sobota, 4 kwietnia 2009

Kądziel

Przeczytałam "Kądziel". Marii Rodziewiczówny. Pierwsza publikacja tej powieści miała miejsce na łamach "Tygodnika Mód i Powieści" w 1898 r. (numery 1-39). Wydanie książkowe ukazało się rok później. To powieść traktująca o kobietach, ich wychowaniu, emancypacji, tym co powinno być ważne: zamążpójście (i ułożenie sobie życia w ten sposób), a może ambicje czy praca? Ta książka jest i pogodna (pisana ze sporym poczuciem humoru) i wzruszająca jednocześnie. Myślę, że poprzez ten utwór widać dobrze poglądy samej Rodziewiczówny, czytając chwilami tę powieść miałam wrażenie, że widzę dużo z niej samej w postaci głównej bohaterki: Taidy Skarszewskiej, a w postaci cioci Dysi - Jadwigę Skirmunttównę. Za tą książkę pisarka była mocno krytykowana, bo faktycznie dość brutalnie rozprawiła się z płcią żeńską, opisując różne typy damskich bohaterek, reprezentujących różne postawy i sposoby na życie. Opowiadała się w tej powieści przeciw zbyt skrajnie pojętej emancypacji oraz przeciw migracji utalentowanych młodych ludzi za granicę. Satyrycznie patrzy pisarka na kobiety charakteryzujące się przesadną dewocyjnością na pokaz, która znika, gdy pojawia się kandydat na męża (kapitalnie opisana postać Klary Wawelskiej). To zresztą uroczy opis całego zestawu postaci, które pojawiają się na ogłoszenie pani Taidy, która poszukuje towarzyszki- pomocnicy w gospodarstwie. Bohaterka Taida Skarszewska to iście posągowa postać, matrona, która sama zarządza majątkiem i wychowuje dwóch synów - to ona jest emancypantką, ale została do tego zmuszona okolicznościami.

Pani Taida:
Była to kobieta, którą bieda i praca wychowała, bieda i praca nauczyła, bieda i praca towarzyszyła wiodąc przez życie. W tej kompanii stwardniało jej serce, wyrobił się despotyczny charakter - nawet zgrubiały rysy, głos, wyrażenia. Była bezwzględna dla słabości, wymagająca cnoty jako obowiązku, pracy jako jedynej dźwigni i celu życia, pogardzająca próżniakiem jak przestępcą, prawiąca prawdę ostrą twardo, bez żadnych ogródek! [..] Przez całe swe życie wierna była "Gazecie Warszawskiej" i wierzyła w nią bezwarunkowo co do polityki i korespondencyj rolniczych, potem zaprenumerowała "Kraj", ale co rychlej się wycofała. Można dostać żółtaczki z irytacji czytając ich polemiki! I co z tego za korzyść! Ja wiem, że jest ciężko, źle, nieznośnie! Ale jak mi kto będzie bezustannie przypominał, to mnie cała moc odpadnie i robić nic nie zechcę! Człowiek dwa razy nie żyje ani doli sobie nie wybiera. Jaka mu wypadła, musi ją odby
ć. Na tamtym świecie będzie ład, a tutaj nigdy! [..] Życie jej upłynęło w Rudzie, a dzieła i czyny nie wyszły poza zakres szarego tłumu ziemian. Gdyby była mężczyzną, stałaby się luminarzem powiatu, ale że była kobietą, więc nie miała głosu ni w radzie, ni w sądzie, ni na zjazdach marszałkowskich - nigdzie. Nie mogła zaprotestować, gdy podwyższono podatki, ani obronić się, by jej nie wyznaczano reparacji dróg o siedem mil, ani wpłynąć na obniżenie procentów w Banku Wzajemnego Kredytu, którego była członkiem; miała tam głos, ale osobiście go używać nie miała prawa. Miała wszystkie ciężary obywatela, bez żadnych prerogatyw. Osiemnastoletnią dziewczyną wyszła za mąż, gdy miała dwadzieścia dwa lata została wdową z dwoma synami i mnóstwem długów. Naznaczona opiekunką małoletnich, długie lata była pod kontrolą marszałkowskiej kancelarii, pilnowali ją ostro panowie sąsiedzi, wymagano szczegółowych rachunków, wtrącano się we wszystko. Ale długów nikt nie płacił - tylko ona, klęsk nikt nie wynagradzał - tylko ona, biedy nikt nie cierpiał - tylko ona, synów nikt nie uczył - tylko ona, i Rudy nikt nie kochał - tylko ona.

