
Mam w oczach jeszcze sceny rozgrywające się tu w 1989 roku, pamiętam społeczne protesty i demonstracje, a wreszcie proces i rozstrzelanie okrutnego dyktatora - Nicolae Ceauşescu. Wydawało mi się, że to zakończyło nieszczęścia Rumunii, tym bardziej, że w 2004 roku wstąpiła do NATO, a w 2007 roku - do Unii Europejskiej. Nic bardziej błędnego. Książka Kruszony przekonuje, jak pełen społecznych kontrastów, jak niepokojący jest ten kraj. Oczywiście autor dodaje trochę od siebie, budując chwilami nastrój grozy czy tajemnicy, ale mam wrażenie, że czyni to w zgodzie z duszą tego kraju.
W Rumunii zatarła się naturalna granica między światem żywych i umarłych.
Sielski obrazek? Tak, ale..
Michał Kruszona udaje się do Rumunii tropiąc diabła - nie wiadomo, czy ma na myśli słynnego Draculę, czy niedawnego dyktatora, którego grób odwiedza, czy czegoś co tkwi w ludziach, żyjących zgodnie z rytmem przyrody, a wykazujących się okrucieństwem wobec zwierząt i innych ludzi - chyba to mnie najbardziej raziło w opisie Rumunii, bo autor nie stroni od barwnych i drastycznych opisów, ale właściwie - ich nie ocenia. Ale nie tylko chodzi o zwierzęta, bo życie ludzi biednych, Cyganów, czy dzieci - nie należy do najłatwiejszych. Kwitnie prostytucja, kłusownictwo i złodziejstwo. Życie w tym kraju przypomina życie po jakiejś wielkiej katastrofie.
"Nigdzie tak dobrze jak w Rumunii Diabeł nie wyraża swojego pierwotnego oblicza, raczej stroniąc od zawoalowania twarzy. Tylko tam można doznać jego fizycznej obecności, uczestniczyć w diabelskiej summie".
Relacja Kruszony jest ciekawie skonstruowana, bo chociaż był w tym kraju wielokrotnie, swoją opowieść zaczyna od pierwszych podróży - czwartej, trzeciej, drugiej i pierwszej - i te rozdziały podobały mi się najbardziej. To było i dla autora odkrywanie nieznanych miejsc, nieznanej i nieco egzotycznej kultury. Dlatego obraz z początkowych rozdziałów jest jak dla mnie bardziej romantyczny, choć nie pozbawiony drastycznych szczegółów. Im autor lepiej poznawał ten kraj, tym tych groźnych elementów było więcej, a romantycznych mniej. A relacja, także z powodu nierównego stylu pisania, traciła nieco swój urok.
Nie znaczy to, żeby Rumunia nie była zakątkiem Europy pełnym swoistego uroku. Ależ oczywiście, że taki urok ma. Podobny do uroku kresów - miejsca zapomnianego, stojącego na uboczu, niemal prymitywnego. Życie zgodne z rytmem przyrody, rolnicze, trzymanie się tradycji i uświęconych obrządków. Piękne krajobrazy, woda i góry. Jest to swoiste magiczne miejsce.
Dla nas, Polaków, może mieć dodatkowy urok, bo właśnie w tym miejscu ożywa nasz mit o Polsce od morza do morza, bo w 1621 roku odbyła się tu wielka bitwa pod Cecorą, a na górze Stoh stoi granitowy słup, który wyznacza miejsce, gdzie do drugiej wojny światowej schodziły się granice Polski, Czechosłowacji i Rumunii. W tym kraju byli internowani polscy żołnierze września 1939 r., a Rumuni jeszcze ich pamiętają.
Ale po lekturze książki Kruszony wiem, że jakoś nie mam ochoty się tam wybrać, choć wdzięczna jestem autorowi za pokazanie mi tego, jaka jest Rumunia.
O autorze:
Michał Kruszona - ur. w 1964 r. w Poznaniu, ukończył historię na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza w Poznaniu, pracę magisterską napisał z chasydyzmu, fascynuje go Rumunia.[..] Zrobił studia podyplomowe na UJ w Krakowie w Instytucie Etnologii i Antropologii Kulturowej. Kilka lat pracował jako nauczyciel historii, co porzucił na rzecz firmy Citroen. Zatrudnił się jako dziennikarz w "Głosie Wielkopolskim", następnie w Domu Pomocy Społecznej dla mężczyzn, a obecnie jest dyrektorem Muzeum - Zamku Górków w Szamotułach, gdzie stworzył jedyną w Polsce kolekcję współczesnego malarstwa na desce.
Wszystkie zdjęcia pochodzą z książki i są autorstwa Michała Kruszony i Bartosza Sobańskiego (obraz na szkle).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz