środa, 29 lipca 2009

W stronę Pysznej

Czy pamiętasz? Małe schronisko w Dolinie Zuberskiej tak bardzo przypominało dawną Pyszną... Ile minęło lat? Trzydzieści, czterdzieści... Serce, przewodnik po przeszłości i nieomylny kompas wspomnień, prowadzi w stronę Pysznej, na stare ślady nart, na trasy zimowych "wyryp" po Tatrach Zachodnich.
Ani to kronika, ani dokument, ani też księga poświęcona pamięci Józefa Oppenheima, świetnego narciarza i taternika, wieloletniego kierownika Pogotowia Ratunkowego.[..] Jest to próba wykorzystania cudownej mocy wspomnień: wskrzeszenia zmarłych i zgromadzenia rozproszonych, odtworzenia dawnych emocji i nastrojów. Pierwsi narciarze i ratownicy, którym przewodził Zaruski, głośne wyprawy Pogotowia i huczne "wyrypy", turyści, wspinacze i górale-przewodnicy - oto ładunek wspomnień wybranych z trzydziestu zakopiańskich lat.


Książkę Stanisława Zielińskiego "W stronę Pysznej" kupiłam kilka ładnych lat temu, w okresie silnej fascynacji Tatrami. Ale teraz do niej wróciłam, bo właśnie ukazało się nowe wydanie w pięknej szacie edytorskiej wydawnictwa Zysk i Ska, z cyklu: "Naokoło świata" (z tej samej serii kupiłam niedawno "Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów" Ossendowskiego). Ja mam stare wydanie, jeszcze z 1987 r. i ten właśnie egzemplarz ponownie teraz przeczytałam.
Książka to ciekawa, o czasach przedwojennych, pisana z dużym sentymentem do przeszłości, początków taternictwa i pionierów turystyki - ludzi gór. Pierwsza część mówi głównie o pierwszych tatrzańskich narciarzach i spontanicznych "wyrypach" (tj. zimowych wyprawach w Tatry na deskach - często były to wielogodzinne, długie przejścia na nartach szeregu szczytów i przełęczy), autor cytuje liczne anegdotki i zabawne wydarzenia, w których uczestniczyła grupka zapaleńców (łącznie ze spotkaniami z "misiami"), opowiada o pierwszych schroniskach, a także o tych już nie istniejących (jak słynna chata w Dolinie Pysznej). Opowiada także o tym, jak pogoda w górach bywała zmienna, mówi o śniegu, którego odmian jest niemało i płynących z tego zagrożeniach. Potem skupia się na powstaniu Pogotowia Górskiego, wspomina ludzi, którzy go ochotniczo tworzyli. Mówi o działalności pogotowia, pierwszych wyprawach ratowniczych i poszukiwawczych, które często błądziły po omacku wobec skąpych informacji osób zgłaszających zawiadomienie o wypadku i jego miejscu zdarzenia. Mówi wreszcie o ofiarach, zarówno wśród taterników (nie mogło zabraknąć wśród nich tak znanych postaci, jak kompozytor Mieczysław Karłowicz - Kościelec, Stanisław Bronikowski, malarz Mieczysław Szczuka czy siostry Skotnicówny - Zamarła Turnia), wśród przewodników (np. Klimek Bachleda) a przede wszystkich wśród niefrasobliwych turystów (zwłaszcza w okolicach Giewontu). Cytuje także przypadki, o których wzmianki można było przeczytać w znanych świetnie każdemu turyście przewodnikach Józefa Nyki, a także te dość tajemnicze, niewiadomo czym spowodowane, nierozwiązane do końca do dziś.
A wszystko to o czasach, kiedy turystyka w Tatrach dopiero się zaczynała, sprzęt zarówno narciarski, jak i turystyczny był dość prosty, ale zapał w ludziach był za to ogromny.
Jednak to książka powstała z myślą o Józefie Oppenheimie, "wesołym kompanie, rzetelnym towarzyszu wypraw, dobrym człowieku [..] który przyjechał z wycieczką studencką i został w Zakopanem na stałe" i który przez 25 lat kierował Pogotowiem Tatrzańskim, a także o czasach, które odeszły na zawsze...
Autor ze smutkiem konstatuje, że o tak ważnym dla Tatr człowieku po wojnie się zapomniało, a z pewnością zasłużył na to, by pochować go na starym cmentarzu w Zakopanem (warto wspomnieć, że Oppenheim zginął zamordowany w 1946 r., a sprawcy są nieznani).
"Był romantykiem w głębi duszy i optymistą i wierzył, że ludzie nie są źli, wierzył, że słabszego nie należy bić. W dużo obłędnych rzeczy wierzył…” pisał o nim Rafał Malczewski.
Niech za podsumowanie tej notki służą ostatnie słowa książki Zielińskiego: "Czy pamiętasz? Trzeba pogodzić się z faktem, że coraz mniej ludzi może odpowiedzieć: tak, pamiętam. Ale to jeszcze nie powód, żeby z uporem zapominać wszystko i wszystkich".
Dodam jeszcze, że znalazłam informację, że grób Oppenheima jest remontowany, a w Zakopanem w ostatnich latach odbywają się zawody w ski-alpinizmie jego imienia. Może więc nie jest aż tak źle...
Książkę miłośnikom Tatr bardzo polecam. Mam zamiar kupić sobie nowe wydanie, ze względu na jakość wydania i oprawę graficzną.
Warto wspomnieć, że pierwsze wydanie tej publikacji miało wymienioną jako współautorkę wspominaną często w książce Rudą czyli Wandę Gentil-Tippenhauer - wieloletnią towarzyszkę Oppenheima.

1. Na górze okładka nowego wydania książki. Zysk i Ska, 2008
2. Niżej okładka wydania IV. Młodzieżowa Agencja Wydawnicza, 1987
3. Zdjęcie Józefa Oppenheima ze strony TOPR.

1 komentarz:

Jo pisze...
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.