czwartek, 30 sierpnia 2007

The Woodlanders

Koniec XIX wieku na południu Anglii. Córka kupca Melbury wraca do domu po ukończeniu szkoły w mieście. Jej ojciec ma nadzieję, że teraz znajdzie ona znacznie lepszą partię, niż jej dziewczęcy ukochany – drwal Giles. Grace poślubia więc przystojnego młodego lekarza FitzPiersa, ale wkrótce dochodzi do wniosku, że nie jest on mężczyzną o jakim marzyła i że wciąż kocha Gilesa.
Film zrealizowany na podstawie powieści Thomasa Hardy`ego. Nakręcony w lasach New Forest w Anglii. Książka nie została przetłumaczona na język polski, jej tytuł można przełożyć jako „Ludzie lasu”.
Opowiada o miłosnym czworokącie, o nieszczęśliwej miłości. Każdy z bohaterów szuka jej nie tam gdzie powinien, pożąda złudy czy tego co niedostępne, nie czując, że blisko siebie, na wyciągnięcie ręki ma szczęście. Główną bohaterką jest Grace Melbury (Emily Wooof), panna wykształcona na pensji w mieście, która po powrocie do domu za radą ojca odrzuca prostego narzeczonego, żyjącego skromnie w leśnej chatce, zakochanego w niej - Gilesa Winterbourne`a (Rufus Sewell) i wychodzi za mąż za świeżo osiadłego w okolicy wykształconego lekarza - Dr. FitzPiersa (Cal Macaninch). Tym wyborem unieszczęśliwia wszystkich. Mąż bowiem okazuje się niewierny i zdradza ją z bogatą wdową, a Giles wciąż darzy uczuciem dawną narzeczoną i nie potrafi dostrzec, że obok siebie ma zakochaną w nim prostą wiejską dziewczynę - Marty South (Jodhi May).
Gdy Grace dowiaduje się, że po śmierci kochanki jej mąż wraca do domu, zabiera torbę z rzeczami i ucieka do lasu, trafia do chatki Gilesa, który udziela jej schronienia, sam nocując w lesie. Ponieważ jednak tej nocy pada obfity deszcz i panuje przenikliwy chłód, Giles zapada na zdrowiu…
Film ma powolny spokojny rytm. To prosta historia o wyborach życiowych, lokowaniu uczuć w niewłaściwych osobach, co wydaje się czymś nieuniknionym. Także o tym jak determinuje losy bohaterów ich pochodzenie społeczne.

Wybór Grace wydaje się w sumie rozsądny. Wykształcony doktor mógł sprawić dobre wrażenie - przystojny, trochę tajemniczy, wyraźnie nią zainteresowany – nic dziwnego, że Grace go przyjęła, choć sprawiły to głównie rady ojca. Dr FitzPiers stanowił miły kontrast wobec środowiska „ludzi lasu”, wśród których wzrastała, ale od których obecnie dzieliła ją przepaść wykształcenia. Jednak nie przewidziała, że mąż był inny, niż jej o nim wyobrażenia. Tymczasem Giles od początku do końca był ten sam – prosty, szlachetny i kochający. Podobnie jak Marty South, która byłaby wierną towarzyszką jego życia, gdyby tylko odpowiedział na jej nieśmiałą miłość.
I znowu fatum, jak w większości powieści Hardy`ego, ciąży nad bohaterami.
W powieści zakończenie jest nieco inne niż w filmie (jak się wydaje) i każde jest dobre na swój sposób. To małe słówko: „Nic” jako odpowiedź na pytanie męża skierowane do niej w ostatniej scenie mówi samo za siebie.
Warto wspomnieć o Rufusie Sewellu, który obdarza granych przez siebie bohaterów niesamowitym spojrzeniem, które nadaje im ogromnego uroku. Rufus zauroczył mnie zwłaszcza rolą Lorda Marka w filmie "Tristan i Izolda", bardzo podobał mi się też w "Middlemarch", gdzie zagrał Willa Ladislawa, polskiego pochodzenia,
Męża Grace zagrał Cal Macaninch, którego pamiętam z roli w "Rockface" ("W stronę gór") - serialu, który oglądałam kiedyś w AXN, tam zresztą z kolei ma romans z żoną brata.
http://www.bbc.co.uk/drama/rockface/

