Spontaniczny wypad rowerem do Indii przez Ukrainę, Turcję, Iran, Pakistan – bez drobiazgowych planów, przygotowań, wiedzy i środków finansowych – stał się podstawą do odmalowania krajów Bliskiego (i dalszego) Wschodu z perspektywy przemierzającego je samotnie rowerzysty. Relacja – poprzez spojrzenie na życie napotykanych po drodze zwykłych ludzi – rewiduje utarte przez media poglądy na temat krajów muzułmańskich i otwiera oczy na współczesne Indie. Trudne do uchwycenia skądinąd niż z roweru obrazy przedstawiają życie codzienne mało uczęszczanych, nieznanych miejsc, a także przeraźliwie ogromnych i ruchliwych metropolii. Książka jest jednocześnie zapisem osobistych przeżyć i codziennych zmagań z rzeczywistością, pokazuje, czym jest ambicja w obliczu potęgi natury i ludzkich słabości.
Po przeczytaniu książek Kingi Choszcz, napisanych ładnie i barwnym stylem, postanowiłam przeczytać kolejną opowieść drogi, tym razem napisaną przez mężczyznę. I to widać. Język jest zupełnie inny, relacja jest dość sucha, autor mówi o wszystkich uciążliwościach obcowania z tubylcami, a także nie szczędzi obrazów, w których widać, że podróż rowerem przez Pakistan, Indie i Nepal nie jest sielanką. Może to zależy od podejścia podróżującego do mijanych miejsc, do ludzi, których spotyka na swojej drodze. Jednak odnoszę wrażenie, że Chałupski nie owija w bawełnę, nie upiększa rzeczywistości. Pokazuje wszystkie trudy i niebezpieczeństwa takiej wyprawy. Mówi dużo o życzliwości, jaką cechują się ludzie krajów muzułmańskich wobec obcych, a jednak skarży się na swego rodzaju namolność, z jaką narzucają się tubylcy przybyszom. Podróżujący według niego nie ma chwili spokoju, chyba że z dala od ludzi, na pustkowiu. Jeśli tylko trafia na tubylców, ci natychmiast narzucają się samotnemu rowerzyście, oferując swoje usługi, zwykle usiłując coś sprzedać, albo po prostu chcą rozmawiać. Chałupski w przeciwieństwie do Kingi Choszcz i jej towarzysza, nocował zwykle w tanich hotelach, nie zatrzymywał się raczej u tubylców, chciał trochę spokoju i odpoczynku po godzinach pedałowania. Kinga Choszcz pragnęła jak najlepiej poznać ludzi, więc najczęściej (także pewnie z oszczędności) korzystała z darmowych noclegów, mieszkając po prostu z życzliwymi rodzinami, dzieląc po trosze ich życie. Czy jej to nie męczyło? Myślę, że pewnie tak, ale z drugiej strony ona podróżowała stopem, a Chałupski na rowerze, co z pewnością było męczące i wymagało wysiłku fizycznego.
On opisuje także jakie lekarstwa był zmuszony przyjmować, by uniknąć zachorowania na malarię. Wydaje się, że Kinga nie brała nic, pewnie dlatego w końcu zachorowała.
On pisze we wstępie o względnym bezpieczeństwie podróżowania po krajach Azji, ale z relacji to nie do końca wynika, bo zagrożeń jest niemało, a i zdarzają się kradzieże, jak to w podróży. Pisze dużo o biedzie, do której tubylcy są już w sumie przyzwyczajeni, choć wielu z nich chciałoby się wyrwać na zachód.
Książka Chałupskiego jest z pewnością ciekawa, tym bardziej, że opisuje m.in. trekking wokół Annapurny. Jednak po przeczytaniu tej relacji wiem z pewnością, że nie chciałabym powtórzyć takiej wyprawy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz