Najważniejszym przywilejem podróżniczki jest wolność, będąca istotą eksploracji".
Podtytuł tej książki mówi sam za siebie - te podróżniczki naprawdę były niezwykłymi kobietami. Na szczególne uznanie zasługują panie, które podróżowały w czasach, kiedy kobietom poruszać się samotnie nie wypadało, a jednak to robiły. Nazwiska niektórych z nich poznałam wcześniej, gdy czytałam książkę "Krynolinę zostaw w Kairze". Ale tym razem mogłam się o tych paniach, które wtedy zwróciły moją uwagę, dowiedzieć czegoś więcej.
Jestem szczególnie pełna podziwu dla wędrującej po Arktyce samotnie Helen Thayer (ur. 1947 r.). Co za niezwykła, dzielna kobieta! W 1988 roku wybrała się samotnie (a właściwie z psem husky, Charliem, który dotrzymywał jej towarzystwa) na nartach do północnego bieguna magnetycznego. Charlie, wierny towarzysz tej podróży został potem członkiem jej rodziny. Thayer wcześniej uprawiała wspinaczkę wysokogórską i lekkoatletykę, miała więc zaprawę sportową. Na biegun wyruszyła z wyspy Cornwallisa, udając się do odległych terytoriów północno-zachodnich Kanady (biegun magnetyczny stale się przemieszcza). Pisała:
"Wiedziałam, że przez miesiąc nie zobaczę ludzkiej istoty. Będę przeraźliwie samotna w tych groźnych, smaganych wichrem pustkowiach".Zabrała ze sobą dwumetrowe sanie, namiot, zapas żywnosci, radio i niezbędny sprzęt. Miała też przy sobie karabin - winchester, na wypadek spotkania z groźnym niedźwiedziem polarnym. Charlie ciągnął dziecinne sanki z suchą karmą dla siebie. Wędrówka po Arktyce jest trudniejsza psychologicznie od wspinaczki. Jak pisała:
"Kiedy człowiek się wspina, zawsze ma przed sobą wierzchołek. Widzi, że jest coraz bliżej. Tymczasem tutaj, gdziekolwiek zwróciłam oczy, rozciągała się tylko bezkresna, płaska, biała, iskrząca się, potrzaskana powierzchnia lodu. I następnego dnia, i następnego i następnego - wciąż to samo!"W dodatku miała wrażenie, że jest obserwowana, choć nikogo nie było, zdawało jej się, że otaczają ją duchy, bała się spotkania z niedźwiedziem, niewidocznym na tle bieli, miała tylko nadzieję, że pies ją ostrzeże o zagrożeniu. Niestety, kiedy dotarła do bieguna, widok dookoła jej się nie zmienił:
"Otaczający mnie lód nie wyglądał inaczej niż gdziekolwiek indziej, wiatr i samotność były takie same, ale walczyłam zaciekle, by tam dotrzeć i ucieszyło mnie to zwycięstwo".Przed nią po Grenlandii i Arktyce podróżowała Louise Arner Boyd (1887-1972), pochodząca z zamożnego domu w San Francisco. W 1924 roku ta dama z kalifornijskiej elity towarzyskiej wsiadła na parowiec, który popłynął na norweski Spitsbergen. Tak to się zaczęło, potem nieraz wracała do krainy wiecznych lodów. Fotografowała, nauczyła się strzelać. W 1928 roku przez trzy miesiące na wynajętym wraz z załogą statku "Hobby" prowadziła poszukiwania Amundsena. Otrzymała za to od króla Norwegii Order Świętego Olafa. Duński kartograf uhonorował ją później, nadając nazwy grenlandzkim obiektom geograficznym: Ziemii Miss Boyd, Lodowcowi Louise i Wybrzeżu Louise A. Boyd. Jej prochy, zgodnie z jej życzeniem, rozrzucono z samolotu nad wiecznymi lodami obszarów podbiegunowych.
Muszę wspomnieć o Fanny Bullock Workman (1859-1925), która lubiła wspinaczkę górską, była jedną z pierwszych kobiet, które weszły na Matterhorn. Podróżowała także wraz z mężem na rowerze - zjeździli w ten sposób Algierię, Ceylon, Jawę, Sumatrę, Indochiny i Birmę, a także po Indie. W pierwszych latach XX wieku zwiedzili także Himalaje i Karakorum - jej rekord wysokości to Pinnacle Peak w Kaszmirze (6959 m), na który wspięła się w 1906 roku! Jednak, co trzeba podkreślić, Fanny rezygnując z wygody, odmawiała włożenia spodni lub nawet spódnico-spodni (to jej zdjęcie zdobi okładkę książki Michele Slung). Nosiła za to kapelusze, grube szale i woalki. Była drugą Amerykanką zaproszoną do Londynu, aby przemówić w Królewskim Towarzystwie Geograficznym.
Pierwszą zaproszoną do Londynu była inna niesamowita podróżniczka, której książki bardzo bym chciała przeczytać. Mówię tu o Isabelli Bird Bishop (1831-1904), która podróżowała w czasach wiktoriańskich, o której przygodach już czytałam, a nawet pisałam o niej na blogu (przy okazji recenzowania książki "Krynolinę zostaw w Kairze"). Ta córka pastora została najbardziej lubianą pisarką z grupy XIX-wiecznych podróżniczek. Jak napisał jeden z komentatorów: "Prędzej czy później dotarła niemal wszędzie".
Już pierwsza jej podróż do Ameryki Północnej zaowocowała książką, opublikowaną w 1856 r. "Angielka w Ameryce", ale to był zaledwie początek tej wypraw. W Górach Skalistych niebezpiecznie zafascynował ją traper "Jim z Gór". Ta wiktoriańska dama poczuła do niego coś więcej, a ponieważ, jak sama napisała: "żadna zdrowa na umyśle kobieta nie mogłaby go jednak poślubić" stłumiła u siebie cieplejsze uczucia. Niemniej ten epizod z jej życia znalazł odzwierciedlenie w jednej z jej najpopularniejszych książek "Pobyt damy w Górach Skalistych". Potem wędrowała po Azji Środkowej, podróżowała m.in. z Bagdadu do Teheranu na mule, przemierzyła Kurdystan, w Chinach i Korei wędrowała (ze względu na stan swego kręgosłupa) w bambusowej lektyce. W 1901 roku podróżowała po Afryce Północnej na koniu, mając już siedemdziesiąt lat!
Duże wrażenie zrobiła na mnie także historia życia Dian Fossey (1932-1985), o której coś niecoś już wiedziałam z filmu fabularnego pt. "Goryle we mgle". Nie tylko badała życie goryli górskich, ale walczyła o ich ochronę przed kłusownikami, co w końcu prawdopodobnie przypłaciła życiem. Była nazywana przez tubylców "Nyiramachabelli" - stara kobieta, która żyje w lesie bez mężczyzny. Tak pisała o sobie:
"Niekiedy dokuczała mi samotność, ale też odczuwałam ogromną satysfakcję pioniera".Można by pisać dalej : o Idzie Pfeiffer (1797-1858), która początkowo zwiedziła Turcję i Islandię, by potem wyruszyć na inne kontynenty. Trafiła nawet na Borneo, do krainy ludożerców. Na wypadek spotkania z nimi nauczyła się takiej przemowy w miejscowym języku:
"Nie macie chyba zamiaru zabić i zjeść kobiety, zwłaszcza tak starej jak ja! Na pewno jestem bardzo twarda i łykowata!".Ciekawe, czy te słowa okazałyby się skuteczne... Jej książka "Dwie podróże naokoło świata przez niewiastę odbyte" wydana została po polsku w 1860 r.
Nie mogę nie wspomnieć na koniec o "Amelii Earhart" (1897-1937), o której właśnie powstał film biograficzny. To kolejna niezwykła postać, która do historii przeszła jako pilot. Jako pierwsza kobieta przeleciała samotnie nad Atlantykiem w 1932 roku, a trzy lata później odbyła samotny lot jednosilnikowym samolotem Lochheed-Vega nad Oceanem Spokojnym. Pisała:
"Gwiazdy wisiały za oknem kabiny tak blisko, że można by ich było dotknąć".Ponieważ od dawna pociągało ją latanie, pracowała jako sortowaczka poczty, by uzbierać fundusze na swój pierwszy samolot. Amelia w czasie swej kariery lotniczej ustanowiła trzynaście ważnych rekordów. W 1937 roku na trasie lotu dookoła świata jej samolot zaginął na Oceanie Spokojnym. To było zresztą zgodne z jej życzeniem. Mówiła:
"Kiedy przyjdzie mi odejść, najchętniej odeszłabym w swoim samolocie. Szybko".Oczywiście nie napisałam o wszystkich bohaterkach książki Michele Slung, a są wśród nich także panie, które zajmowały się światem podwodnym, a nawet kosmosem. Zachęcam do przeczytania tej książki o niezwykłych kobietach dawnych i naszych czasów. One spełniały swoje marzenia i podążały śladem swoich pasji. Na przekór różnym trudnościom.
2 komentarze:
ależ Ty wynajdujesz ciekawe książki o kobietach:))
Sama wpadła mi w ręce. ;) Tytuł, okładka i zawartość wydały mi się bardzo interesujące, dlatego postanowiłam ją przeczytać. I nie pomyliłam się, bo faktycznie okazała się ciekawa. Pozdrawiam :)
Prześlij komentarz