środa, 29 sierpnia 2007

Staroświecki bezwstyd wzruszenia

Czytam właśnie "Tak chciałam doczekać: opowieść o Marii Rodziewiczównie" Jana Głuszeni. Jakże inaczej wówczas wyglądało wychowanie młodzieży! Pięknie autor opowiada o Jazłowcu, działalności wychowawczej Przełożonej Zgromadzenia Sióstr Niepokalanek - bł. Marceliny Darowskiej i prowadzonej przez nią pensji dla dziewcząt. Jak mówiono "Matka założyła w Galicji twierdzę na obronę wiary i Polski". Były to inne czasy, gdy wychowanie w duchu patriotycznym było wyzwaniem i powinnością. Teraz to co polskie jest gorsze, zaściankowe, śmieszne. Czy straciło aktualność powiedzenie: "Przeklęty każdy, kto ziemię rodzoną rzuca, gdy mu ciężko."
Mamy wolną Ojczyznę, ale czy patriotyzm naprawdę stał się tak niemodny?

Byłam kiedyś przejazdem w Szymanowie i zajrzałam do pałacu Lubomirskich, gdzie mieści się Liceum Ogólnokształcące prowadzone przez Niepokalanki. Gdy ujrzałam te szkolne wnętrza, drewniane ławki, dziewczęta w niebieskich mundurkach i wśród nich zakonne siostry wydawało mi się, że cofnęłam się w czasie, że jestem w innej rzeczywistości. Było to dziwne uczucie, którego nie zapomnę. Czy te dziewczęta, które tam się uczą, nadal są wychowywane w takim samym duchu, jaki panował na pensji w Jazłowcu, tego nie wiem. Czas jednak nie stoi w miejscu, choć często chciałoby się go cofnąć....
Pięknie też Głuszenia pisząc o życiu Marii Rodziewiczówny opisuje Polesie, tak że przypomina się ta przedwojenna piosenka:

Polesia czar to dzikie knieje, moczary,
Polesia czar smętny to wichrów jęk.
Gdy w mroczną noc z bagien wstają opary,
serce me drży, dziwny ogarnia lęk i słyszę,
jak w głębi wód jakaś skarga się miota,
serca prostota wierzy w Polesia cud.

Wzruszający jest w książce Jana Głuszeni opis ostatnich lat życia pisarki, jej przeżyć w czasie okupacji hitlerowskiej, a potem podczas powstania warszawskiego (pamiętam, że kiedyś widziałam w telewizji krótki filmik pokazujący ukrywającą się w czasie powstania w jakiejś piwnicy Rodziewiczówną jako wychudzoną staruszkę), opieki jaką roztaczali nad nią zwykli ludzie - jej wdzięczni czytelnicy - i żołnierze Armii Krajowej. Gdy żołnierze Kedywu przenosili ją na noszach po upadku powstania do szpitala Wolskiego mówili: "Wolna droga. Niesiemy Dewajtisa". Wreszcie ostatnie dni w Leonowie koło Żelaznej, gdzie schorowana i wyczerpana głodem i tułaczką pisarka zmarła.

