sobota, 1 marca 2008

Perswazje

W 2007 roku powstały trzy ekranizacje powieści Jane Austen, wyprodukowane przez ITV: "Mansfield Park", "Opactwo Northanger" i "Perswazje". Z tych trzech filmów to "Perswazje" właśnie podobają mi się najbardziej. Nie oznacza to, że jest to wersja idealna, ma wiele wad, ale jednak to właśnie ją oglądałam kilkakrotnie i jeszcze nie mam jej dość.
Obsada: Sally Hawkins (Anne Elliot), Rupert Penry-Jones (Captain Frederick Wentworth), Anthony Stewart Head (Sir Walter Elliot), Amanda Hale (Mary Elliot), Sam Hazeldine (Charles Musgrove), Nicholas Farrell - (Mr. Musgrove), Alice Krige (Lady Russell), Tobias Menzies (William Elliot), Jennifer Higham (Louisa Musgrove). Reżyseria: Adrian Shergold, scenariusz: Simon Burke.

Anne jest cichą, nieładną, niedocenioną córką baroneta. Za namową starszej przyjaciółki, przed ośmiu laty odrzuciła oświadczyny Fredericka Wentwortha i do dziś tego żałuje. Niespodziewanie spotyka go ponownie, ale on jest wobec niej pełen rezerwy, za to interesuje się młodziutką Louisą...

Najpierw trochę o wadach. Nie jestem do końca przekonana do Anny (myślę, że niepotrzebne są te duże zbliżenia na jej twarz, choć pokazują, że to film o niej). Wiem, że ta postać nie była ładna i że z czasem jakby pięknieje w oczach i tu trochę tak było. Jednak uczesana jest fatalnie, a i jej stroje pozostawiają wiele do życzenia. Nie podoba mi się postać Mary, która wypada na niezbyt mądrą, choć może i taka była, ale właściwie zrobiono z niej zupełnie groteskową postać, z jej sposobem poruszania się i mówienia. Najbardziej jednak razi zakończenie - ostatnie minuty filmu są dramatyczne: ostentacyjne wyjście Anny za kapitanem w czasie koncertu, ten długi bieg przez miasto (i jeszcze wpadła na Charlesa i Wentwortha!) czy też rozmowa w biegu z panią Smith, a także to błagalne oczekiwanie na pocałunek - to były najsłabsze ogniwa tego filmu, zupełnie niepotrzebne, można było w inny sposób te sceny nakręcić. Sam film momentami nie jest zbyt ładnie ładnie kręcony (jesteśmy chyba przyzwyczajeni do estetyki BBC), choć robią wrażenie ujęcia kręcone na nadbrzeżu.

Jednak niewątpliwym magnesem tej produkcji jest Rupert Penry-Jones w roli kapitana Fryderyka Wentwortha oraz piękna muzyka Martina Phippsa, który jest także autorem nie wydanego niestety soundtracku do wspaniałego i wciąż wywołującego emocje filmu BBC "North and South". Nie przepadam raczej za blondynami i widywałam już Ruperta w różnych filmach (m.in. w "Moth" i w „Poirocie”) i nie byłam nim zachwycona. Tu naprawdę jestem! Jako kapitan Wenworth wygląda atrakcyjnie, trochę posągowo, jest milczący i elektryzujący, czym trochę przypomina innych, smutnych trochę, ale jakże interesujących męskich bohaterów, jak choćby Darcy`ego. Wenworth powinien być smutny, w końcu w przeszłości zawiódł się na kobiecie swego życia, a to ponowne ich spotkanie mu wszystko przypomniało. Mówi innym, że jest do wzięcia, ale w rzeczywistości nie może o niej zapomnieć. Widać, że cały czas to na nią zwraca uwagę i o niej tylko myśli, nawet rozmawiając z innymi, wszystko o czym mówi, w jakiś sposób, do niej się odnosi. Piękne są wszelkie "wejścia" Wentwortha, od jego pierwszego pojawienia się w filmie i spotkania z Anną - to bardzo ładna scena, także kolorystycznie, ona stoi tyłem przy oknie, a on wchodzi, patrzy na nią, ona odwraca się. Ten smutek, spojrzenia, tych niewiele słów wypowiedzianych, milczenie, to coś co jest w powietrzu. Kapitan w rozmowach z Anną nie mówi dużo, tak jakby był onieśmielony, mówi cicho i aksamitnym głosem. Jest jeszcze scena, gdy Anna gra, a on nagle pojawia się, patrzy, a potem zaraz znika.

Bardzo podoba mi się też scena od momentu upadku Luizy, to zdjęcie halsztuka przez Wentwortha, jego gorączkowe słowa "of course", ten kołnierzyk rozchylony i lekko rozwiewany przez wiatr, patrzy na nią z podziwem - muzyka w tym momencie jest piękna! Lubię jak mówi do lady Russel: „Jakże mógłbym zapomnieć?” miękkim, cichym głosem, jednocześnie spuszczając oczy... A później jest jeszcze spotkanie w sklepie, gdy Wenworth już wie, że kocha tylko Annę.

Scena pocałunku… W scenariuszu miało to wyglądać inaczej – Wenworth wcale nie miał Anny w tym momencie pocałować, miała być to taka chwila wymiany spojrzeń, bez słów, ale ekipa tak była zachwycona grą Sally Hawkins, tą spontaniczną łzą, która spłynęła jej z oczu, gdy patrzyła na Ruperta, że wykorzystano to ujęcie w filmie, chociaż wygląda to tak, jakby Anna błagała kapitana o pocałunek, a on nie mógł się zdecydować, czy ją pocałować. Scena jest oczywiście zbyt przeciągnięta, ale ma jakiś swój urok, bo wcześniej Wenworth zdejmuje z głowy kapelusz i patrzy na Annę z zachwytem.
Na pocieszenie mamy jeszcze samiutkie zakończenie – scenę tańca na trawniku przed Kellynch Lodge i jeszcze jeden pocałunek, który w rzeczywistości miał być tym jedynym.

Film mimo kilku dość poważnych wad, o których wspomniałam, ma jednak swój urok i do tej produkcji mam wyjątkową słabość. Cieszę się, że można było go obejrzeć w naszej telewizji, dzięki TVN Style, która własnie wybrała tę produkcję na inaugurację swojego pasma filmów kostiumowych.

Brak komentarzy: