środa, 27 maja 2009

Tajemnica Abigel

Ten film pamiętam do dziś. Było to w latach 80., kiedy prawdopodobnie dwukrotnie pokazywano w naszej telewizji ten 4-odcinkowy węgierski serial.
Serial opowiada o węgierskiej nastolatce, którą w czasie II WŚ ojciec musiał dla bezpieczeństwa umieścić w surowej szkole religijnej na prowincji. Gina początkowo buntuje się przeciwko szkolnym rygorom i czuje się wyobcowana wśród innych uczennic, próbuje uciekać; ostatecznie pojmuje powagę sytuacji. Jej powiernikiem staje się stojąca w ogrodzie statua postaci zwanej Abigél, która według miejscowej tradycji pomaga osobom pozostawiającym w trzymanym przez posąg naczyniu ukryte karteczki z życzeniami. Czy to tylko szkolna, dziecięca legenda, czy też ktoś naprawdę odbiera pozostawiane u Abigél wiadomości?
Akcja dzieje się w czasie II wojny światowej na pensji dla dziewcząt, prowadzonej przez surowego dyrektora i siostry diakonisy. Przywieziona tu przez swego ojca, generała, i pozostawiona na czas bliżej nieokreślony, Georgina Vitay źle się czuje na tej pensji, nieprzyzwyczajona do rygoru, panującego w tym zakładzie, nie potrafi się dostosować do jego zasad i nie potrafi nawiązać dobrych stosunków z koleżankami. Inteligentna, niepokorna i samowolna musi szybko dorosnąć, zmuszona do tego okolicznościami.
Pamiętam dobrze główną bohaterkę ciemnowłosą Georginę, graną przez Evę Szerencsi, oraz jasnowłosą siostrę Zuzannę, pozornie równie surową jak dyrektor, a jednak mającą czułe serce. Pamiętam też profesorów uczących na pensji, młodego i przystojnego Kalmara, w którym kochały się pensjonariuszki oraz fajtłapowatego, niezgrabnego Koniga w okularach a także pełną energii dawną wychowanicę pensji - Micci Horn, a wreszcie tajemniczy posąg Abigel, która pomagała uczennicom w najtrudniejszych sprawach, jeśli się ktoś do niej z tym zwrócił... I młodego oficera, znajomego Giny spoza pensji, Feri Kunza.
Serial zrobił wtedy na mnie duże wrażenie, ale aż do tego roku nie czytałam książki Magdy Szabo, według której został nakręcony. Rzadko jest wznawiana, można ją znaleźć w bibliotekach, na rynku jest praktycznie niedostępna, a jeśli jest dostępna, to jest droga.
Teraz udało mi się wysłuchać nagrania dźwiękowego tej książki w wykonaniu Anny Nehrebeckiej i zachwyciłam się. Nie mogłam się oderwać od tego nagrania. Słuchałam z przerwami, wieczorami, żałując, że muszę przerwać słuchanie, bo trzeba iść spać, bo rano do pracy...
Ta opowieść wciąga, styl jest przyjemny, a wykonanie świetne. Wzruszałam się, ponownie śledząc losy moich ulubionych postaci i całą intrygę, która zmierza do zaskakującego rozwiązania. Powieść ma wspaniały klimat. Mówi o pensji o surowym rygorze, zasadach, naszych wyobrażeniach na temat innych ludzi, odpowiedzialności za siebie i innych, miłości, wreszcie o cichym bohaterstwie w trudnych czasach.
To wspaniała książka dla wszystkich. Ma urok dawnych lektur, dawnych czasów, a jednocześnie uniwersalne przesłanie.

wtorek, 19 maja 2009

Marley i ja

Ten film jest reklamowany jakby była to komedia z szalonym psem w tle, choć tak naprawdę to film obyczajowy z elementami komediowymi.
To w rzeczywistości opowieść o tworzeniu rodziny, o życiu w rodzinie, o małżeństwie, o podejmowaniu trudnych wyborów, które okazują się najważniejsze w życiu. Bo nie są istotne plany, których się chcemy trzymać, jakieś przyjęte wcześniej założenia. Życie samo to weryfikuje, czasem trzeba z czegoś zrezygnować, z czegoś co wydaje się dla nas bardzo ważne, z naszych marzeń, z jakiejś części siebie, ale w zamian dostajemy coś innego, inne szczęście, które wcale nie jest gorsze, mniejsze, jest inne, może nawet lepsze?
W życie Jenny i Johnego, którzy są świeżo po ślubie, wkracza mały rozkoszny szczeniak labradora, który jednak jest wielkim rozrabiaką, a z wiekiem nie traci nic ze swej energii, gryzie, psuje wszystko w domu, jest prawdziwym utrapieniem. Na świat przychodzą dzieci, rodzice próbują się dostosować do tej sytuacji, a pies jest dodatkowym kłopotem. W dodatku praca, którą wykonuje Johny nie daje mu zadowolenia, porównuje swoje felietony do reportaży kolegi, który jeździ po całym świecie i spotyka znanych ludzi.
Jednocześnie jego żona musi zrezygnować ze swojej pracy i zająć się całkowicie dziećmi. Oboje mają wrażenie, że nie tego oczekiwali od życia, nie tak sobie wyobrażali życie - pracę, małżeństwo, posiadanie rodziny. W dodatku ich pies nie należy do miłych kanapowców, ale jest prawdziwą chodzącą katastrofą.
"Marley i ja" porusza wiele tematów, zarysowuje różne problemy, skłania do refleksji. Z pewnością nie jest to lekki i łatwy film rodzinny, ale czasem wesoła, czasem smutna, a czasem bardzo smutna opowieść o życiu, z jego dobrymi i złymi chwilami. I o tym, czym naprawdę jest rodzina i ile w jej życie może wnieść "najgorszy pies świata".
Obsada filmu: Jennifer Aniston (Jenny), Owen Wilson (John), Alan Arkin (w roli szefa), Eric Dane (w roli przyjaciela Johna), epizodyczna rola Kathleen Turner w roli treserki psów (w ogóle jej nie poznałam!)
Film jest adaptacją powieści dziennikarza, Johna Grogana, który opisał własne doświadczenia i wpływ, jaki wywarł na jego rodzinę jego pies.

P.S. Końcówkę filmu przepłakałam. To było silniejsze ode mnie.

sobota, 9 maja 2009

Last Chance Harvey

Harvey Shine (Dustin Hoffman) to samotny nowojorczyk, którego posada znajduje się na włosku. Przed wykonaniem zadania, jakie powierzył mu szef, które może uratować mu pracę, Harvey musi wylecieć do Londynu na ślub swojej córki. Tam czeka go szereg nieprzyjemnych zaskoczeń oraz spotkanie z niejaką Kate (Emma Thompson), które może odmienić życie dwojga tych ludzi.

Nietypowa to komedia romantyczna, bo i nie jest to tak naprawdę komedia, ani nie opowiada o pełnych życia i nadziei młodych ludziach.
To opowieść o mężczyźnie i kobiecie w wieku dojrzałym, którym w życiu się nie udało, którzy mają poczucie, że nic już ich dobrego nie czeka, że wszystko już zostawili za sobą.
Harvey przyjeżdża na ślub córki, ale ich drogi się rozeszły, kiedy rodzina się rozpadła, bo doszło do rozwodu. Jego żona wyszła po raz drugi za mąż, a ojczym stał się w życiu córki ważny, ważniejszy niż ojciec. Praca Harveya nie przynosi mu satysfakcji, a i on sam nie jest już w firmie potrzebny. Wydaje się nieudacznikiem, który stracił rodzinę i pracę. Czuje się samotny i przegrany.
Kate ma niezbyt interesującą pracę i prócz mieszkającej samotnie matki, która wciąż do niej wydzwania i koleżanek z pracy, które próbują znaleźć jej kogoś i umawiają ją na nieudane zresztą randki w ciemno, nie ma nikogo. Czuje, że prawdziwe życie przeszło gdzieś obok niej.
Tych dwoje spotyka się przypadkowo, wydaje się, że trudno im będzie nawiązać kontakt, bo oboje, a zwłaszcza Kate, są ostrożni, obawiają się zranienia i zaangażowania, jednak być może to jest już ich ostatnia szansa...
Film tak naprawdę jest dość melancholijny, zwłaszcza, gdy uświadamiamy sobie dramat Harveya, który widzi, że nikomu nie jest już potrzebny.
Jednak z chwilą, gdy spotyka Kate, jego energia i chęć życia powraca, postanawia walczyć o miejsce w sercu córki (wydaje się, że dzięki Kate jest silniejszy), a przede wszystkim rzucić wszystko na jedną szalę, wykorzystać to, co dał mu los.
To film, który jest oparty na parze aktorów: Dustinie Hoffmanie i Emmie Thompson, którzy wcielili się w główne postaci i dali im życie. Nie należy oczekiwać wartkiej akcji, ale ciepłej, choć przesyconej dużą dozą melancholii opowieści o dojrzałych ludziach, którzy dostali ostatnią szansę i tylko od nich zależy, czy zrezygnują w obawie przed porażką czy spróbują tę szansę wykorzystać.
Są też w tym filmie elementy komediowe - ot, choćby różnica wzrostu między Emmą Thompson a Dustinem Hoffmanem, która została w filmie wykorzystana, czy też żarty ze stereotypu cudzoziemca czyli groźnego obcego, gdyż w sąsiedztwo matki Kate wprowadza się Polak, którego samotna kobieta obserwuje i podejrzewa o najgorsze, a o wszystkim informuje telefonicznie córkę. Jednak nie wszystko jest takie, jakim się wydaje... Koniecznie obejrzyjcie do końca napisy końcowe...
Mnie się film bardzo podobał. Od chwili, gdy o tym filmie usłyszałam, chciałam go obejrzeć i nie zawiodłam się. Nawet w dwóch momentach trochę się wzruszyłam, w tym raz na smutno. Podobał mi się także filmowy motyw muzyczny... Film polecam, zwłaszcza tym, którym niestraszne jest nieco melancholijne kino. I co dziwne, wcale nie czułam aż tak dużej różnicy wieku między Dustinem a Emmą.

czwartek, 30 kwietnia 2009

W te dni przedwiosenne

Obejrzałam film "W te dni przedwiosenne", polski dramat wojenny i obyczajowy.

Koniec lutego 1945. Ppłk Kaszyba po wypisaniu ze szpitala otrzymuje przydział służbowy na zastępcę dowódcy dywizji do spraw liniowych. Sierż. Wolak wiezie go gazikiem do sztabu; razem z nimi podróżuje ppor. Emilia Horak, która pragnie po drodze wstąpić do Żylina i odwiedzić matkę. W mijanej wsi zastają dwu hitlerowskich żandarmów, którzy zamknęli się w chacie z zakładnikami - kobietą z dwojgiem dzieci. Kaszyba śmiałym manewrem w pojedynkę rozbraja bandytów. Mijają miasteczko, w którym Kaszyba mieszkał przed wojną. Wspomina swój ożenek i aresztowanie, które nastąpiło wkrótce po nim.
Film o niespełnionej miłości młodej dziewczyny i doświadczonego oficera, wpisane w ostatnie miesiące II wojny światowej.


Film powstał z pewnością w celach propagandowych (wskazują na to takie choćby elementy, jak
przyjaźń polsko-radziecka i komunistyczna przeszłość bohatera), ale jednak coś w nim jest, bo skłania do zastanawiania się nad decyzjami bohatera i innych postaci i analizowania fabuły.
Może sprawia to urok odtwórcy głównej postaci - Leonarda Pietraszaka (jako Dowgi
rdzie w nim się w młodości byłam kochałam), który gra podpułkownika Koszybę, ale pamiętam, że kiedy po raz pierwszy wiele lat temu ten film widziałam (a pochodzi z roku 1975) to bardzo mi się podobał. Teraz po latach trochę inaczej na niego patrzę, bo i czas się zmienił i filmów się naoglądałam różnych, ale dalej niektóre sceny oglądałam z zainteresowaniem i po raz kolejny pomyślałam, że jednak ten pułkownik coś w sobie ma (zwłaszcza w spojrzeniu) i czułam się jak ta młodziutka pani porucznik, którą zafascynował, nic właściwie nie robiąc (no może poza jedną brawurową akcją, która z pewnością zwróciła na niego jej pełną uwagę). To dziewczyna jest tu ekspansywna i narzuca się właściwie bohaterowi, zmusza go po podjęcia decyzji, dokonania wyboru, ponownie. Młoda pani porucznik kieruje się uczuciami, jest naiwna i pełna nadziei. Zresztą czasy takie wtedy były, że człowiek szukał drugiego człowieka, żeby w nim jakieś pocieszenie znaleźć i trochę ciepła, a pułkownik, choć chciał być chłodny i na dystans, też przecież był człowiekiem, a jeszcze dziewczyna przypominała mu zmarłą żonę, którą nie zdążył się nacieszyć.
Historia pułkownika zdaje się pretekstem do rozważania kwestii, ile i czy wszystko można poświęcić dla idei, czy także kochanego człowieka? Czy nie grozi to emocjonalnym chłodem? Czy idea i walka wystarczą same dla siebie? Czy zwycięstwo nie bywa okupione zbyt wysoką ceną? Czy nie zmienia się w klęskę?
Trudno znaleźć wytłumaczenie dla decyzji podejmowanych przez pułkownika, choć widać, obserwując jego zachowanie, że tak chodząc nerwowo, miota się jak lew w klatce, tłumiąc wszelkie uczucia. Czy w ogóle jest w stanie się zmienić czy zawsze znajdzie sobie jakieś pole do walki i odrzuci miłość? Czy popełni drugi raz ten sam błąd czy potrafi się przełamać? A może ten brak życia prywatnego jest pokutą za poświęcenie kiedyś dla idei własnej żony?
Znamienne jest to, że to Polak przedwojenny komunista i ideowiec stara się w czasie wojny nie mieć życia prywatnego, a Rosjanin, jego przyjaciel i współtowarzysz walk w Hiszpanii, dziwi się takiej jego postawie.
Spoiler!
Trzeba powiedzieć jeszcze o ważnym z pewnością wątku sierżanta Wolaka, który towarzyszy w drodze pułkownikowi i dziewczynie. Akcja zbrojna byłego powstańca - sierżanta Wolaka - jest z pewnością odniesieniem do Powstania Warszawskiego (decyzja: czekać - na wojsko czy atakować), refleksją nad słusznością, czy nie, takiego a nie innego wyboru - jakby powtórzeniem w małej skali decyzji o wybuchu powstania. Jest też rodzajem buntu przeciw postawie pułkownika, a także wynikiem osobistego rozgoryczenia sierżanta. I podobnie jak powstanie kończy się militarną klęską. Pułkownik skazuje sierżanta za niesubordynację, za niewykonanie rozkazu, na kompanię karną, nie widzi okoliczności łagodzących, jest w tym bezwzględny, podobnie jak w rozmowie z dziedziczką, którą informuje o bliskiej reformie rolnej, która zabierze jej majątek i nic nie pozostawi, i podobnie jest bezwględny w tłumieniu swoich uczuć i niszczeniu własnego życia prywatnego. Myślę, że ma nawet żal do siebie za to, że zdarzyło mu się ulec chwili słabości. Ale czy na pewno wszystko można poświęcić dla walki i idei?
Ci, co ulegają uczuciom i są wrażliwi, giną lub zostają ciężko ranni - jak sierżant Wolak, jak utalentowany Maciej, jak młoda porucznik. Z wojny nie można wyjść nienaruszonym - albo się ginie albo zostaje się okaleczonym emocjonalnie.
Zakończenie historii jest takie, jakie wybrał sam bohater.... - on na to pozwolił i on jest temu winny.

Nie zachęcam nikogo specjalnie do obejrzenia tego filmu, żeby się nie rozczarować na końcu, spodziewając się czego innego. Ale mnie ten film się podoba. Mimo pewnych mocno zarysowanych tendencji (zwłaszcza propagandowych) jest w jakiś sposób interesujący.
Pamiętam, że jak go pierwszy raz oglądałam, od razu zwróciłam na niego uwagę, teraz trafiłam na niego na kanale Kino Polska i widzę, że jest podobnie jak wtedy, bo znowu o nim myślę. Niewątpliwa to także zasługa Leonarda Pietraszaka gr
ającego pułkownika, ale i Haliny Rowickiej grającej młodziutką panią porucznik - taką jaka miała być: spontaniczną, pełną życia i nadziei, szukającą miłości.
Scen bitewnych
poza jedną długą na końcu właściwie w tym filmie nie ma, dlatego to nie do końca dramat wojenny. Jednak szarża kawaleryjska jest z pewnością ładnie nakręcona.