenie, obserwując siedzących po jego bokach Emmę i Knightleya, jakby domyślał się ich uczuć, dlatego prosi o ustawienie tych parawaników, żeby mieli jakąś intymność.
Tę wersję można nazwać wersją z nakrochmalonymi kołnierzykami, ponieważ panowie noszą taki element garderoby, co powoduje, że mają problemy ze skręcaniem szyi, mocno to ich usztywnia, a góruje w tym pan Elton - jego kołnierzyk jest najdłuższy i najsztywniejszy. Wiem, że to pewnie zgodne z realiami epoki, ale mam wrażenie, że przeszkadza w grze aktorskiej. Jednak z pewnością chodziło o krepujące bohaterów konwenanse.
Dużo tu komediowych tricków, ale to w sumie nieco zgodne z duchem "Emmy", bo w tej powieści jest trochę zabawnych pomyłek wynikających z hobby Emmy - zabawy w swatkę, jednak dla Harriet Smith nie są to akurat zabawne pomyłki. Zdziwiło mnie nieco, że w scenie oświadczyn Emma ma krwotok z nosa. Czy to miała być scena komediowa?
Na pewno wrażenie w tej ekranizacji robią wnętrza, stroje, wymyślne potrawy, tabuny służących - w końcu byli obecni, nawet przebierali jaśniepaństwo - jakoś o tym mało się pamięta, że byli świadkami różnych wydarzeń. Dodano także sceny z kroczącymi w parach uczennicami w czerwonych płaszczykach, w jednej z takich scen słychać regionalne ludowe piosenki chóralne.
Podsumowując, wersja do obejrzenia, jeśli nastawiamy się na komedię. Ale nie wiem czy będę do niej wracać.
Dla mnie najlepszą wersją "Emmy" jest ta z Kate Beckinsale i Markiem Strongiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz