Sabrina jest córką szofera państwa Larrabee. Nieszczęśliwie kocha się w jednym z braci. Dzięki protekcji pani Larrabee Sabrina wyjeżdża do Paryża. Jej powrót po dwóch latach wywoła ogromne zamieszanie.
Ogromnie lubię tą historię, to jedna z moich ulubionych komedii romantycznych. Miałam właśnie okazję porównać dwie wersje tego filmu i muszę powiedzieć, że jedną z nich zdecydowanie preferuję. Obie oparte są na sztuce Samuela A. Taylora.
"Sabrinę" z roku 1954 można nazwać klasykiem, bo nie dość, że jest to film czarno-biały, wyreżyserował go mistrz komedii Billy Wilder, to w dodatku w obsadzie znaleźli się: Audrey Hepburn (jako Sabrina), Humphrey Bogart jako Linus i William Holden jako David.
Jednak sama komedia się nie broni. Zbyt długa jest sekwencja tuż przed wyjazdem Sabriny do Paryża, kiedy to najpierw siedzi na fotelu (akcji brakuje), a potem schodzi do garażu i cierpliwie zapala wszystkie silniki w samochodach - widz zastanawia się chyba, ile ich jeszcze zostało, i kiedy zapali wreszcie wszystkie. Na szczęście potem Linus je dość szybko gasi.
Sabrina sprzed Paryża, a po Paryżu zbyt wiele się wyglądem nie różni, skąd więc ta różnica w zachowaniu się wobec niej Davida? Sabrina początkowo powinna być szarą myszką, a w wersji Audrey Hepburn ma jedynie koński ogon i tym właściwie różni się od dojrzalszej Sabriny, która ma obcięte włosy. Odmieniona Sabrina ma tylko może ostrzejszy makijaż. A poza tym paryskie suknie. I ślicznego pieska. :)
Bogart nie wydaje się w ogóle czuły na jej wdzięki, różnica wieku między nimi jest nieco zbyt duża, a w dodatku nie wiem, dlaczego właściwie Sabrina była w stanie zainteresować się Linusem, skoro tak mało czasu spędzili razem. Kiedy ona miała czas się w nim zakochać? I właściwie co ją w Linusie pociągnęło?
Jej pobyt w Paryżu został sprowadzony do kilku komediowych scenek (związanych z kursami gotowania), z których nie wynika, że mogła w jakiś sposób dojrzeć. To raczej okazja do uśmiechu i jednocześnie do zażartowania sobie z Francuzów.
Niemniej w tej wersji podoba mi się jedno rozwiązanie - przede wszystkim fakt, ze postarano się powiedzieć coś więcej o Linusie - dlaczego jest sam? Czy wcześniej interesował się kobietami? Oczywiście nie wiadomo, czy to co jej mówi Linus, wspominając o swoich nieszczęśliwych miłościach, a nawet samobójczych myślach, jest prawdą czy blagą, ale przynajmniej pojawia się jakaś wzmianka o jego przeszłości i motywacja jego stosunku do kobiet i jego starokawalerstwie.
Również zakończenie historii w tej wersji pozostawia spory niedosyt. Scenka w biurze Linusa - chodzi o podjętą próbę przygotowania posiłku - wydaje się dziwna, długa i niepotrzebna. A późniejsza na statku jest migawkowym żartem.
*
Nowszą wersję "Sabriny" wyreżyserował Sydney Pollack, a główne role zagrali Julia Ormond, Harrison Ford i Greg Kinnear.
Sukces tego filmu, według mnie, opiera się na czterech filarach: świetnej Julie Ormond, która zagrała naprawdę uroczą Sabrinę, obrazkach z Paryża, dobrze poprowadzonemu wątkowi znajomości Sabriny i Linusa, a wreszcie zabawnym scenkom z życia służby państwa Larrabee, w tym postaci ojca Sabriny, pana Fairchilda. Zresztą postacie drugoplanowe są naprawdę świetne.
Przede wszystkim w tej wersji dłużyzn właściwie nie ma. Sabrina sprzed wyjazdu jest faktycznie szarą myszką, z burzą włosów, w okularach, źle ubraną i bez stylu. Nic dziwnego, że David nie zwracał na nią uwagi. Powraca piękna, zadbana, świetnie ubrana, z wyrobionym gustem, dojrzalsza. Jej przemiana jest naprawdę wiarygodna i nie dziwię się Davidowi, że zachwycił się nią, taką odmienioną i śliczną.
Scenki z Paryża - to naprawdę jeden z atutów tej opowieści - to okazja do pokazania innego świata, pięknego, romantycznego modnego miasta, które ma swój styl i umie kształtować gusta przybyszy. Warto dodać, że w tym epizodzie pojawia się francuska aktorka Fanny Ardant. Sabrina zaprzyjaźnia się tu z pracującym wraz z nią fotografikiem (gra go także Francuz - Patrick Bruel) i sama zaczyna fotografować.
Po powrocie Sabrina jest inna, choć wciąż zakochana w Davidzie, który dopiero teraz ją dostrzega. Do akcji wkracza więc poważny Linus, który w interesie rodziny postanawia przeciwdziałać temu niekorzystnemu związkowi i wpłynąć na Sabrinę.
Linus w wersji Harrisona Forda jest skupiony na pracy, zamknięty w sobie i pozornie obojętny na wszystko poza interesami. Ale jednak widać, że spędzając czas z Sabriną, zaczyna ją poznawać, zastanawiać się nad sobą i jednocześnie czuje, że coś go omija, że może nadszedł czas, by się zatrzymać i zacząć nowy rozdział w życiu. Te chwile spędzane razem, sceny z ich udziałem są dużo bardziej wiarygodne niż w wersji klasycznej - nie jest tak trudno uwierzyć we wzajemną fascynację, choć wszystko dzieje się tak szybko. Ale to w końcu romantyczna bajka, współczesna opowieść o Kopciuszku, co podkreślają pierwsze słowa wypowiadane w tym filmie: "Dawno temu..."
Mimo wszystko nie do końca byłam zachwycona Fordem, być może za bardzo zapatrzył się na Bogarta. Wydawał się także nieco zbyt stary, ale moim zdaniem lepiej pasował do tej roli niż Bogart. Może brakowało mi w jego postaci wzmianki o tym, czy w ogóle kiedykolwiek interesował się innymi kobietami, skoro nikt ze służby nic o nim nie wiedział. Tylko szofer powiedział autorytatywnie: "Linus woli kobiety". Skąd o tym wiedział? Linus był całkowicie pochłonięty pracą, co było wynikiem konieczności (David był nieodpowiedzialny), długoletniego przyzwyczajenia i chyba jednak potrzeby, bo w tym się jakoś spełniał.
Muszę jeszcze pochwalić bardzo dobre dialogi, na niektórych można się dobrze bawić, a nawet nawiązania do innych filmów - "Znowu oglądałaś "Okruchy dnia" "? Scenki ze służbą w domu Larrabich wprowadzają sporo humoru.
Ale przede wszystkim chcę pochwalić jeszcze raz Julię Ormond, jej Sabrina jest wrażliwa, urocza i śliczna. Łatwo przeżywać wraz z nią okrutne słowa Linusa, który przyznaje się do swoich intencji. Jednak i on nie umie się jej oprzeć.
Ukochany Paryż Sabriny jest marzeniem o szczęściu, które się spełnia się.
"Sabrina" (1995) to jedna z moich ulubionych komedii romantycznych. Widziałam ją już wielokrotnie i wciąż do niej wracam.
4 komentarze:
Mnie też się bardziej podoba ta nowsza "Sabrina", zwłaszcza za piękne zdjęcia Paryża.
P.S. Proszę poprawić pomyłkę - Audrey Hepburn, nie Katherine :)
Jasne, że Audrey. Dziękuję za sprostowanie.
Pozdrawiam :)
Mnie też ta stara "Sabrina" nudziła i byłam aż zdziwiona, że ani Bogart, ani Audrey nie za bardzo przypadli mi w tych rolach do gustu. Ale z drugiej strony w tej nowszej wersji bardzo denerwował mnie Harrison Ford, o ile Bogart cały emanuje swoją klasą i stylem, nawet kiedy gra jak kołek, to Ford jakoś mnie zniesmaczył w tej "Sabrinie". Cały czas miałam wrażenie, że się napalił i korzysta z okazji, którą mu podsunęła rodzina, bo oto ma okazję wyrwania ładnej panienki. Niby podejście zrozumiałe, ale jakieś takie... Hmm, nieładne :)
Wiesz, zastanawiałam się nad tym, co napisałaś. Rozumiem, że może być takie wrażenie, gdyż Ford tak do końca mnie nie przekonał do siebie w tej roli, tym bardziej, że nie wygląda tu jakoś super atrakcyjnie, (jak na niego), ale, tak jak wspomniałam, Julia Ormond jest fantastyczna, a całość na tyle dobra, że mi to nie przeszkadza. A co się dziwić pochłoniętemu dotąd pracą Linusowi, skoro ma niepowtarzalną okazję wyrwać się z biura i poflirtować z ładną dziewczyną - z pewnością dotąd nie miał na to czasu ;) Bardzo lubię scenę na końcu, gdy całują się na tle Paryża. Very romantic :)
Prześlij komentarz