A tu korowód pań, które odpowiedziały na ogłoszenie pani Taidy, wśród nich panna Klara Walewska.

"Zaczęto mówić o sprawie pomocnicy i Włodzio już układał ogłoszenie do "Kuriera". Po wielu naradach i zmianach ułożono następujące: "Poszukuje się osoby w średnim wieku na wieś, do zarządu kobiecym gospodarstwem i wyręczenia pani domu. Reflektantki zgłoszą się na ulicę Wspólną nr 14, do pani Ozierskiej, między 1-3 po południu".[..]
Nazajutrz już o dwunastej przyszła pierwsza kandydatka na posadę do Rudy. Była to bardzo elegancka dama, w kapeluszu z piórami, upudrowana, ufryzowana i wdzięcznie uśmiechnięta.
- Przychodzę wskutek ogłoszenia w "Kurierze". Nieszczęśliwe okoliczności zmuszają mnie do poszukiwania pracy.
Na panią Taidę uderzyły ognie, ale się nieco pohamowała.
- Czy pani zajmowała się gospodarstwem wiejskim? - spytała sucho.
- Dotąd nie potrzebowałam pracować na siebie. Mój mąż miał dobrą posadę na kolei. Po jego śmierci miałam magazyn mód, ale interesy źle poszły, jak zwykle kobiecie samotnej, bez męskiej opieki!
Westchnęła i dodała:
- Przeczytawszy ogłoszenie pomyślałam, że wyjazd na wieś poprawi mi zdrowie i uspokoi nerwy zerwane ciężkimi przejściami.
- A pomyślała pani, czy spełni swe obowiązki? Czy pani się zna na hodowli drobiu i trzody, na ogrodnictwie i mleczywie?
- Jak to, ja mam być szafarką i klucznicą! - oburzyła się dama.

[...]
Stasia otworzyła drzwi. Na progu stała osoba istotnie w średnich latach, chuda i jakby wystraszona.
- Czy tu mieszka pani Ozierska? - spytała.
- Tutaj.
- Bo to wyczytałam w "Kurierze"...
- Proszę panią do salonu! - przerwała Stasia.
Ale interesantka musiała się wynurzyć.
- Od dawna marzę o wyjeździe na wieś, do ciszy i spokoju. W mieście nie można uniknąć zgorszenia, pokus; ciągle się jest narażonym na grzeszne myśli i uczucia. Przed występkiem skryć można oczy tylko w świątyni...
Spuszczone miała oczy, więc nie widziała wyrazu twarzy Stasi, za portierą odzywało się podejrzane sapanie, to Włodzio się dusił ze śmiechu. Szczęściem weszła pani Taida i Stasia uciekła.
- Pani poszukuje posady? - zagaiła pani Skarszewska.
- Tak, pani. Modlitwa i praca jest moim szczęściem.
- Pani zamężna?
- O, nie! Żyłam z mamą dotychczas w Siedleckiem. Ojciec zostawił nam folwarczek. Ale mama była słabego zdrowia - przeniosłyśmy się do Siedlec. Dzierżawca nas doprowadził do nędzy, a wreszcie i folwarczek trzeba było sprzedać. Kapitalik poszedł na doktorów i aptekę i mamusia zmarła temu dwa lata. Dostałam posadę tutaj przez znajomą hrabinę w szpitaliku, al
e zawsze marzyłam o wyjeździe na wieś i gdym przeczytała ogłoszenie, wnet pomyślałam, że to może palec Boży, bo na tę intencję suszę wszystkie wtorki - dzień, w którym opuściłyśmy naszą Wólkę.
- Więc pani się zna na wiejskim gospodarstwie?
- Przecież mieliśmy Wólkę, a ja zawsze wyręczałam mamusię. O, znam wieś i kocham jej ciszę, spokój i patriarchalne obyczaje.
Włodzio za portierą pomyślał, że cisza i spokój rzadko były widziane w Rudzie przy mustrze fornali, pastuchów i czeladzi i że patriarchowie mieli pod względem obyczajów pojęcia nie zawsze zgodne z etyką nowożytną, ale pani Taidzie podobały się aspiracje kandydatki do wiejskiego życia; a zresztą poprzednie były jeszcze gorsze".
[...]
Już po trzeciej zjawiła się jeszcze jedna. Była to gruba kobiecina, w czepku na bakier, z wypiekami na twarzy.
- Tu szukają gospodyni na wieś! Ja pojadę! Co tam, raz kozie śmierć! Przemówiłam się ze starym, on mnie spostponował, więc mu powiadam: czekaj, psia nogo, ja ci pokażę! Pojadę na wieś, między ludożerce, między bałwochwalce - na takie wygnanie, na takie zatracenie, a z tobą nie zostanę!
Aby jej się pozbyć, musiała pani Taida wezwać pomocy Włodzia i posłała go pędem
do "Kuriera".
- Cofnij ogłoszenie, cofnij! Mam tego dosyć! [...]
- Wezmę chyba tę Wolską!
[..]
Pierwszym zajęciem panny Klary Wolskiej po przybyciu do Rudy było urządzenie przeznaczonego jej pokoju wedle swych potrzeb i wymagań. Gdy ukończyła swą pracę, zaprosiła na ocenę panią Taidę.
- Niech pani raczy rzucić okiem na moją celkę! - prosiła idąc za nią i spodziewając się na pewno pochwały.
Ale pani Taida stanęła na progu, popatrzyła i rzekła:
- Jeśli to ma być cela, to cela bałwochwalcy.
Największa ściana była od góry do dołu zawieszona obrazkami
świętymi, przedzielonymi jeden od drugiego festonami z różańców, i zakończona ołtarzykiem, na którym paliło się kilka lampek i leżały stosy książek do nabożeństwa.
- Jak to, bałwochwalcy? - jęknęła panna Klara.
- A na cóż chrześcijaninowi ten milion obrazków i ten stos książek? Wystarczy prosty krzyż albo obraz Bogarodzicy i jedna książka. No, a jeśli pani tu chce żyć w celi, to po cóż pani naprzeciwko ma tyle pierzyn na łóżku? To nie ma konsekwencji. [..]
Panna Klara naprzeciw cieniutkie nici wiązała szydełkiem i rachując oczka, rozpoczynała rozmowę.
- Czy to być może, proszę pani, że poprzedniczka moja miała brzydki stosunek z pisarzem?
Pani Taida podniosła oczy uzbrojone w okulary.
- Kto pani to mówił?
- O, ja bym sobie nie pozwoliła na podobne rozmowy. Słyszałam przypadkiem.
- Powinna była pani nie pozwolić na szkalowanie kogoś nieobecnego.
- Godność moja kobieca nie pozwala mi nawet wyznać, że rozumiem podobne stosunki.
- Żadnych grzesznych stosunków nie było, co najwyżej lekkomyślność młodości.
- Pani to nazywa lekkomyślnością! Ale ja wolna jestem nawet od takiej lekkomyślności i ubliżyłoby mi wglądanie i wtrącanie się do podobnie bezecnych rozmów! W ogóle
ciężkie jest życie panny mego wychowania wobec brutalności ludzi prostych, z którymi muszę obcować, i często zgroza mnie ogarnia, jakie były te, które ich uzuchwalały do okropnych wyrażeń i szczegółów! Straszna tu panuje demoralizacja! Czy wystawi sobie pani, że podobno żona leśniczego nie jest ślubna, a ochmistrzyni źle się prowadzi, nie mówiąc już o córkach ekonoma?
- Skądże pani to wszystko wie, z nikim nie rozmawiając i tak się gorsząc.
- Jestem, niestety, narażona na zgorszenie. Mój Boże, żeby mnie mama mogła widzieć, ona, co mnie uchowała jak kwiat czystą. [..] Wiedziałam, że świat jest grzeszny, ale teraz widzę, że jest to piekło. Dziękuję Bogu, że taka nie jestem.


Sporo humoru jest w tej powieści, wydaje się dzięki temu trochę inna i lżejsza, choć pani Taidzie problemów nie brakuje, bo okazuje się, że zamiast pomocy zyskuje tylko kłopoty zwią
zane z przybywającymi do majątku "pomocnicami". Jest też w tej powieści postać Stasi, która na początku samowolna i krnąbrna, dzięki pani Taidzie i przykładowi, jaki daje swoim postępowaniem i tytaniczną niemal pracą, zmienia się i znajduje swój cel życiu i pracy. Jest też w końcu ciocia Dysia, cicha, niepozorna, ale niezmiernie dobra i wzruszająco opisana.
Czytając tę powieść szczerze się ubawiłam, a jednocześnie byłam pełna podziwu dla pani Taidy. Jak pisałam, dużo w tej postaci samej Rodziewiczówny. I choć pisarka w tym utworze trochę
krytykuje emancypantki, ale ona sama była emancypantką, prowadziła sama gospodarstwo, ubierała się po męsku i była silną osobowością.

Brak komentarzy: