Dorian Gray (Ben Barnes) jest człowiekiem niezwykłej urody, lecz nie tylko jego aparycja czyni go niezwykłym... Jest on bowiem w posiadaniu obrazu, swojego portretu, którego właściwości są niespotykane. Zamiast się starzeć i widzieć codziennie w lustrze ślady swego hulaszczego trybu życia, Dorian wciąż ogląda jedynie nieskazitelnie piękne oblicze. Dlaczego...? Tajemnica zawiera się w owym portrecie, który starzeje się za swego właściciela. Na twarzy Doriana Graya z portretu odbijają się wszelkie grzechy właściciela, a także konsekwencje nieustannie umykającego czasu...
Obejrzałam "Portret Doriana Graya" z Colinem Firthem i Benem Barnesem. Nie jest to moje ulubione dzieło literackie, bo jednak jest dość przerażające...
Na pewno tym razem pomogła obecność Colina Firtha, który gra Henry`ego Wottona, człowieka, który nieświadomie stworzył potwora... Chciał żyć w nieskrępowany swobodny sposób, ale nie potrafił tego wcielić w życie, a swoimi słowami zatruł młodego niewinnego człowieka. Firth oszczędnie gra człowieka obojętnego na wszystko i chyba taki miał być Henry... do czasu...
Film przetwarza nieco literacką fabułę, ale myślę, że może i w udany sposób?
Ben Barnes z powodzeniem zagrał tytułową postać wiecznie pięknego, mimo upływu lat młodzieńca... Może trochę mniej podobała mi się Rebecca Hall w roli Emily Wotton, ale może to postać była słabo skonstruowana? (to ona podobno zagrała Emily Bronte w filmie "Bronte"). O wiele bardziej podobała mi się Hurd-Wood jako Sybil.
Niezłe efekty specjalne, ale teraz nie ma rzeczy niemożliwych w kinie... ;) Ładna scenografia, ładne zdjęcia.
Film być może nie rozwija filozofii zawartej w książce, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby go zobaczyć, choćby dla Colina Firtha.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz