piątek, 1 stycznia 2016

Z dala od zgiełku

Anglia, połowa XIX stulecia. Młoda i piękna Bathsheba Everdene dziedziczy wielką farmę, postanawia walczyć o jej utrzymanie i swą niezależność w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Trzech z nich rywalizuje o jej względy, co prowadzi do nieuchronnego konfliktu.

Od razu uprzedzę, że recenzja zawiera elementy zdradzające rozwiązania fabularne.
Nie jestem wielkim fanem twórczości Thomasa Hardy`ego, ale znam kilka jego powieści, w tym "Tessę" i "Pod drzewem pod zielonym" ("Under the Greenwood Tree"). Z dużym zainteresowaniem i nadzieją czekałam na nową ekranizację powieści "Far from the Madding Crowd".

Poprzednią z 1998 roku,w reżyserii Nicholasa Rentona widziałam już dawno, i przyznam, że jedynym naprawdę pozytywnym punktem był w niej Gabriel Oak grany przez Nathaniela Parkera. Denerwowała mnie główna bohaterka (w tej roli Paloma Baeza), jej wybory życiowe i pozostali bohaterowie (Jonathan Firth - Troy, Nigel Terry - Boldwood).

Tym razem naprawdę było inaczej. Główna bohaterka Batsheba grana przez Carey Mulligan jest postacią energiczną, ale i wdzięczną. Co najważniejsze, tym razem nie drażniło mnie jej zachowanie, ale wręcz mogłam zrozumieć jej postępowanie - chciała być silna i zachować niezależność, ale nie ustrzegła się błędów. Sierżanta Troya (w tej roli Tom Sturridge), gdy został porzucony przed ołtarzem, zrobiło mi się nawet żal. Z kolei William Boldwood grany przez Michaela Sheena sprawił, że miałam ochotę namówić Basthebę, żeby się z nim związała. Czyli zupełnie inne odczucie w stosunku do tego, co czułam oglądając poprzednią ekranizację. Odnoszę wrażenie, że sami scenarzyści, przewidując takie właśnie myśli widzów, postanowili przekonać ich, że Boldwood nie może zostać partnerem Batsheby, gdyż albo on albo ktoś inny wmawiał nam, że on jest już stary, podczas gdy na ekranie to tak nie wyglądało. Boldwood nie dość, że sympatyczny i atrakcyjny, to jeszcze z przekonaniem zagrał człowieka nieszczęśliwie zakochanego. aż było mi go szkoda. Ładna była scena ich wspólnego śpiewu. I poruszająca rozmowa z głównym rywalem. Oczywiście pozytywne odczucia dotyczą także Matthiasa Schoenaertsa, który zagrał Gabriela Oaka.

I choć można by powiedzieć, że w scenariuszu filmu Batsheba unieszczęśliwia trzech mężczyzn, którzy się w jej życiu pojawili: Oaka, którego odrzuciła, a potem przez długi czas dręczyła (choć nie do końca oczywiście), Troya, który przez to, że się z nią związał, stracił kobietę, którą naprawdę kochał (choć nie wiadomo, jakby się jego życie potoczyło, gdyby jej nie poznał), no i oczywiście Boldwooda, który przez nią złamał sobie życie i trafił do więzienia, to jednak "Z dala od zgiełku" z 2015 roku to same zalety. Muzyka, zdjęcia, krajobrazy, główni bohaterowie. W moim odczuciu to bardzo udana ekranizacja. Może pozostawia pewien niedosyt, ale w porównaniu z poprzednią adaptacją to niebo a ziemia. Polecam na zimowy wieczór.

6 komentarzy:

Zarzyczka pisze...

Jeszcze nie oglądałam, bo miałam najpierw zamiar przeczytać książkę, która leży na półce i czeka na swoją kolej. Ale chyba jednak najpierw skuszę się na film.

Beata Woźniak pisze...

Oglądałam oczywiście i to po przeczytaniu książki od razu :)zgadzam się z tobą, że wersja z 2015 roku to bardzo dobra ekranizacja. Zachwyca :)
Gosiu wszystkiego dobrego w Nowym Roku :) Bardzo się cieszę, że blogowo znów się odezwałaś :)
Wierna czytelniczka

Gosia pisze...

Bardzo dziekuję za komentarze.

Pozdrawiam Cię serdecznie i też życzę wszystkiego dobrego w Nowym 2016 Roku. I wielu ciekawych książek do przeczytania i zrecenzowania. :)
I nie przejmuj się głosami krytycznymi, w końcu to Twoje odczucia i przemyślenia.

Jeśli chodzi o mnie postaram się od czasu do czasu coś napisać, ale nie obiecuję, że regularnie. ;)

Anonimowy pisze...

A widziałaś ekranizację z 1967 roku z Julie Christie i Alanem Batesem w roli Gabriela Oaka?Trąci myszką ale warta obejrzenia.Pozdrawiam.

Gosia pisze...

Nie widziałam. W takim razie się nia zainteresuję. :)

ultramaryna pisze...

Czytałam "Z dala od zgiełku" kilka miesięcy przed premierą filmu... I zarówno powieść, jak i film bardzo mi się podobały. Ekranizacja naprawdę bardzo dobra, wszystko było w punkt. I odtwórcy wszystkich głównych ról naprawdę dobrze wypadli. Carey Mulligan była świetną Betsabą!