piątek, 25 września 2009

188 DNI I NOCY

Dziś moja lektura sprzed miesięcy. Przypomniałam sobie o niej dzisiaj. I zamieszczam tu notatki, które pisałam sobie na bieżąco w czasie czytania.

Przez 188 dni i nocy Małgorzata Domagalik i Janusz L. Wiśniewski pisali do siebie e-maile o przyjaźni, miłości, samotności, o tym, co codzienne i wyjątkowe. Przytrafiały im się przedziwne i całkiem zwyczajne historie. Czasem, jak to mężczyzna i kobieta, nie do końca się rozumieli, ale wciąż byli ciekawi siebie. Rozważali, jakie są współczesne kobiety, a jacy mężczyźni, co ich dzieli, a co łączy, czym jest miłość, zdrada, feminizm. Jest w tej książce wiele błyskotliwego fechtunku na słowa i równie błyskotliwych ripost. Jest trochę gry, ale więcej wzajemnej życzliwości, zrozumienia i zadumy. Tego co przeżyli, osiągnęli, co jest dla nich aktualnie najważniejsze.

Koleżanka pożyczyła mi kiedyś książkę Wiśniewskiego i Domagalik, zachęcając mnie do jej przeczytania (po tym jak trochę skrytykowałam jego twórczość) - wybrałam właśnie lekturę książki "188 dni i nocy".

Bez wątpienia jest to pojedynek na słowa, czasem widać, że autorzy, wymieniając korespondencję, mieli świadomość, że z tego będzie książka, ale czyta się ją dobrze. Jest chwila na refleksję, jest pojedynek płci, walka na argumenty.

Nie wiem czemu, mam wrażenie, że autorzy zamienili się miejscami: on jest cieplejszy i bardziej kobiecy, a ona chłodna i zasadnicza. Ale być może Domagalik, pisząc te maile, po prostu się pilnuje (przed Wiśniewskim i przed czytelnikami), a on tworzy literaturę. Denerwuje mnie trochę, że często odrabiają lekcje pt. najnowsze lektury, ale niekiedy ich rozmowy są bardzo ciekawe.
Nie wiem jednak dlaczego wciąż oscylują wokół tematu zdrady... Ten temat wraca zwłaszcza w listach Wiśniewskiego...
Niekiedy mam wrażenie, że ich korespondencja się ociepla, by później się ochłodzić... Jednak oboje, zwłaszcza Domagalik, unikają tematów ściśle osobistych i nie chcą się odkryć przed czytelnikiem. zresztą nic w tym dziwnego...
Może nie każdemu się ta lektura spodoba, ale od drugiej połowy książki czytało mi się ją jeszcze lepiej.
Podobno pojawiła się też na rynku kontynuacja "188 dni i nocy", widać czytelnikom się podobało, a i autorzy znaleźli temat do dalszych rozmów... Jak wpadnie mi w ręce, to przeczytam.
Przeszkadzają mi nieco literówki, były trzy korektorki, a jednak są jakieś błędy... Podobno wyszła później wersja poprawiona..

środa, 23 września 2009

Dziewczyny z kalendarza (Calendar Girls)

"Kwiaty Yorkshire są jak kobiety Yorkshire.
Każdy etap ich rozwoju jest piękniejszy niż poprzedni.
A najpiękniejsze są w ostatniej fazie...
A potem wiedną..."


Film "Dziewczyny z kalendarza" został zainspirowany prawdziwą historią jedenastu kobiet w średnim wieku (45-60 lat). Mąż jednej z nich właśnie umarł na białaczkę. Pogrążona w rozpaczy kobieta chce jednak w jakiś sposób pomóc rodzinom innych osób chorych na raka. Wraz z przyjaciółką wpada na pomysł, aby pozować do kalendarza dla Women's Institute, a zarobione w ten sposób pieniądze przeznaczyć na szczytny cel. Na zdjęciach 11 pań ma grać na fortepianie, piec, robić na drutach czyli pokazywać typowe rzeczy, które robią kobiety w ich wieku. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że panie mają pozować... nago.

Tytuł filmu wskazywałby na wesołą historię o perypetiach młodych i pięknych modelek. Tymczasem to historia o życiu i jego smutnych, a czasem przyjemnych chwilach. W dodatku oparta na faktach. Pokazuje, że szczytny cel, przyjaźń i miłość są w życiu najważniejsze.
Dojrzałe kobiety decydują się na szaleńczy krok - będą pozować nago do kalendarza, po to by wspomóc materialnie szpital miejski. Chcą pomóc przy tym jednej z przyjaciółek otrząsnąć się po śmierci zmarłego na białaczkę męża. Oczywiście, nie jest to proste, ale przełamują swoje obawy i uprzedzenia otoczenia, i realizują ten szalony pomysł. Bo jak mówi jedna z nich: "Kiedy się rozbiorę, jeśli nie teraz?".
Któż jednak chciałby kupić kalendarz z 40- czy 50-letnimi nagimi kobietami, którym daleko do ideałów piękności? Okazuje się jednak, że publikacja odnosi sukces, ukazują się wywiady i artykuły w prasie, a modelki dostają nawet zaproszenie do Hollywood. A więc sława! Pokazane są jednak pewne zagrożenia, które przynosi ze sobą świat mediów - papierowy, pozorny świat, który nie ma nic wspólnego z realnością. Co staje się pozą, a co jest prawdziwe? Co jest grą, a co uczuciem? Chris ucieka do Hollywood przed życiowymi problemami: kłopotów z synem i mężem. Przyjaźń między kobietami wisi na włosku.
Ale w końcu przychodzi opamiętanie. Modelki wracają do swojego świata, do zwykłych spotkań we własnym gronie, ale z pewnością zyskały jedno - pewność siebie i przekonanie, że wspólnie można dokonać czegoś więcej, że można zrobić coś pozornie niemożliwego, jeśli tylko ma się odwagę i dobre chęci.
Film słodko-gorzki. Ładne zdjęcia, dawka humoru. Mnie się podobał.
Bardzo dobra w roli Chris - Helen Mirren.

sobota, 12 września 2009

Dyliżansem przez Śląsk

"Ból nogi jest dla mnie nieszczęściem, ponieważ pędząc z upodobania życie na wsi namiętnie lubię dalekie spacery. Oto powód, dla którego postanowiłam udać się do wód w Cieplicach na Śląsku."
Tak zaczyna się "Dyliżansem przez Śląsk. Dziennik podróży do Cieplic w roku 1816" Izabeli z Flemmingów Czartoryskiej. Jego autorka była osobą wówczas bardzo znaną i przedstawicielką jednego z najznakomitszych rodów polskich. Żona księcia Adama Kazimierza Czartoryskiego, generała ziem podolskich i matka bardzo nieszczęśliwej (zwłaszcza w małżeństwie, bo wzięła rozwód z księciem Ludwikiem) Marii Wirtemberskiej, (o której zresztą we wzruszający sposób w swoim dzienniku pisze, kiedy ta odwiedza ją w Cieplicach), a także Adama Jerzego Czartoryskiego i Zofii Zamojskiej, w czasach młodości była autorką kilku skandali (miała romans z królem Stasiem, z posłem rosyjskim Repninem i dukem de Lauzun). Jednak z wiekiem się ustatkowała, stała się gorącą patriotką. To właśnie ona zainicjowała w 1801 roku otwarcie pierwszego polskiego muzeum w Puławach (w świątyni Sybilli).

Dzienniki podróży były wówczas, na przełomie XVIII i XIX wieku, bardzo popularne. Zapiski Czartoryskiej odzwierciedlają zainteresowania epoki, są świadectwem powstawania patriotyczno-sentymentalnej uczuciowości, bo i autorka opisując krajobraz czy scenki rodzajowe pisze o swoich uczuciach, o wrażeniach, jakie widziany obraz w niej wywołuje.

Trasa przejazdu księżnej na Śląsk wiedzie przez Zwoleń, Białaczów, Sulejów, Naramnicę, Wieruszów, Wrocław, Kamienną Górę. We wzruszający sposób opisuje proboszcza Naramnicy, schorowanego Francuza:
"O kilka kroków ode mnie zauważyłam przechodzącego mężczyznę w szlafroku z obwiązaną głową. Jego wychudła i blada twarz zdradzała cierpienie. Przeszedł jak cień, wszedł wolnym krokiem na podwórze i zniknął."
Księżna Czartoryska dowiedziała się, że to francuski emigrant, ksiądz i proboszcz Naramnicy. Po wysłuchaniu jego historii i po osobistym z nim spotkaniu, zainteresowała się jego losem. Towarzyszący księżnej lekarz zaordynował mu lepsze pożywienie i wino dla nabrania sił. Ofiarowano mu herbatę i butelkę malagi, prosząc, by przyjął to po przyjaźni jako lekarstwo. Nieśmiało, bo z dużym respektem przekazała mu w bilecie drobną kwotę i załączyła swój adres. Nie zapomniała o nim także w drodze powrotnej.

Wkrótce, z towarzyszącą jej grupą osób (wychowanka i ulubienica Zosia Matuszewiczówna, rezydentka Puław pani Neuvillowa i jej córka Lila, lekarz - doktor Khittle oraz kucharczyk i kilka kobiet służebnych)) księżna dociera do Cieplic i zajmuje kwaterę, która z początku nie przypada jej do gustu. Jednak po kilku dniach przystosuje się do istniejących warunków i wkrótce porzuca myśl o przeniesieniu się w inne miejsce:
"Po przybyciu prawie w nocy do Cieplic nie byliśmy zbyt zadowoleni z naszego locum - znajdowało się na uboczu, pokoje były małe i nadzwyczaj niskie, bez łóżek i mebli też niewiele. Poszliśmy spać w złych humorach. [...] Nazajutrz nadal czyniliśmy smutne uwagi nad nieszczęśliwym położeniem naszej siedziby, powoli jednak urządziliśmy się i humory się poprawiły. Zrezygnowałam u siebie z jednego okna, położyłam jeden na drugim dwa sienniki, nakryłam je piękną narzutą i - miałam zadowalające łoże. Vis a vis - kanapka i trzy krzesła, bliżej okna moje biurko, na którym leżały pióra, nożyki, pieczątki, papiery i wszystkie przybory. Przy drugim oknie, ozdobionym przeze mnie doniczką z kwiatami - krzesło i stoliczek tworzyły cabinet de lecture. Za krzesłem stała ciężka komoda z trzema szufladami, gdzie złożyłam parę sukien, dwa okropne robdeszany (podomki), trzy czy cztery czepki i dwa kapelusze. Na komodzie klatka z papugą i miniaturka zwierciadła między oknami. Pokój, w którym mieściło się to wszystko, miał siedem kroków długości, a mniej niż pięć był szeroki. Co do wysokości - Khittel (lekarz) głową sięgał prawie sufitu. [...] Zgodziliśmy się, że to okropnie smutny dom i niezbyt fortunnie wybrany na mieszkanie - chcieliśmy się wyprowadzić. [...] Po kilku dniach przywykliśmy do tego wszystkiego. Sypialiśmy doskonale, jadaliśmy dobrze, spacery były urocze, a ludzie tacy dobrzy."
Ponieważ do Cieplic przyjechała leczyć reumatyzm i nie była już wtedy najmłodszą kobietą, często używa pojazdów, jest to dyliżans przy większych odległościach (a trzeba dodać, że w 1778 roku Kotlina Jeleniogórska uzyskała połączenie dyliżansowe przez Kamienną Górę i Świdnicę z Wrocławiem), powóz - przy nieco mniejszych i lektyka - przy tych najmniejszych. Zwiedzanie gór w lektyce było wówczas dość rozpowszechnioną formą "wędrowania", rodziła się powoli profesja przewodnika czy tragarza. Księżna zwiedza okoliczne atrakcje architektoniczne np. opactwo w Bukowcu (w rzeczywistości to krypta) czy zamki, jak Chojnik:
"Aby się tam dostać, należy dojechać powozem do oberży we wsi u podnóża góry, gdzie czekają tragarze z lektykami. Byłyśmy cztery kobiety, wzięłyśmy więc tragarzy, mężczyźni zaś poszli z przewodnikiem pieszo. Olbrzymie skały, porośnięte drzewami, których korzenie czepiają się niepożytych masywów lub wiją się wśród szczelin i mchu pokrywającego głazy, sprawiały wrażenie dziwaczne i zdumiewające zarazem. Na każdym zakręcie otwierały się wspaniałe widoki.[...] Najbardziej działają na wyobraźnię stare mury z XIII wieku otaczające zamek, przez ten mur podobno kazała księżniczka Kunegunda skakać konno rycerzom, ubiegającym się o jej rękę.[...] Mimo że zupełnie nie wierzyłam w prawdziwość tej historii, oczy utkwiłam w murze, usiłując znaleźć jakiś ślad okrucieństwa dziewicy lub szaleństwa rycerzy, powolnych niedorzecznemu kaprysowi.[...] Potem zeszliśmy do stóp zamku, aby się napić herbaty, mleka i chłodników.[...] Przyniesiono księgę, gdzie każdy umieszcza swe nazwisko.[...] Zosia [...] znalazła na jednej ze stron u góry nazwisko mojej córki i syna. Odczytałam chciwie ich podpisy i umieściłam poniżej słowa, jakimi mnie natchnęły: "Cóż za szczęście oglądać ich pismo. Boże, zachowaj ich w swojej opiece". Gdy kończyłam, jedna łza spadła na imię Marysi. Zamknęłam księgę [...] Miałam głowę, serce i duszę przepełnione wspomnieniem dzieci i wydało mi się, że słyszę ich głosy. Przed chwilą widziałam imiona wypisane ich ręką i wrażenie trwało dalej."
Zwiedza także atrakcje przyrodnicze, jak Śnieżne Kotły, Grodna, wodospady Szklarki i Kamieńczyka:
"Olbrzymie skały najrozmaitszych kształtów, porośnięte drzewami, krzewami i mchem [...] Wśród tych skalnych masywów leci z hukiem potok na tkwiące głęboko w przepaści szczątki opoki wśród tego wąska ścieżka, którą przechodzimy, biegnie czasem przez skały, czasem przez wodę czy też po chwiejnych, lecz niezawodnych mostkach: dodaje to romantyczności temu imponującemu obrazowi. Tak dotarliśmy do Szklarki, która spada z wysokości 30 stóp na żywą skałę. [...] Nie umiem powiedzieć, co się działo ze mną u stóp wodospadu wśród olbrzymich skał".
Oglądany krajobraz wywołuje uczucia i budzi refleksje na temat życia, losu, kondycji człowieka.
"Śnieżne Kotły [...] to głębokie na 200 stóp przepaście o ścianach stromo spadających w głąb, wypełnione niemal zawsze śniegiem. [...] W pobliżu odwiecznych śniegów, przez całe wieki gromadzących się w przepaściach, można dostrzec najpiękniejszą zieleń i wspaniałe kwiaty, których nigdzie indziej nie widziałam. Świeża zieleń z jednej strony i widok ciemnej przepaści z drugiej - oto obraz życia i przeznaczenia człowieka. Często po dniach pogodnych, radosnych, pełnych zadowolenia, przyjemności i uśmiechów przychodzi wielki smutek; często kwiaty błyszczą na skraju przepaści w którą nas strąca dotkliwy ból i strata".
Czartoryska opisuje krajobrazy, ale notuje także spotkania z ludźmi, różnych stanów i zajęć: śląskiej arystokracji (wśród nich z właścicielami Cieplic - rodziną Schaffgotschów, uczestniczy także w wydanym przez nich balu, który opisuje w kilku zdaniach), a także mieszczan, chłopów, żebraków:
"Lud tutaj dobry, a uprzejmość zdaje się być jego cechą wrodzoną.[...] Pewnego razu udałam się z rana do kąpieli, przechodząc korytarzem na dole ujrzałam w kącie niewidomego. Zapytałam, kto zacz? Odpowiedział, że jest biedakiem [...] Dałam mu talara i obiecałam tak czynić każdej niedzieli aż do wyjazdu z Cieplic.[...] Był katolikiem, widziałam w godzinę później, jak modlił się żarliwie w kościele.[...] Wracając około południa do siebie zastałam pod drzwiami staruszkę z naręczem goździków, maków, róż i jaskrów.[...] Jestem żoną ślepca - dorzuciła i wszystkie kwiaty złożyła na stole w moim pokoju."
"Byliśmy w Marciszowie, zaproszeni gorąco przez wieśniaczkę Mahlerową [...] Przyjęła nas radośnie i serdecznie. Jej mąż jest tkaczem, wyrabiając piękne płótna zarabia na życie swoje i rodziny. Chata czysta, w izbie cztery krosna w ruchu. [...] Na nasze przyjęcie stół nakryty piękną serwetą ustawiony był w sadzie. Pyszne mleko, doskonałe masło, świeży chleb, a przede wszystkim widok poczciwej Mahlerowej - uszczęśliwionej naszą wizytą, cztery hoże i zwinne dziewczyny skore do usług, nawet powolna dobroduszność ojca.[...] Jestem już niemłoda i przyzwyczajona do zimnej grzeczności ludzi zajętych naprawdę wyłącznie sobą, z powodzeniem udających zainteresowanie bliźnimi ... lecz nigdy nie będzie mi obojętna serdeczność, przyjazny ukłon poczciwych Ślązaczek i dobre ludzkie chęci".
Izabela Czartoryska była już wówczas siedemdziesięcioletnią kobietą, doświadczoną i po przejściach, jest dobrą obserwatorką, opisuje z gorzkim, ale i pogodnym humorem to, co widzi, komentuje bez uszczypliwości, łatwo się wzrusza. Jednak wszystko to jest wyważone.
"Dzisiaj po raz pierwszy udałam się do wielkiego kąpieliska. Trzeba naprawdę wierzyć w skuteczność tych wód, żeby z nich korzystać w tych warunkach. Jest to okrągła sala zbudowana nad źródłem wody, która wprawdzie ciągle się zmienia i płynie nieustannie, lecz zanurza się w niej po szyję czterdzieści naraz kobiet mniej lub bardziej chorych, znęconych nadzieją wyleczenia. Są między nimi młode i stare, ładne i bardzo brzydkie,[...] Drzwi otwierają się ciągle i coraz to ukazuje się postać w długiej, białej koszuli, zanurza się w wodę jak widmo, gubiąc się za chwilę w tłumie".
W jej słowach przebija humor, ale bez jakiejś złośliwości:
"Kąpielisko traktuję jako spektakl. Niezmiernie różnorodne są przybrania głów kobiecych, jestem niemal pewna, że te stroiki są pracowicie wystudiowane w przeddzień, toteż taka dama wchodząc na salę obrzuca ukradkowym spojrzeniem całe towarzystwo, które się kąpie, chcąc stwierdzić, jakie wrażenie wywiera jej pojawienie się. Zauważyłam, że dopóki otyłe matrony przebywają w wodzie, są tak pewne siebie, że napawa to poczuciem bezpieczeństwa pozostałe. Natomiast wyjście starszej damy z kąpieli jest dość ryzykowne. Drzwi wąskie, koszule mokre, można się domyślić, jakie to daje efekty."
"Przedstawiono mi wielu panów, lecz wolę o nich nie mówić."
Notuje zabawne wydarzenia (np. w czasie wycieczki do Grodnej):
"Na widok skały wszyscy wykrzyknęli z zachwytem: jakie piękne miejsce, cóż za widok, ileż ogromnych głazów, z jakim gustem wszystko urządzone! - "Jaki piękny grzyb! - zawołał mój kucharczyk i rzucił się nań łapczywie, mając na uwadze kolację. Oto nauczka dla ciceronów (przewodników) w ogólności: trzeba zwracać uwagę na przedmioty zależnie od rozumu, gustu, nawet usposobienia amatorów, których oprowadzają".
Nie brakuje też gorzkich refleksji:
"Doświadczyłam nieraz, że ludzie są najbardziej uparci wtedy, gdy nie mają racji"
"Dzięki boskiej dobroci czas, który płynie nieprzerwanie, zaciera najczarniejsze myśli i łagodzi najboleśniejsze wspomnienia".
"Wszystko przemija szybko, najszybciej zaś szczęście."
Izabela Czartoryska opuściła z żalem Cieplice, bawiła potem jeszcze w Kowarach, Wałbrzychu, zwiedzała także zamek Książ, była w Jedlinku i Strudze, we Wrocławiu bawiła trzy dni, i przez Oleśnicę, Syców i wspomnianą już Naramnicę powróciła do Puław.

Dziennik podróży Izabeli Czartoryskiej jest króciutką książeczką (oryginalny tekst to nieco ponad 40 stron), ale to ciekawa lektura. Czytając ją można się dowiedzieć, jak się wówczas podróżowało, jak się spędzało czas w "zdroju", jak się zwiedzało ciekawe miejsca. To świadectwo epoki i panujących mód na swoisty sentymentalizm, ale przebija z niej także osobowość samej autorki, która była jedną z najciekawszych polskich dam ówczesnych czasów.

1. Bukowiec, rycina Endlera
2. Zamek Chojnik, lit. Karola Mattisa
3. Wodospad Kamieńczyka, stl., Kaspar Ulrich Huber wg Theodora Blätterbauera, 1885 r.
4. Kowary, litografia
5. Księżna Izabela Czartoryska

sobota, 5 września 2009

Groch i kapusta czyli podróżuj po Polsce

"Cudze chwalicie, swego nie znacie. Sami nie wiecie, co posiadacie".
Staram się w miarę możliwości stosować zasadę poznawania nieznanych dotąd rejonów swego rodzinnego kraju. Zwykle corocznie udaję się na jakąś krajoznawczą wycieczkę, by zwiedzić jakieś miejsce, w którym jeszcze nie byłam, na najdalszym krańcu Polski lub gdzieś bliżej, w zasięgu pieszej wyprawy.
Chętnie kiedyś oglądałam programy Tony Halika i Elżbiety Dzikowskiej: "Pieprz i wanilia". Ta para podróżników opowiadała o życiu egzotycznych plemion na różnych kontynentach, choć chyba najczęściej przedstawiali swoje filmy z Ameryki Południowej. Minęło trochę lat, Tony`ego Halika już nie ma wśród nas. Ale Elżbieta Dzikowska nie rezygnuje z popularyzacji turystyki, tyle że obecnie koncentruje się na opisywaniu uroków i ciekawostek ojczystego kraju.

Przeczytałam właśnie pierwszą z cyklu książek "Groch i kapusta czyli podróżuj po Polsce" (wyd. 2004), będącą niejako wstępem do kolejnych tomów, gdyż temat okazał się chwytliwy, a Elżbieta Dzikowska sukcesywnie zaczęła opisywać różne rejony Polski (w Empiku widziałam cztery kolejne tomy z tej serii czyli Polska płd.-zach., płn.- zach., płn.-wsch, i płd.-wsch.).
W tym pierwszym (i niejako sygnalnym) tomie nie mogło zabraknąć wzmianek o zabytkach większych miast, takich jak Toruń, Gniezno, Płock, Białystok czy Jelenia Góra. Ale mnie najbardziej spodobały się wypady do tych mniejszych, często zapomnianych, jak Ustrzyki Górne, Komańcza, Sanok.
Dzikowska oprowadza swoich czytelników także po Bieszczadach, Helu, wspomnianej już Biebrzy, szlaku piastowskim, Podlasiu, Kotlinie Jeleniogórskiej, Dolnym Śląsku. Zwiedza pałace, zamki i kościoły. Mówi, gdzie warto zajrzeć, czego nie można przeoczyć, i co warto zjeść w każdym z tych miejsc.

Przy tym przedstawia sylwetki osób z danym regionem lub miejscem obecnie związanych, często są to ludzie pozytywnie zakręceni. Z zainteresowaniem czytałam historię pani Darii Boiwko (mieszkającej w Komańczy, a pochodzącej z polsko-bojkowskiej rodziny), herpetologa i burmistrza Sanoka Wojciecha Blecharczyka czy też "króla Biebrzy", Krzysztofa Kawenczyńskiego, którego zresztą miałam okazję poznać przed laty, kiedy był jeszcze antykwariuszem (choć jakoś tak wyszło, że mimo że byłam dwukrotnie w biebrzańskim parku, nie trafiłam do ustronnych Bud, w których mieszka). Z równym zainteresowaniem czytałam także o Leonie Tarasewiczu, który choć jest bardzo znanym malarzem i artystą światowego formatu, nie ma zamiaru zupełnie opuścić rodzinnej Stacji Waliły na Białostocczyźnie, gdzie ma swój dom i pracownię, i gdzie może szukać inspiracji dla swej niezwykłej twórczości.

Dzikowska, pisząc książkę "Groch i kapusta", skierowała ją, jak przypuszczam, nie do młodszego pokolenia, ale raczej do tego już dojrzałego, na co wskazuje styl narracji (swego rodzaju gawęda), dobór obiektów i dodatkowych informacji turystycznych. Nie jest to obszerny katalog miejsc stale obecnych w przewodnikach. Wybór jest z pewnością subiektywny, bo często są to okolice, z którymi para podróżników była i jest związana, np. Bieszczady (miejsce magiczne Elżbiety Dzikowskiej), Toruń (Muzeum Podróżników im. Toniego Halika), więc nie brakuje osobistych refleksji.
Sądzę, że jeśli wpadną mi w ręce kolejne tomy z tej serii, także i je przeczytam.

Dla zainteresowanych przytoczę notę od wydawcy dotyczącą nowych (!) tomów:
Groch i Kapusta zdobyła nagrodę Najlepszej Podróżniczej Książki Roku. Oprócz opisów i zdjęć autorka poświęca sporo uwagi swoim bohaterom, którzy mają za zadanie przekazać swoją pasję, aby zafascynować i zainspirować do poznawania danego regionu. Drugie wydanie to nowa szata graficzna, sprawozdania z ostatnich podróży autorki i nowy klarowny podział Polski na cztery części.