sobota, 21 lutego 2015

"Profesor" Charlotte Bronte

Ku swojemu zdumieniu zauważyłam, że nie opisałam na blogu książki Charlotte Bronte "Profesor", którą przeczytałam wiele miesięcy temu. Postanowiłam jednak nadrobić ten brak, ale żeby zrobić to z lepszym skutkiem, przeczytałam tą książkę ponownie.

Pierwsza powieść Charlotte Brontë, wydana w Anglii dopiero po śmierci autorki. Głównym bohaterem i narratorem jest ambitny młody mężczyzna, który wszystko, do czego doszedł, zawdzięcza jedynie własnej pracy. William Crimsworth odrzuca swe arystokratyczne dziedzictwo i wyrusza do Brukseli, by tam znaleźć szczęście. Zostaje nauczycielem języka angielskiego w szkole z internatem dla młodych panien.

Nieco inne są moje odczucia po ponownej lekturze tej powieści. Pamiętam, jak za pierwszym razem zirytowało mnie zakończenie tej historii, wydawało mi się blade i nieadekwatne w stosunku do wcześniejszej pasji, z jaką była opisywana historia Williama Cromswortha. Denerwowała mnie także podległość i poddaństwo ukochanej profesora wobec niego. Trochę przeszkadzała mi świadomość, że to na poły książka autobiograficzna, że postaci tytułowego profesora oraz panny Reuter istniały naprawdę. Pierwsza część powieści jest wprowadzeniem do głównej części fabuły. Otóż młody mężczyzna, który nie chce wstąpić w stan duchowny i pojąć za żonę kuzynki, zgodnie z wolą wujów, postanawia zająć się kupiectwem. W tym celu zatrudnia się jako kancelista u swego brata Edwarda, który jednak okazuje się tyranem. Crimsworth opuszcza więc tę posadę i musi szukać innego zajęcia. Zaopatrzony w list polecający fabrykanta Hundsena - swoistego oryginała, który dopomógł mu w podjęciu decyzji i opuszczeniu pracy u brata, wyjeżdża do Brukseli i zostaje profesorem języka angielskiego i łaciny w placówce pana Peleta, gdzie uczy chłopców. Wkrótce poznaje kierowniczkę sąsiedniej pensji dla młodych dam pannę Zoraidę Reuter i zostaje przez nią zatrudniony jako nauczyciel. Odtąd nie tylko dzieli swój czas na pracę w obu placówkach, ale wpada w sidła sprytnej i zazdrosnej kierowniczki pensji i poznaje skrywaną przez nią i pana Peleta tajemnicę. Jedną z jego uczennic jest skromna cicha, ale zdolna dziewczyna, która uczy inne pensjonariuszki szycia...

Tyle można napisać chcąc zachęcić innych do lektury tej powieści. Ma ona swoje lepsze oblicze, zwłaszcza w wątku związanym z panną Henri. Interesujący jest opis zmagań zawodowych i osobistych Crimswortha jako nauczyciela w obu placówkach. Jednak razi tu, jak i w innych powieściach angielskich, czy to Bronte czy nawet Gaskell czy innych autorów, ostra antykatolickość. Chociaż autorki często opisują postaci duchownych anglikańskich w sposób humorystyczny - weźmy choćby "Shirley" Bronte, to daje się tu odczuć nutkę pobłażania, ale w stosunku do księży katolickich, wiernych czy wychowania w duchu rzymskiego katolicyzmu - wyczuwa się jawną i nieprzejednaną nienawiść. Tak są też opisywane uczennice - Belgijki, Francuzki, Austriaczki, jakby to nie była kwestia charakteru, środowisk, z których się wywodziły, lecz wychowania w duchu katolicyzmu. Jeden przykład:

"Nic nie wiem o arkanach religii rzymskokatolickiej, nie jestem też bigotem w kwestiach teologicznych, podejrzewam jednak, że przyczyna owej przedwcześnie wykształconej nieczystości, tak wyraźnej, tak obecnej w krajach papieskich, leży w dyscyplinie, jeśli nie w doktrynie kościoła rzymskiego. Piszę, co widziałem: dziewczęta te wywodziły się z tak zwanych szacownych kręgów społecznych; wszystkie odebrały staranne wychowanie, a mimo to każda z nich była istotą umysłowo zdeprawowaną".

Zakrawa to na jawną stronniczość i niesprawiedliwość. Widać też, że trudne przeżycia, które stały się udziałem samej Charlotte Bronte, która przez jakiś czas mieszkała w Brukseli i zakochała się w swoim profesorze, Constantinie Hegerze i której miłość została przez tego żonatego mężczyznę odrzucona, rzutują na opisywane zdarzenia i postacie. Jednak on sam jest przestawiony w świetle pozytywnym, widać podziw i uwielbienie, jakim go darzyła, w zamian całe środowisko jawi się jako wrogie, podstępne, zepsute i ograniczone. Ale czy wszyscy są winni, a ona sama niewinna? Oto pytanie, które można postawić, czytając tę powieść. Związek madame Heger i jej męża Constantine był podobno udany, czemu więc Bronte opisuje w tak niekorzystnym świetle panią Reuter - czyli madame Heger? Żal, zazdrość, gorycz, zemsta? To nie są uczucia, którymi kieruje się osoba prawa, a taką właśnie chcielibyśmy widzieć ulubioną autorkę.

Także krytyka innych narodowości, poza angielską, może być nieco irytująca. Ot choćby wzmianka na temat nielicznych wśród uczennic Angielek, których "poważne i skromne oblicza oraz wrodzona stosowność i przywoitość obejścia, już sama tylko ostatnia z wymienionych cech pozwala mi odróżnić córkę Albionu i wychowankę protestantyzmu od przybranego dziecka Rzymu, podopiecznej Jezuitów".

Ciekawa jest w tej powieści narracja pierwszoosobowa, choć czasem analiza stanów emocjonalnych bohatera może być nieco nużąca. Nie wiem co do narracji wnosi np. jednostronnicowy opis ataku hipochondrii. Nie podobał mi się stosunek bohatera do kobiet, nawet do tej, której oddał swoje serce. Jednak to co mi się podobało, to dość plastyczny opis obu pensji, szkoda tylko, że ta część powieści jest w sumie dość krótka, a akcja zaraz przenosi się w inne miejsca. Ta książka więcej obiecuje, niż jest w stanie te oczekiwania spełnić. A szkoda, bo potencjał był. Zakończenie odbieram nieco lepiej niż za pierwszym razem, bo wtedy dominującym uczuciem było rozczarowanie. Teraz tak nie było, ale z pewnością mogło być lepiej.

1 komentarz:

Beata Woźniak pisze...

Z pewnością nie jest to książka, którą powinno się czytać szybko i po łebkach. I bardzo dobrą droga jest czytanie ją po raz wtóry dla lepszego zrozumienia:)