Maria Rodziewiczówna była niebanalną osobą, przywiązana do ziemi, do prostych wartości, gospodarzyła sama w majątku, nie stroniła też od pracy patriotycznej. Była osobą religijną, a jednocześnie zafascynowana buddyzmem, stosowała buddyjską dietę ....
W majątku w Hruszowej w ziemi kobryńskiej napisała 36 powieści, które są czytane do dziś. Wszystkie właściwie są oparte na chrześcijańskich wartościach. Trochę w nich baśni, trochę opowieści o zapomnianych czasach. Mnie utkwił w pamięci wspaniały bohater mityczny jej powieści "Dewajtis" - Marek Czertwan, silny, mrukliwy, zamknięty w sobie, samotny, twardy, wydaje się skałą, która przetrwa najgorsze burze. Ulega tylko miłości ...
Darzę też sentymentem główne postaci romansu patriotycznego "Między ustami a brzegiem pucharu" - opowieści o dojrzewaniu do polskości pod wpływem miłości (nakręcony film spłycił nieco przesłanie powieści). Czyż nie pięknie są opisywani w tej powieści: nieprzejednana Tekla Ostrowska - babka hrabiego Wentzla, piękna Jadwiga Chrząstkowska i jej brat Jan czy sam majątek Mariampol?
Ten "staroświecki bezwstyd wzruszenia*" patriotyczną prozą Rodziewiczówny ma taki niewinny, słodki smak.

"Z zapisków pozostawionych przez częstego bywalca domu Rodziewiczówny, Henryka Skirmuntta, dziedzica z pobliskiego Mołodowa, można wnioskować, że Maria Rodziewiczówna lubiła życie spokojne, ale nie próżniacze, w łączności z Bogiem i przyrodą. Swój styl życia narzucała też gościom. Ułożyła dla nich nawet specjalny dekalog, który wisiał w sieni na widocznym miejscu. Brzmiał on następująco:

I. Czcij i zachowaj ciszę, pogodę i spokój domu tego, aby stały się w tobie.
II. Będziesz stale zajęty pracą według sił swych, zdolności i zamiłowania.
III. Nie będziesz śmiecił, czynił bezładu ani zamieszania domowego porządku.
IV. Pamiętaj, abyś nie kaził myśli ni ust mową o złym, marności i głupstwie.
V. Nie będziesz opowiadał, szczególnie przy posiłkach o chorobach, kryminałach, kalectwie i smutkach.
VI. Nie będziesz się gniewał, ani podnosił głosu z wyjątkiem śpiewu i śmiechu.
VII. Nie będziesz zatruwał powietrza domu złym i kwaśnym humorem.
VIII. Nie wnoś do domu tego szatańskiej czci pieniądza i przekleństw spraw jego.
IX. Zachowaj przyjacielstwo do Bożych stworzeń za domowników przyjętych, jako psy, ptaki, jeże i wiewiórki.
X. Nie okazuj trwogi, a znoś ze spokojem wszelki dopust Boży, jako głód, biedę, chorobę i najście niepożądanych gości.
Błogosławieństwo Boga i Królowej Korony Polskiej niech strzeże fundamentów, węgłów i ścian domu tego, serca i zdrowia mieszkańców - Amen.**"

Kto dziś powiesi takie przykazania w swoim domu?

* sformułowanie użyte przez krytyka literackiego - Tadeusza Nyczka
**Źródło cytatu: http://rodrodziewiczow.webpark.pl/rodziewicze.html

niedziela, 26 sierpnia 2007

"...pomiędzy smutnymi liśćmi życia..."

Czy jest coś piękniejszego niż kwitnące kwiaty?

"W świecie gdzie życie tak naturalnie łączy się z życiem, gdzie kwiat nawet w powiewie wiatru łączy się z innymi kwiatami, tylko ludzie budują sobie samotność".

[Antoine Saint Exupery]








"Abyście tylko potrafili położyć kwiaty pomiędzy smutnymi liśćmi życia!".

[Wilhelm Raabe 1831-1910 - pisarz, prekursor realizmu poetyckiego, nazywany niemieckim Dickensem, autor książki "Kronika Wróblego Zaułka]

sobota, 25 sierpnia 2007

Painted Veil (Malowany welon)

"Sometimes the greatest journey is the distance between two people"
Ten film obejrzałam już jakiś czas temu, ale warto do niego wrócić.
Oparty na powieści W. Somerset Maugham "Malowany welon" jest historią miłosną rozgrywającą się w latach 20-tych ubiegłego wieku i opowiada o młodej angielskiej parze - pochodzącym z klasy średniej lekarzu Walterze i wywodzącej się z wyższych sfer jego żonie Kitty. Małżeństwo przenosi się do Chin, gdzie Katty zakochuje się w innym mężczyźnie. Kiedy Walter dowiaduje się o zdradzie żony, w akcie zemsty postanawia przyjąć pracę w odległej wiosce, gdzie panuje epidemia cholery, i zabrać tam ze sobą Kitty. Ta podróż pozwoli parze ponownie zbliżyć się do siebie. Wszechobecne spustoszenie pobudza kobietę do refleksji nad jej przeszłym i obecnym życiem. Powoli i boleśnie uczy się kochać. Ale czy nie jest już za późno... "The Painted Veil" jest pięknie napisaną afirmacją ludzkiej zdolności do dorastania, przemiany i wybaczania.
Film opowiada o wychowanej w dobrobycie i przyzwyczajonej do wygód i spełniania własnych zachcianek Kitty, ktora przez rodzinę zostaje zmuszona do poślubienia człowieka, ktorego nie kocha. Młodzi wyjeżdżają do Chin, gdzie Walter pracuje jako bakteriolog w szpitalu w Szanghaju. Kitty jest znudzona mężem, więc romansuje z żonatym Charliem. Gdy Walter dowiaduje się o wszystkim zostawia jej wybór - albo zażąda rozwodu albo ona wyjedzie z nim w głąb kraju do ogarniętej epidemią wioski. Kity zgadza się wyjechać z mężem, bo jej kochanek - Charlie wcale nie zamierza się rozwieść z własną żoną. Czyżby Walter udawał się do cholerycznej wioski, żeby się zarazić i w ten sposób popełnić samobójstwo, może chce się pozbyć żony, a może ma do spełnienia misję - ocalić mieszkańców przed chorobą, może ma nadzieję, że żona go pokocha? Ten film wystarczy obejrzeć choćby dla wspaniałych widoków, malowniczych zdjęć. Film kręcono w Chinach, m.in. w jednej z najpiękniejszych chińskich prowincji - Guangxi, te cudowne góry i rzeki! Po obejrzeniu filmu pozostają w pamięci piękne pejzaże i sylwetki bohaterów na tym malowniczym tle. Niespieszna akcja i takie zapierające dech w piersi widoki - to bardzo lubię w kinie. No i nastrojowa muzyka Alexandra Desplat - jest wartością sama w sobie! Edward Norton podoba mi się z każdym filmem coraz bardziej, gra delikatnie, ale to ma swój urok. W pewnym sensie przypomina mi Ralpha Fiennesa, choć jest cieplejszy. Fiennes ma w sobie coś "niebezpiecznie" fascynującego, podczas gdy Norton jest trochę chłopięcy, ale urzekający. Film kończy się tak, jak ja bym go zakończyła, choć może kończy się zbyt szybko. Pewnie bym rozbudowała niektóre wątki i sceny, bo miałam lekki niedosyt . Podobno początkowo rolę Kitty miała zagrać Nicole Kidman. W sumie szkoda, bo byłaby zjawiskowo piekna, ale Naomi Watts też sobie świetnie poradziła. Skąd taki tytuł filmu? Dla mnie to symbol tego małżeństwa. Kitty wyszła za mąż bez miłości, więc welon ślubny był nieprawdziwy, lecz malowany, dopóki nie stał się prawdziwym, dopóki Kitty nie zrozumiała i nie pokochała męża.
Jednak Edward Norton podobno powiedział: "Relacja pokazana w "Malowanym Welonie" od początku wydaje się skazana na niepowodzenie, bo obydwoje - Walter i Kitty - widzą siebie nie takimi, jakimi naprawdę są, lecz przez pryzmat własnych oczekiwań i uprzedzeń. Właśnie przez tytułowy malowany welon".
I pewnie taka jest prawidłowa interpretacja, bo podobno książka kończy się trochę inaczej.....
Motto książki: . ...malowana zasłona, którą żyjący życiem zowią".