sobota, 10 listopada 2007

Kwinkunks

Kwinkunks (łac. quincunx – quinque + uncia, "pięć dwunastych") - pięcioelementowy wzór geometryczny, spotykany m.in. na kartach do gry, kościach do gry i kostkach domino, składający się z czterech elementów w czterech rogach czworokąta i jednego pośrodku pomiędzy nimi.
I na takiej właśnie figurze oparta jest książka Charlesa Pallisera "Kwinkunks. Spuścizna Johna Huffama".
Notka od wydawcy: John Huffam musiał się wiele nauczyć, nim osiągnął wiek dojrzały - dowiedział się, dlaczego ludzie pracują ciężko w nieludzkich warunkach, dlaczego biedota przeszukuje śmierdzące zgnilizną śmiecie w poszukiwaniu pożywienia oraz dlaczego zarówno szaleńcy, jak i ludzie przy zdrowych zmysłach głodują w zakładach dla umysłowo chorych. Nie pojmował jednak, dlaczego jakieś nie nazwane, nie znane niebezpieczeństwo kładło się cieniem na jego całe dzieciństwo, nękało matkę - a teraz zagraża jego życiu. Odpowiedź znajduje się w dokumencie sporządzonym pół wieku wcześniej, który był wynikiem skąpstwa i nienawiści, stał się przyczyną morderstwa i szaleństwa oraz wpłynął na życie pięciu rodzin. Ukształtował również życie Johna, albowiem jego losy były ściśle związane i rozgrywały się wokół tajemniczego symbolu pięciu - Kwinkunksa.
Sam autor napisał o swoim dziele, że jest to rekontrukcja powieści wiktoriańskiej. I faktycznie jest w niej zestaw chwytów i wątków wykorzystywanych w angielskiej prozie XIX wieku, zwłaszcza u takich pisarzy jak: Charles Dickens, Thomas Hardy, Wilkie Collins. Mamy więc rodzinną tajemnicę, zagubiony testament i kodycyl, przeciągający się przez lata proces sądowy o spadek (zupełnie jak w "Samotni"), jest też przekrój przez różne warstwy społeczne, od rzezimieszków, miejską i wiejską biedotę aż po adwokatów, ludzi zamożnych. Są także ludzie, ktorzy żyją z rzeki, a raczej z kanałów (jak w "Naszym wspólnym przyjacielu"). Jest też krytykowany przez Dickensa Sąd Kanclerski, który był przyczyną nadziei i upadku tych, którzy wierzyli w sprawiedliwość.
Bohater książki - John Huffam próbuje odkryć prawdę o przeszłości, swoim pochodzeniu, rozwikłać rodzinne tajemnice, znaleźć zagubiony kodycyl. Na oczach czytelnika z małego chłopca staje się dorosłym mężczyzną. Mnożą się nieszczęścia spadające na niego i jego matkę, otaczają ich ludzie, którym ufać nie można, wreszcie ociera się o przestępczość, a wszystko to w drodze ku prawu i sprawiedliwości. Wydaje się, że powoli z tej starannie zaplanowanej, ale mocno powikłanej fabuły pełnej pułapek, zmyłek i zakrętów, wyłania się wyjaśnienie wydarzeń z przeszłości oraz tego co dzieje się w chwili obecnej, jednak ostatnie zdanie powieści i niektóre zdania, które pojawiają się wcześniej, świadczą o tym, że trudno powiedzieć, że bohaterowi naprawdę udało się odkryć całą prawdę, tym bardziej że jego matka postanowiła zataić przed nim istotny fragment tej skomplikowanej łamigłówki. Powieść jest skontruowana precyzyjnie, jej tworzenie trwało 12 lat. Składa się z pięciu tomów, a każdy tom z pięciu ksiąg. Tekstowi towarzyszą plany Londynu, fragmenty drzewa genealogicznego, a także specjalnie zaprojektowane tarcze herbowe rodów.
"Kwinkunks" to czytadło na wiele godzin, gdyż objętość tej książki jako dzieła jednotomowego jest ogromna (ma 1116 stron!). Mnie jako miłośnika literatury angielskiej XIX wieku, w tym Dickensa, ta powieść bardzo się podobała, co nie znaczy, że nie drażniło mnie nagromadzenie ciosów, które spadają na Johna i jego matkę. Można się także chwilami pogubić w zawiłościach spadkowo-prawnych i powiązaniach między poszczególnymi bohaterami, które zresztą autor celowo starał się ukryć przed czytelnikiem. Być może, żeby zrozumieć dużo więcej, trzeba ponownie przeczytać tę książkę? ;)

sobota, 13 października 2007

Lubimy czytać biografie

Lubię czytać biografie, zwłaszcza osób, które żyły w ciekawych, choć trudnych czasach. Bo dotyczą realnego życia, realnych ludzi. Dzięki nim łatwiej wyobrazić sobie jak naprawdę żyło się kiedyś, łatwiej wyobrazić sobie tamten czas i tamtych ludzi.
Chcę tu opisać trzy książki, które przeczytałam jednym tchem. Pierwszą z nich są "Wspomnienia wojenne" Karoliny Lanckorońskiej, spisane w latach 1945-1946.
Profesor Karolina Lanckorońska jest ostatnią przedstawicielką znakomitego rodu Lanckorońskich z Brzezia. Urodzona w roku 1898, przeżyła cały XX wiek, będąc świadkiem i uczestnikiem wielu historycznych wydarzeń. Jako jedyna dziedziczka gromadzonej w XIX i XX wieku kolekcji rodu Lanckorońskich poczuwała się do szczególnej odpowiedzialności wobec Polski, w 1994 roku przekazała rodakom (zamkom na Wawelu i w Warszawie) niezwykły dar - dzieła sztuki, których wartość artystyczna i historyczna nie ma sobie równej w Polsce. Swoje dramatyczne i heroiczne losy z okresu II wojny światowej utrwaliła w napisanych już po wojnie "Wspomnieniach wojennych". Zaczynają się one z chwilą zajęcia Lwowa przez wojska radzieckie w 1939 roku, a kończą na zwolnieniu z obozu koncentracyjnego w Ravensbrück w kwietniu 1945. Pokazują niezwykłą osobowość autorki, jej wulkaniczny temperament, zaradność, lwią odwagę, przekonanie do swoich racji i umiejętność działania w niejednokrotnie ekstremalnych sytuacjach. To doskonały portret kobiety silnej i imponującej swą bezkompromisową postawą wobec zła.
Warto przypomnieć , że Lanckorońska zorganizowała z ramienia polskiej Rady Głównej Opiekuńczej opiekę nad więźniami w Generalnym Gubernatorstwie. Niebanalna osoba, w niebanalnych czasach. Świetnie napisana książka. I - jak to ktoś określił słusznie - lektura tych wspomnień to lekcja prawdziwego patriotyzmu i oddania Wielkiej Sprawie. Próżno szukać obecnie takich ludzi, zostało ich niewielu. Takie książki powinny być czytane w szkołach.

Druga książka to "W ogrodzie pamięci" Joanny Olczak-Ronikier. Pięknie
edytorsko wydana, ze zdjęciami w sepii, rodzinna saga Horowitzów i Mortkowiczów.
Akcja tej rodzinnej sagi toczy się w Warszawie, Paryżu, Moskwie, Bombaju, Ostendzie i Nowym Yorku, w burżuazyjnych salonach, europejskich kurortach, w carskim więzieniu, sowieckich łagrach i okupacyjnych kryjówkach. Jej bohaterami są - połączeni więzami krwi - kupcy i socjaliści, bankierzy i emancypantki, francuscy bankierzy i polscy intelektualiści, słynny wydawca, oficer kontrwywiadu, bohaterski lotnik RAF-u, amerykański psychiatra. Cztery pokolenia i ponad sto pięćdziesiąt lat trudnych wyborów, prób asymilacji, szukania własnego miejsca na Ziemi i prawdziwych ludzkich namiętności, których z całą pewnością starczyłoby na niejeden świetny scenariusz filmowy - tym wszystkim dzieli się z czytelnikiem autorka opowiadając historię swojej licznej rodziny.
Książkę czytałam z dużym zainteresowaniem, bo i pojawiały się w niej takie osoby jak Józef Piłsudski. A losy członków rodziny i ich wybory drogi życiowej były frapujące.

Ostatnio przeczytaną przeze mnie biografią jest książka "Był dom... Wspomnienia" Anny Szatkowskiej - córki Zofii Kossak-Szczuckiej (Szatkowskiej).
Bogato ilustrowana, niezwykła historia rodziny Kossaków osnuta wokół XX-wiecznej historii Polski! Wspomnienia Anny Szatkowskiej odnoszą się do losów rodziny Kossaków (dziadkowie z rodziny Kossaków, matka: Zofia Kossak-Szczucka). Dzieje rodzinne pokrywają się nieuchronnie z ówczesną, skomplikowaną historią Polski. Wspomnienia sięgają od lat przedwojennych, przez okres wojny, po lata 60-te. Autorka oddaje specyfikę tamtego czasu, przedstawia historię barwną, pełną drobiazgów, jednocześnie wierną faktom. Przez karty książki przewijają się znane postacie historyczne, przyjaciele i znajomi autorki. W każdej z tych postaci odbija się jakaś część dziejów Polski i Europy. Najważniejszą rolę odgrywa w książce matka autorki, Zofia Kossak, której działalność staje się punktem odniesienia do własnego życia Anny Szatkowskiej. Niewątpliwym dodatkowym atutem wspomnień jest przejmująca, zarejestrowana dzień po dniu, szczegółowa relacja z Powstania Warszawskiego. W obrębie książki znalazły się bowiem obszerne fragmenty dziennika spisywanego kilka tygodni po upadku Powstania. Pięknie nakreślony jest okres przedwojenny, a najbardziej wstrząsający jest dziennik z Powstania Warszawskiego, gdzie prosto opisany codzienny heroizm splata się z grozą wojny, która dotyczy każdego jej uczestnika.

niedziela, 7 października 2007

Magnat

Książka mojej ulubionej pisarki Marii Rodziewiczówny z 1900 roku, rozwija wątek konfrontacji dwóch światów i straconych złudzeń. I jak większość jej powieści czyta się świetnie. Fabuła wciąga, bohater jest posągowy, niemal mityczny, w czym przypomina Marka Czertwana z "Dewajtis". Jego walka o honor jest imponująca, choć wielkopańskie ambicje podobały mi się już nieco mniej.
Tytuł może mylić, (tym bardziej że jest film pod tym tytułem, który mówi o czymś zupełnie innym), bo nie o magnacie tu mowa, ale o zubożałym ziemianinie, który zostaje rządcą u bogatej magnatki Wojewódzkiej. Po jej śmierci jest przez jej rodzinę niesłusznie oskarżony o kradzież gotówkowego spadku. Wyjeżdża na swojej czystej krwi klaczy (wykupił jej matkę przed śmiercią) w poszukiwaniu ziemi i pracy, pamiętając jednak o zemście za to posądzenie i plamę na honorze. Chce być wreszcie na swoim, nie pracować za pieniądze, więc kupuje korzystnie majątek Mniszew. Nie straszny mu widok trzech mogił przed gankiem, który wszystkich potencjalnych nabywców tej ziemi odstraszał, nawet daje na mszę za duszę dawnych właścicielek. Wreszcie jest na swoim. Może wziąć się do pracy i sprowadzić matkę i sierotę Józię, którą przygarnęli. W okolicy Mniszewa mieszka jego krewny, dzięki któremu Aleksander poznaje towarzystwo. Jest tam także hrabianka Gizela, w której bohater się zakochuje. Hrabianka jednak igra z uczuciami zubożałego szlachcica, w czym przypomina Izabelę Łęcką. Bawi ją i fascynuje tak odmienny od tych których zna mężczyzna, ale małżeństwo to jednak poważna sprawa i trzeba wybrać rozsądnie. Trudno jej wyjść poza swoją sferę, Aleksandra traktuje głównie jak rządcę. Jednak dla niego to wielka miłość, z której nie potrafi się otrząsnąć. Okoliczne towarzystwo docenia zdolności Aleksandra i podziwia go za to jak sobie radzi z Mniszewem. Każdy go chce jako rządcę swego majątku, ale on przyjmuje za punkt honoru, żeby nigdy już nie pracować u nikogo za pieniądze. Jednak dobroczyńcom i przyjaciołom pomaga. W tym Gizeli.... Bohater mi się bardzo podobał, choć nie jest kryształową postacią. Jest dość gwałtowny i pamiętliwy. Nie potrafi znieść zniewagi i musi się zemścić na tych, którzy sponiewierali jego honor. Nie mogę mu jednak darować miłości do tej pustej arystokratki - Gizeli. Miałam nadzieję, że się w końcu opamięta. Żal mi też było Mniszewa i tej staruszki, która wprowadziła się do tego domu i jej dalszych smutnych losów. Zakończenie mogło być zupełnie inne. To tak jakby Aleksander nie myślał o Józi, o matce. Tylko o tej nierozsądnej miłości. Jakby ta ostatni ujma na honorze była dla niego nie do wytrzymania...

sobota, 22 września 2007

Katyń

Prawda o Katyniu była ukrywana przez lata. Do tej pory nie wyjaśniono wszystkich szczegółów tej zbrodni. Prawdopodobnie takich miejsc jak Katyń było więcej (mówi się m.in. o Bykowni koło Kijowa). Rosjanie zamknęli archiwa, gdyż nie zależy im na tym, by była znana prawda o tych wydarzeniach. Utwory literackie mówiące o tej sprawie były zakazane, nie można było kręcić filmów poświęconych Katyniowi. Temat właściwie nie istniał, choć wymordowano tam 15 tysięcy oficerów polskich. Ale temat to niesłychanie ważny, obecny w świadomości milonów Polaków. O tym jak trudno i dziś było nakręcić ten film świadczy to, że scenariusz tego filmu jest trzydziestym scenariuszem z kolei, że reżyser po wielu próbach wybrał taką, a nie inną wersję. Ostatecznie bowiem oparł się nie na specjalnie napisanej na potrzeby filmu powieści Włodzimierza Odojewskiego "Milczący niepokonani", lecz na "Post mortem" Andrzeja Mularczyka.
Film Andrzeja Wajdy jest pierwszym obrazem fabularnym, który mówi o Katyniu. Jest dziełem osobistym, bo jego ojciec tam właśnie zginął, a matka całe życie czekała na swego męża, nie wierząc do końca w jego śmierć. I ten film właśnie więcej mówi o rodzinach ofiar i o kłamstwie katyńskim czyli ukrywaniu prawdziwych sprawców tej zbrodni, niż o samych oficerach. W związku z tym można postawić zarzut reżyserowi, że większość sekwencji dzieje się w Krakowie pod okupacją niemiecką, a potem w pozornie wolnej Polsce, znajdującej się jednak pod wpływami Rosji Radzieckiej, gdzie ci którzy mieli odwagę mówić prawdę byli zastraszani i więzieni. Pokazane są postawy ludzi - tych niepokornych i tych, którzy zgadzali się na ukrycie prawdy, bo groziło to aresztowaniem, bo trzeba żyć, bo "i tak nie będzie wolnej Polski".
W tym filmie zostali niejako zrównani obaj okupanci - i ten niemiecki, który umieścił w obozach zagłady profesorów UJ, i ten sowiecki - który skazał na śmierć oficerów, a więc - praktycznie całą elitę intelektualną, która mogłaby w przyszłości, po wojnie, zająć się wskrzeszeniem wolnej Polski.
Film zaczyna się symbolicznie sceną na moście, na którym spotykają się uchodźcy z terenów Polski zajętej przez Niemców, i ci którzy zostali zaskoczeni wkroczeniem na tereny wschodniej Polski najeźdźcy sowieckiego, a więc w dniu 17 września 1939 roku. Nie ma żadnych scen pokazujących kampanię wrześniową (może szkoda?). Oficerowie (niektórzy z nich nawet nie mieli okazji walczyć) zostają umieszczeni w obozie i nie wiedzą, co się z nimi stanie, ale tak naprawdę nie wierzą, że mogą zostać brutalnie zamordowani. I świadomość, że oni wszyscy zginęli jest tu bardzo poruszająca.
Właściwie nie ma jednego głównego bohatera, choć z pewnością uwaga w scenach obozowych skupia się na czterech postaciach granych przez Artura Żmijewskiego, Andrzeja Chyrę, Pawła Małaszyńskiego i Jana Englerta. Jest więc sekwencja pożegnania rotmistrza z żoną i małą córeczką, są sceny kręcone w obozie: rozmowy między oficerami, ładna scena Wigilii i wspólnego śpiewania kolendy. Potem jednak gdy wiadomo, że jedna z grup oficerów zostaje wywieziona z obozu w Kozielsku w niewiadomym kierunku i w niewiadomym celu (choć większość cieszy się z tej odmiany) akcja przenosi się do Krakowa i mówi już o ich rodzinach (tu główne postaci to żona rotmistrza - postać odtwarzana przez Maję Ostaszewską, żona generała grana przez Danutę Stenkę i siostra porucznika grana przez Agnieszkę Cielecką), o odkryciu grobów katyńskich przez Niemców i próbie wykorzystania tego przez nich do swoich celów, potem po wyzwoleniu Polski przez Sowietów o zrzuceniu winy za tą zbrodnię na Niemców i o różnych postawach ludzkich, także o oficerze polskim, który nie zginął w Katyniu, lecz wyzwalał Polskę wraz z Armią Radziecką, mimo że znał prawdę o tej zbrodni i tak samo mógł tam zginąć jak jego przyjaciele. (Ten wątek nie jest zresztą rozbudowany i nie wiemy jak to się stało, że porucznik Jerzy przeżył, wstąpił do armii Berlinga i jak awansował).
Oczywiście można się zastanawiać czemu w tym filmie okupacja hitlerowska została pokazana tak, jakby ludzie żyli w tym czasie normalnie (a może w Krakowie tak było?), że jest tylko mała wzmianka o Powstaniu Warszawskim, po co była scena z kapitanem rosyjskim, który pomaga żonie polskiego oficera czyli dobrym Rosjaninem? Czemu tak wiele scen toczy się w Krakowie? Czemu jest tak dużo wątków pobocznych, nie związanych z główną akcją epizodów? Oczywiście są wśród nich także sceny bardzo ważne.
Znamienna jest sekwencja, w której dwóch żołnierzy radzieckich rozrywa polską flagę i wiesza na budynku czerwoną flagę, a białą część wykorzystuje jako onucę.
Piękna jest scena z różańcem, który w chwili zwątpienia dostaje od księdza w obozie młody porucznik pilot, a potem trzyma go w rękach aż do końca, a potem ten sam różaniec zostaje oddany jego siostrze. Ale jednak najważniejsze w tym filmie są sceny końcowe - te dziejące się w piwnicach NKWD i w lesie katyńskim - nie pozostawiające nikogo obojętnym, wstrząsające, bardzo brutalne i kręcone na zimno, bo ta zbrodnia była zaplanowana, i systematycznie, niemal mechanicznie, wykonana. To jest właśnie prawda o Katyniu.
Film który trzeba obejrzeć, który warto obejrzeć.