niedziela, 23 sierpnia 2009

Krynolinę zostaw w Kairze

Od lady Ann Fanshaw, której w podróży do Hiszpanii i Portugalii niestraszne były ani cholera, ani hordy bandytów na drogach, po Hester Stanhope, lekceważącą sobie osobiste bezpieczeństwo i wędrującą przez Syrię do Palmiry z odkrytą twarzą, XVII-, XVIII- i XIX-wieczne podróżniczki otworzyły drzwi swym następczyniom do wszystkich krajów świata. Pełna fascynujących portretów nieustraszonych podróżniczek książka Krynolinę zostaw w Kairze prezentuje zaskakujące spojrzenie na kobiety, które wiedziały, że ich miejsce nie jest w domu.

Książka ta, której oryginalny tytuł brzmi "No Place for Lady" (To nie miejsce dla kobiety) to zbiór opowieści o pierwszych podróżniczkach po Europie, Rosji, ale także po egzotycznych krajach, począwszy od Egiptu, Nubii, Indii i Mezopotamii (Iraku), a skończywszy na Chinach, Australii, Oceanii i Ameryce.
Niektóre z nich trwały uparcie przy krynolinach i kobiecych strojach, które okazywały się w podróży bardzo niewygodne, a w dodatku niebezpieczne, inne odważnie zamieniały strój na męski, a czasem nawet podawały się za mężczyzn, docierając tam, gdzie zwykle kobietom wstęp był wzbroniony - na przykład mogły zwiedzać męskie klasztory. Z kolei jako kobiety mogły oglądać miejsca dla mężczyzn niedostępne, jak wschodnie haremy. Podróżniczki zabierały często ze sobą wiele bagaży, armię służących i tragarzy, inne podróżowały skromnie, np. konno.
Kobiety najczęściej zwiedzały egzotyczne miejsca jako towarzyszki mężczyzn (przekonując się, że bycie żoną badacza to nie jest "romans i nieustanny piknik"), ale często podróże pociągały natury niezależne i samodzielne. Niektóre z nich wyrażały się o autochtonach z pogardą lub krytycznie, inne nie stroniły od kontaktów z tubylcami, np. własnymi przewodnikami. Niektóre z pań gorszyły swobodne obyczaje (w tym golizna) tubylców, inne były żądne wrażeń i opisywały nawet dość makabryczne wypadki.
Relacje podróżniczek często są jednak okraszone humorem, jak na przykład ta Isabelli Bird, której zdarzyło się jeść kolację przy suto zastawionym stole dla trzech osób w towarzystwie dwóch małp w pewnej brytyjskiej rezydencji w Malezji, po której napisała: "Czy jeszcze kiedyś będę miała tak miłe towarzystwo przy kolacji?".
O niej także opowiadano, że gdy wyszła już za mąż zapytano ją, czy nie chciałaby wyjechać na Nową Gwineę, odparła: "O tak, ale teraz jestem zamężna, a to nie jest miejsce, do którego można zabrać mężczyznę!". Ta podróżniczka pozostawiła po sobie kilka książek, w których opisywała zwiedzane miejsca: Kanadę i Stany Zjednoczone ( w tym Góry Skaliste), Koreę, Chiny, Japonię, Kaszmir, Hawaje, Maroko itp. Przy tym wykonywała zdjęcia, które wywoływała w prowizorycznych ciemniach. Podróżowała jeszcze przekroczywszy sześćdziesiąty rok życia! Z pewnością była niesamowitą osobowością. Zmarła, schorowana, w 1904 roku (rysunek powyżej pokazuje ją w jej słomianym płaszczu przeciwdeszczowym).
Z kolei Anna Jameson tak zabawnie opisywała goliznę Indian amerykańskich: "O ich sposobie ubierania nie powiem nic - albowiem, jak ktoś mądrze powiedział, nie można nic powiedzieć o niczym - tyle że jeśli wszystkie symbole są ubiorem, jak twierdzi nasz wielki współczesny filozof, moi indiańscy przyjaciele byli tak mało symboliczni, jak tylko będziecie mieli śmiałość sobie wyobrazić".
Szczególnie utkwiły mi w pamięci afrykańskie przygody Alexine Tinne i jej matki Harriet Tinne, które mimo że podróżowały w towarzystwie wielu służących i były bardzo bogate, co otwierało im wiele możliwości, nie uchroniły się przed pasmem nieszczęść, które ich spotykały - głodowały i były oszukiwane, a choroby przerzedziły liczną ekipę. W końcu obie umarły - matka zachorowała, a córka zginęła od kuli w czasie kłótni między członkami karawan.
Równie interesująca jest relacja o innej odważnej podróżniczce - ekscentrycznej szwajcarskiej pisarce, Isabelle Eberhardt, która podróżowała często w męskim stroju, a nawet podawała się za mężczyznę. Potem (wyszła za mąż za oficera spahisów) została przyjęta do bractwa sikhów, zgoliła włosy i ubierała się w arabskie szaty. Nie stroniła od narkotyków i absyntu. Po powrocie do Marsylii w 1901 roku nazwała się Pierre Mouchet. Wkrótce wróciła do Algierii, tam zachorowała, w końcu w 1904 roku zginęła w powodzi. Zacytuję tu jej słowa: "W tej chwili marzę [..] o śnie w mroźnej ciszy nocy pod gwiazdami spadającymi z wielkiej wysokości. Z niezmierzoną przestrzenią nieba zamiast dachu i ciepłem ziemi zamiast łóżka, ze świadomością, że nikt nigdzie mnie nie pożąda, że nie ma takiego miejsca, gdzie ktoś za mną tęskni lub na mnie czeka. Ta świadomość oznacza wolność i brak obciążeń. Jestem koczownikiem na ogromnej pustyni życia, gdzie nigdy nie będę niczym więcej niż obcym".
Inna interesująca osobowość tych czasów to Laurence Hope. W 1889 roku spotkała w Indiach miłość swego życia, pułkownika armii bengalskiej, dwukrotnie od niej starszego. Pobrali się i pojechali na płn.-zach. granicę. Podróżując, musiała się często przebierać za chłopca. Autorka pisze, że Laurence nawet po powrocie do konwencjonalnego społeczeństwa nosiła rozpuszczone włosy i przyjmowała gości boso. Choć była podejrzewana o romans z hinduskim księciem, po śmierci męża popełniła samobójstwo. Uwieczniła Indie w zbiorze swoich wierszy.
Wśród pierwszych podróżniczek nie brakowało także Polek. Ewa Felińska, polska banitka polityczna została wywieziona z Ukrainy na Syberię w 1839 roku. Podróżowała saniami, które przemieszczały się od stacji do stacji. Tak opisywała tę podróż:
"Ledwo przyjechaliśmy, już odjeżdżaliśmy , a moja piekielna załoga podążała swoją drogą przez śnieżną pustkę. Żaden żywioł, żadna przeszkoda, żadne niebezpieczeństwo nie potrafiły okiełznać zapału pocztylionów, jakaś nadludzka siła pchała ich naprzód".
Po dotarciu do Tobolska (ta wyprawa trwała miesiąc) przesiadła się na łódź, z której omal nie wypadła, lecz została uratowana przez handlarza mąką. W końcu dotarła do Bierezowa. Jak przypuszczam, w ówczesnej Polsce pod zaborami więcej było tak podróżujących po Syberii kobiet, tyle że Felińska opublikowała potem swoją relację we francuskim periodyku "Tour du monde" z 1862 roku.
Na koniec trzeba wspomnieć o słynnej Annie Leonowens, która została uwieczniona w filmie "Anna i Król" (w rolach głównych wystąpili w nim Jodie Foster i Yun Fat-Chow). Przybyła do Syjamu, jako wdowa, na zaproszenie króla Mongkuta, by uczyć jego liczne dzieci. Pierwsze wrażenia po przybyciu do tego kraju nie były najlepsze: "Oto patrzyłam na dziwne, pływające miasto z jego dziwnymi ludźmi mrowiącymi się we wszystkich otwartych przedsionkach, na nabrzeżach i molach. Niezliczone tratwy i łodzie, kanoe i gondole, dżonki i statki.Chmury czarnego dymu z parowców, głośny warkot motorów, pomruk i zgrzyt. Ogłuszające wrzaski mężczyzn, kobiet i dzieci, krzyki Chińczyków i szczekanie psów - a przecież tylko chyba mnie jednej to przeszkadzało". Zaprowadzono ją wkrótce do króla, a jej opis wejścia do cesarskiego pałacu faktycznie przypominał filmową bajkę. Jak pisze autorka, sześć lat, które Anna spędziła na dworze, upłynęło na dogadzaniu królowi i spieraniu się z nim. Była nauczycielką, ale została także tłumaczką, lobbystką i dyplomatką. W 1866 roku podupadła na zdrowiu i chociaż była wyczerpana życiem w Azji, trudno było jej się rozstać i odjeżdżała we łzach. Król Syjamu powiedział podobno, że wszyscy będą za nią tęsknić, chociaż była "trudną kobietą, trudniejszą niż większość".
Opowieść autorki książki "Krynolinę zostaw w Kairze", Barbary Hodgson, o pierwszych podróżniczkach jest jakby przyczynkiem do poznania ich indywidualnych losów. Skrótowe często bardzo wzmianki o odważnych paniach zachęcają do sięgnięcia do ich wspomnień i relacji, bo wiele z tych pionierek pozostawiło obszerne pamiętniki, pisało o swoich wrażeniach i przygodach, ale także opisywało kulturę odwiedzanych krajów.
Praca Hodgson pięknie zilustrowana została rycinami z epoki - z pocztówek, czasopism i innych źródeł - kilka z nich ośmieliłam się tu zamieścić, by zareklamować tę interesującą książkę.

Ilustracje:
1. A Lady Mountaineer in the Tyrol, 1886 r.
2. Isabella Bird w jej słomianym płaszczu przeciwdeszczowym, 1880 r.
3. Popołudnie w Himalajach. Dwie kobiety siedzą w siedziskach zwanych dandy, 1880 r.
4. Carla Serena wraca z monastyru Bedia na Kaukazie, 1882 r.
5. Uratowanie Ewy Felińskiej, 1862 r.
6. Susie Carson Rijnhart w tybetańskim stroju.

2 komentarze:

Beata Woźniak pisze...

Książkę kupiłam i czeka już na półce:) Bardzo ciekawa recenzja, wiec niedługo będzie sobie leżeć:)
pozdrawiam

Gosia pisze...

Życzyłabym sobie trochę dłuższych wzmianek o niektórych z tych podróżniczek, ale tak naprawdę to ciekawa książka, bo podsumowuje dokonania pań, o których moja wiedza dotąd była niewielka. Książka jest ładnie zilustrowana, więc będzie się dobrze ją czytać. Pozdrawiam :)