poniedziałek, 22 lutego 2010

Pamiętniki Jane Austen

Wyobraź sobie, że na strychu starego domostwa odnaleziono nieznane pamiętniki Jane Austen. Wyobraź sobie, że ich pożółkłe stronice skrywają historię związku, który zmienił życie pisarki i dał początek jej twórczości. Oto opowieść ujawniająca sekrety autorki ubóstwianej przez miliony kobiet. Historia, która pozwala zajrzeć do serca i umysłu Jane Austen i dostrzec, jak wiele sytuacji i ludzi z prawdziwego życia opisała w swych słynnych powieściach. A przede wszystkim odkrywa prawdę o tajemniczym dżentelmenie i największej, choć niespełnionej miłości tej utalentowanej autorki. Ich romans stał się inspiracją do napisania "Dumy i uprzedzenia" oraz "Rozważnej i romantycznej".

Czytałam tę książkę z przerwami, ale wcale nie dlatego, że źle się ją czyta. Wręcz przeciwnie, czyta się ją lekko, łatwo i przyjemnie, tyle że jakoś ostatnio nie mogę się skupić na lekturze.

Syrie James postanowiła pokazać nam Jane Austen nie jako dojrzałą i nieco zgorzkniałą kobietę, ale jako młodą i chyba jeszcze nieco naiwną dziewczynę, która marzy o romantycznej miłości. W tamtych czasach niemajętnej pannie trudno było znaleźć dobrego kandydata na męża, który nie patrzyłby na posag. Pisarka poznaje jednak młodego, przystojnego kawalera, bogatego pana Ashforda, który wydaje się darzyć ją sympatią i cenić jej zalety, gdyby nie... No właśnie brak deklaracji z jego strony przypomina nam zachowanie Edwarda Ferrasa z "Rozważnej i romantycznej".

Amerykańska pisarka usiłuje udowodnić czytelnikom, że Jane Austen w swoich powieściach wykorzystała własne przeżycia. Skoro tak krytycznie w "Rozważnej i romantycznej" opisała Willoughby`ego i Edwarda, to musiała mieć po temu powód, a tym powodem musiał być poznany wcześniej młodzieniec, którego pokochała, a którego zachowaniem się w końcu rozczarowała, gdyż nie podążył on za głosem serca, ale drogą obowiązku.

Ale nie tylko ta jedna analogia pojawia się w "Pamiętnikach Jane Austen", tych inspiracji jest więcej. Podobnie jak Lizzie z "Dumy i uprzedzenia", pisarce Jane Austen (w wersji stworzonej przez Syrie James) oświadcza się pastor - prototyp pana Collinsa! A co ciekawsze używa on zdania z kwestii pana Darcy! Można by jeszcze wymieniać wszystkie analogie, dotyczące miejsc, osób i zdarzeń.

W każdym razie amerykańska pisarka przez prawie całą książkę usiłuje nam wmówić, że naprawdę zostały odkryte nieznane dzienniki Jane Austen. I po części to się jej udaje. Jednak problem polega na tym, że mamy nieco inne wyobrażenie tej sławnej pisarki. Autorka "Dumy i uprzedzenia" była, co wynika z jej listów i prozy, osobą inteligentną, skłonną do samorefleksji, dość krytyczną wobec otoczenia. Trudno uwierzyć, że potrafiłaby tak łatwo się zakochać, jak postać wymyślona przez Syrie James, której brakuje dystansu i opanowania, która zachowuje się jak nastolatka i która niewiele wie o życiu. Gdzie podział się tak charakterystyczny uszczypliwy styl pisania Jane Austen?

Jednak mimo wszystko nie żałuję, że "Pamiętniki..." przeczytałam, bo jasno zdałam sobie sprawę, czym mogło być dla Jane Austen życie na łasce bogatszej rodziny, jak bardzo mimo swojego niewątpliwego talentu była uzależniona od otoczenia i czasów, w których żyła. Może dzięki temu w jakiś sposób wyobraziłam sobie tę postać, choć pewnie już na zawsze Jane Austen będzie miała dla mnie twarz Olivii Williams z filmu "Miss Austen regrets" ("Jane Austen żałuje"), nieco zdystansowaną, cieszącą się tym, co udało jej się osiągnąć, zwłaszcza swoją swobodą twórczą, martwiącą się jedynie o finanse rodziny. Kobietą zależną materialnie, ale niezależną duchowo. Żyjącą życiem, które tak czy inaczej się potoczyło, a może takim które sama sobie wybrała.

sobota, 20 lutego 2010

Buddenbrookowie (2008)

Obraz niemieckiego społeczeństwa mieszczańskiego w XIX wieku. Saga rodzinna zamożnej rodziny kupieckiej z hanzeatyckiego miasta Lubeki. Ekranizacja powieści Tomasza Manna. Reż. Heinrich Breloer, występują: Armin Mueller-Stahl (Konsul), Iris Berben (Konsulowa), Jessica Schwarz (Tony), Mark Waschke (Thomas), August Diehl (Christian), Fedja van Huêt (Hermann Hagenström).

Dwuipółgodzinny film zaczyna się sceną, gdy przyszli bohaterowie są jeszcze dziećmi, ale i tu ujawnia się rywalizacja między Hermannem Hagenströmem a rodzeństwem Buddenbrook: najstarszym Thomasem, młodszym Christianem i ich siostrą Tonią. Ojciec Buddenbrooków jest konsulem królewskim Lubeki, firma ma tradycję, bo rodzinny interes przechodził z pokolenia na pokolenia. Nic dziwnego, że Tonia z góry patrzy na Hagenströma.

Rodzeństwo dorasta, przed firmą rosną wyzwania, małżeństwa zawierane przez Buddenbrooków muszą być korzystne finansowo, miłość jest sprawą drugorzędną, o czym przekonuje Tonię ojciec.

Dziewczyna zauroczona spotkanym nad morzem przystojnym synem komendanta portowego przegląda rodzinną księgę, gdzie wpisywali się jej przodkowie. Dumna z wieloletniej tradycji ulega woli rodu i wpisuje swoje nazwisko obok nazwiska znalezionego jej przez ojca kandydata, prowadzącego kupiecki interes. Ale czy to przyniesie jej szczęście? Czy okaże się naprawdę korzystne dla rodzinnej firmy?

Thomas chociaż od lat spotyka się z kwiaciarką Anną, wie co jest dobre dla firmy i jaki jest jego obowiązek. Znajduje sobie piękną ale bogatą narzeczoną, która uwielbia muzykę i często gra na skrzypcach. Z czasem Thomas przejmuje rodzinny interes i spędza godziny w kantorze, zajmując się papierami, podpisując kontrakty.

Tylko Christian wyłamuje się z tej konwencji. Nie musi zabiegać o nic, skoro Thomas zajmuje się wszystkim. Jemu zostaje już tylko zabawa, aktoreczki, popijawy. Traci pieniądze, błaznuje. Związuje się z tancerką, ale rodzina Buddenbrooków nie chce o tym słyszeć. Matka niedwuznacznie mu mówi, że nigdy nie wpuści pod swój dach kogoś takiego.

Każdy z nich jest nieszczęśliwy - Tonia, bo związki oparte na interesach okazują się nieudane, Christian - bo nie może żyć tak jak chce, a finansowo jest uzależniony od rodziny, nawet Thomas, który pozornie ma wszystko: firmę, stanowisko konsula, piękną żonę i syna stwierdza, że wszystko to nie ma sensu, skoro Buddenbrookowie to już przeszłość, rodzinny interes upada, nie ma następcy, bo syn nie spełnia jego oczekiwań, a on sam jest wypalony wewnętrznie - ponosi straty, a nie ma siły, by je odrobić.

W rodzinie Buddenbrooków stopniowo zamiera energia, duch przedsiębiorczości i zdrowie - to co pozwalało temu staremu rodowi kupieckiemu zdobywać sobie coraz większy prestiż i godności.

"Buddenbrookowie" to pięknie sfilmowana opowieść. Miłośnicy filmów kostiumowych mogą być usatysfakcjonowani, bo mamy bale, obiady, piękną scenografię, wnętrza i kostiumy.
Jedyny zarzut to ten, że bohaterowie są nieco beznamiętni. Tonia przyjmuje swoich konkurentów z wielką naiwnością, a może jest to tylko czyste wyrachowanie? Ale w końcu panował tu konwenans, a uczucia była ukrywane.

Znamienna jest scena, gdy do domu Buddenbrooków wchodzi triumfujący Hermann Hagenström i w jakże zupełnie innych warunkach spotyka się z dumną niegdyś Tonią.

Chociaż "Buddenbrooków" obejrzałam z przyjemnością ze względu na walory, jakie ten film posiada, to nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że niemieckie filmy kostiumowe, mimo wielkiej dbałości o szczegóły, różnią się jednak od kostiumowców angielskich.

Dodam z przyjemnością, że ten film został zakupiony przez Gutek Film i w maju 2010 pojawi się w Polsce.
Zwiastun:

Edit: Obejrzałam ten film jeszcze raz i muszę powiedzieć, że naprawdę mi się podoba. Mimo że życie w nim przedstawione wydaje się dość smutne, ale czy nie takie jest właśnie? Krótkie chwile szczęścia, a potem proza, małe smutki, duże nieszczęścia. Wybory jakich dokonują bohaterowie determinują ich losy, a nikt na początku nie wie, czy wybrał właściwie. I dlaczego tak jest, że jednym się powodzi, a drugim nie? Od czego to zależy? Od szczęścia? Od zdolności? Od energii? A może po prostu to tylko czysty przypadek?
Jedyny zarzut, który mam do tego filmu, poza już wyżej wspomnianymi, to że może jest nieco przegadany we fragmentach, w których pojawia się Christian, ale rozumiem, że on jest postacią ważną, bo jego filozofia życiowa różni się mocno od zachowań innych członków rodziny.
Dodam jeszcze, że miałam wrażenie, że dwójka odtwórców głównych ról przypomina mi innych aktorów: grająca Tonię Jessica Schwarz podobna jest nieco do Justine Waddell ("Moth", "Tess d`Urbervilles", Wives and Daughters"), a odtwarzający postać Hermanna Hagenströma holenderski aktor Fedja van Huêt przypominał mi bardzo Dominica Mafhama (pamiętam go jako Mortimera z "Our Mutual Friend"). Zresztą Fedja van Huêt zrobił na mnie w tym filmie bardzo dobre wrażenie, szkoda że było go tak mało w tym filmie. ;)

środa, 17 lutego 2010

Dzika krew (Sanguepazzo)

Oparty na faktach dramat historyczny, którego akcja rozgrywa się w faszystowskich Włoszech pod rządami Benito Mussoliniego. Kontrowersyjna, pełna namiętności historia trzech osób, które połączyło uczucie. W filmie zagrali: Monica Bellucci, Luca Zingaretti i Alessio Boni.

Włoskiego aktora, Alessio Boni lubię od chwili, gdy zobaczyłam go w ekranizacji powieści Lwa Tołstoja "Wojna i Pokój" z 2007 roku. Teraz ponownie mogłam go oglądać we włoskim filmie "Dzika krew".

Piękna statystka Luisa Manfrini (Monica Bellucci) poznaje słynnego aktora, Osvaldo Valenti (Luca Zingaretti). Chce zostać aktorką, jest gotowa na wszystko, a on traktuje ją początkowo jako swoją kolejną miłosną zdobycz. Ten wybitny aktor ma opinię kobieciarza, w dodatku jest kokainistą. W tym czasie poznaje ona także subtelnego, ambitnego młodego reżysera, przystojnego hrabiego Golfiero Goffredo (Alessio Boni), który od razu odkrywa w niej gwiazdę i traktuje jak damę. Dzięki filmowi wyprodukowanemu przez Goffredo staje się sławna i jako Luisa Ferida zaczyna piąć się po szczeblach aktorskiej kariery. Wtedy ponownie spotyka Valentiego.

Wkrótce wybucha wojna, każdy musi opowiedzieć się po którejś ze stron, Goffredo jest zmuszony do wyjazdu z Włoch, gdyż jest antyfaszystą, a Luisa i Valenti, ulubiona para aktorska Mussoliniego, zaczynają współpracować z reżimem faszystowskim - Valenti chce grać, a Luisa pozostaje wraz z nim, we Włoszech czasów II wojny światowej są szanowani i poważani. Jednak ten wybór niesie za sobą konsekwencje ...

Kilka dni przed końcem wojny te trzy osoby, które połączył los, spotykają się ponownie - Goffredo jest partyzantem, przychodzi czas rozliczeń dla kolaborantów...

Tak naprawdę nie mogłam zrozumieć, co Luisa widziała w Valentim. Jestem w stanie uwierzyć, że ją kochał, ale dla mnie nie zdawał sobie sprawy z konsekwencji swoich czynów, z wyboru, którego dokonał, tak samo jak ona. Czy gra w marnych filmach i uczestnictwo w obiadach z oficjelami była tego warta? W dodatku uzależniony od kokainy musiał za wszelką cenę ją zdobyć, nie licząc się z nikim i niczym. Musiał zadawać się z ludźmi, którzy reprezentowali aparat przemocy. A ona stała przy jego boku, zmuszając się do czynów, które ją upodlały. Czy dominowała wola przeżycia w trudnych czasach? Czy fascynował ją człowiek czy aktor? Jaka to była miłość? Czym była ta miłość? Dziką namiętnością czy głębokim uczuciem? Czy była to miłość mimo wszystko? Czy naprawdę, tak jak mówił Valenti, byli do siebie podobni?

W takim razie czym było uczucie, jakim Luiza obdarzała Goffredo? Czym było uczucie, jakie żywił on do Luizy? Czy naprawdę w jej przypadku był to wybór między dobrem i złem? Między gorszą a lepszą częścią swojej osobowości? Między uczuciem fizycznym a platonicznym?

Warto podkreślić niezłą grę Monici Bellucci, zwłaszcza w niektórych scenach. Miałam wrażenie, że grający Valentiego włoski aktor Luca Zingaretti nieco się wzorował na Klausie Mario Brandauerze, ale może to dlatego, że jest do niego fizycznie podobny, moim zdaniem momentami szarżował, ale miał także kilka świetnych momentów. Alessio Boni stworzył postać szlachetnego idealisty, która stanowiła kontrast wobec zdeprawowanego, a chwilami nieco błaznującego Oswaldo.
Jedna scena, jako żywo, przypominała mi "Wojnę i Pokój". Interesująca była sekwencja ze spotkaniem Valentiego i Goffredo w tramwaju, oczywiście nie mogły mi się nie podobać sceny między Luizą i Goffredo.
Film wart obejrzenia. Skoro to okres wojny, trzeba się też nastawić na kilka nieco drastycznych sekwencji.

piątek, 12 lutego 2010

Amelia Earhart (2009)

Wizjonerka. Kochanka. Marzycielka. Silna osobowość. Legenda. Ikona. AMELIA.
"Amelia Earhart" to opowieść o niezwykłym życiu pionierki, kobiety-pilot. W rolę tytułową wcieliła się dwukrotna laureatka Oscara, Hillary Swank.
Amelia Earhart była pierwszą kobietą, która przeleciała nad Atlantykiem (wpierw jako pasażerka, potem jako pilot). Zyskała ogromną sławę, stała się ulubienicą Ameryki - „boginią jasności" uwielbianą za odwagę i charyzmę.


Ten film chciałam obejrzeć od momentu, kiedy dowiedziałam się, że go nakręcono. Lubię opowieści oparte na historii życia jakichś niebanalnych postaci, bo dzięki temu stają się nam one bliskie, a w każdym razie znajome. A o Amelii Earhart przeczytałam już w zeszłym roku w książce" Wśród kanibali: wyprawy kobiet niezwykłych".A kiedy zobaczyłam trailer i ujrzałam Hilary Swank i Richarda Gere`a w rolach głównych, wiedziałam, że muszę to obejrzeć.

Poznajemy Amelię jako kobietę, która ma cel w życiu, odwagę, i upór i ceni sobie niezależność. Poznaje magnata prasowego George`a Putnama, który postanawia jej pomóc. Jednak mimo swej sympatii i fascynacji jej osobowością, nie proponuje jej od razu wszystkiego - droga do realizacji celu nie jest prosta, ani szybka. Kobieta, by być uznaną za zdolną do wykonania jakiegoś trudnego zadania, musi wpierw zgodzić się na kompromis, a potem udowodnić, że jest w stanie to wykonać, ale dodatkowo potrzebuje reklamy, która pomogłaby wszystko sfinansować.

Film jest w rzeczywistością bardziej historią pewnego związku, a właściwie emocjonalnego trójkąta, niż historią samej pilotki. O niej samej i jej życiu wcale nie dowiedzieliśmy się zbyt wiele. Czas akcji to dosłownie kilka lat, które mijają od chwili, gdy Amelia poznaje swego przyszłego męża. W tym czasie odbywa pierwszy lot nad Atlantykiem jako pasażerka, a potem już samotny jako pilotka. W międzyczasie nawiązuje romans ze znanym pilotem, ale nigdy emocjonalnie od męża nie odchodzi. To on pozwala jej ostatecznie zrealizować marzenie - lot dookoła świata.

Gdy patrzymy na te stare (pięknie odrestaurowane) samoloty, na te urządzenia pokładowe i uświadomimy sobie, jak działała wtedy łączność (a właściwie jak słabo działała), przychodzi refleksja i podziw - jak niesamowity był wyczyn Amelii Earhart, ile w sobie miała odwagi i samozaparcia, ile bojów musiała stoczyć, by osiągnąć to, co osiągnęła.

Jednak film, mimo pięknych zdjęć, na wiele pytań nie odpowiada. Jest to bardziej impresja na temat niż solidna opowieść biograficzna. Aktorzy jednak spisali się dobrze, trzeba wspomnieć, że prócz tych, o których już pisałam wyżej, w filmie zagrali także: Ewan McGregor i Christopher Eccleston.

wtorek, 2 lutego 2010

Sabrina (1954) contra Sabrina (1995)

Sabrina jest córką szofera państwa Larrabee. Nieszczęśliwie kocha się w jednym z braci. Dzięki protekcji pani Larrabee Sabrina wyjeżdża do Paryża. Jej powrót po dwóch latach wywoła ogromne zamieszanie.

Ogromnie lubię tą historię, to jedna z moich ulubionych komedii romantycznych. Miałam właśnie okazję porównać dwie wersje tego filmu i muszę powiedzieć, że jedną z nich zdecydowanie preferuję. Obie oparte są na sztuce Samuela A. Taylora.

"Sabrinę" z roku 1954 można nazwać klasykiem, bo nie dość, że jest to film czarno-biały, wyreżyserował go mistrz komedii Billy Wilder, to w dodatku w obsadzie znaleźli się: Audrey Hepburn (jako Sabrina), Humphrey Bogart jako Linus i William Holden jako David.
Jednak sama komedia się nie broni. Zbyt długa jest sekwencja tuż przed wyjazdem Sabriny do Paryża, kiedy to najpierw siedzi na fotelu (akcji brakuje), a potem schodzi do garażu i cierpliwie zapala wszystkie silniki w samochodach - widz zastanawia się chyba, ile ich jeszcze zostało, i kiedy zapali wreszcie wszystkie. Na szczęście potem Linus je dość szybko gasi.

Sabrina sprzed Paryża, a po Paryżu zbyt wiele się wyglądem nie różni, skąd więc ta różnica w zachowaniu się wobec niej Davida? Sabrina początkowo powinna być szarą myszką, a w wersji Audrey Hepburn ma jedynie koński ogon i tym właściwie różni się od dojrzalszej Sabriny, która ma obcięte włosy. Odmieniona Sabrina ma tylko może ostrzejszy makijaż. A poza tym paryskie suknie. I ślicznego pieska. :)

Bogart nie wydaje się w ogóle czuły na jej wdzięki, różnica wieku między nimi jest nieco zbyt duża, a w dodatku nie wiem, dlaczego właściwie Sabrina była w stanie zainteresować się Linusem, skoro tak mało czasu spędzili razem. Kiedy ona miała czas się w nim zakochać? I właściwie co ją w Linusie pociągnęło?

Jej pobyt w Paryżu został sprowadzony do kilku komediowych scenek (związanych z kursami gotowania), z których nie wynika, że mogła w jakiś sposób dojrzeć. To raczej okazja do uśmiechu i jednocześnie do zażartowania sobie z Francuzów.

Niemniej w tej wersji podoba mi się jedno rozwiązanie - przede wszystkim fakt, ze postarano się powiedzieć coś więcej o Linusie - dlaczego jest sam? Czy wcześniej interesował się kobietami? Oczywiście nie wiadomo, czy to co jej mówi Linus, wspominając o swoich nieszczęśliwych miłościach, a nawet samobójczych myślach, jest prawdą czy blagą, ale przynajmniej pojawia się jakaś wzmianka o jego przeszłości i motywacja jego stosunku do kobiet i jego starokawalerstwie.

Również zakończenie historii w tej wersji pozostawia spory niedosyt. Scenka w biurze Linusa - chodzi o podjętą próbę przygotowania posiłku - wydaje się dziwna, długa i niepotrzebna. A późniejsza na statku jest migawkowym żartem.

*

Nowszą wersję "Sabriny" wyreżyserował Sydney Pollack, a główne role zagrali Julia Ormond, Harrison Ford i Greg Kinnear.
Sukces tego filmu, według mnie, opiera się na czterech filarach: świetnej Julie Ormond, która zagrała naprawdę uroczą Sabrinę, obrazkach z Paryża, dobrze poprowadzonemu wątkowi znajomości Sabriny i Linusa, a wreszcie zabawnym scenkom z życia służby państwa Larrabee, w tym postaci ojca Sabriny, pana Fairchilda. Zresztą postacie drugoplanowe są naprawdę świetne.

Przede wszystkim w tej wersji dłużyzn właściwie nie ma. Sabrina sprzed wyjazdu jest faktycznie szarą myszką, z burzą włosów, w okularach, źle ubraną i bez stylu. Nic dziwnego, że David nie zwracał na nią uwagi. Powraca piękna, zadbana, świetnie ubrana, z wyrobionym gustem, dojrzalsza. Jej przemiana jest naprawdę wiarygodna i nie dziwię się Davidowi, że zachwycił się nią, taką odmienioną i śliczną.

Scenki z Paryża - to naprawdę jeden z atutów tej opowieści - to okazja do pokazania innego świata, pięknego, romantycznego modnego miasta, które ma swój styl i umie kształtować gusta przybyszy. Warto dodać, że w tym epizodzie pojawia się francuska aktorka Fanny Ardant. Sabrina zaprzyjaźnia się tu z pracującym wraz z nią fotografikiem (gra go także Francuz - Patrick Bruel) i sama zaczyna fotografować.

Po powrocie Sabrina jest inna, choć wciąż zakochana w Davidzie, który dopiero teraz ją dostrzega. Do akcji wkracza więc poważny Linus, który w interesie rodziny postanawia przeciwdziałać temu niekorzystnemu związkowi i wpłynąć na Sabrinę.

Linus w wersji Harrisona Forda jest skupiony na pracy, zamknięty w sobie i pozornie obojętny na wszystko poza interesami. Ale jednak widać, że spędzając czas z Sabriną, zaczyna ją poznawać, zastanawiać się nad sobą i jednocześnie czuje, że coś go omija, że może nadszedł czas, by się zatrzymać i zacząć nowy rozdział w życiu. Te chwile spędzane razem, sceny z ich udziałem są dużo bardziej wiarygodne niż w wersji klasycznej - nie jest tak trudno uwierzyć we wzajemną fascynację, choć wszystko dzieje się tak szybko. Ale to w końcu romantyczna bajka, współczesna opowieść o Kopciuszku, co podkreślają pierwsze słowa wypowiadane w tym filmie: "Dawno temu..."

Mimo wszystko nie do końca byłam zachwycona Fordem, być może za bardzo zapatrzył się na Bogarta. Wydawał się także nieco zbyt stary, ale moim zdaniem lepiej pasował do tej roli niż Bogart. Może brakowało mi w jego postaci wzmianki o tym, czy w ogóle kiedykolwiek interesował się innymi kobietami, skoro nikt ze służby nic o nim nie wiedział. Tylko szofer powiedział autorytatywnie: "Linus woli kobiety". Skąd o tym wiedział? Linus był całkowicie pochłonięty pracą, co było wynikiem konieczności (David był nieodpowiedzialny), długoletniego przyzwyczajenia i chyba jednak potrzeby, bo w tym się jakoś spełniał.

Muszę jeszcze pochwalić bardzo dobre dialogi, na niektórych można się dobrze bawić, a nawet nawiązania do innych filmów - "Znowu oglądałaś "Okruchy dnia" "? Scenki ze służbą w domu Larrabich wprowadzają sporo humoru.

Ale przede wszystkim chcę pochwalić jeszcze raz Julię Ormond, jej Sabrina jest wrażliwa, urocza i śliczna. Łatwo przeżywać wraz z nią okrutne słowa Linusa, który przyznaje się do swoich intencji. Jednak i on nie umie się jej oprzeć.
Ukochany Paryż Sabriny jest marzeniem o szczęściu, które się spełnia się.

"Sabrina" (1995) to jedna z moich ulubionych komedii romantycznych. Widziałam ją już wielokrotnie i wciąż do niej wracam.