poniedziałek, 19 października 2009

Wśród kanibali: wyprawy kobiet niezwykłych

Na kartach tej książki znajdziemy inspirujące, niekiedy tragiczne, często pełne humoru opowieści o poszukiwaczkach przygód z trzech stuleci - od XVIII po XX wiek. Okrążymy świat z damami, które na przekór wiktoriańskiej etykiecie wyruszały samotnie w dalekie podróże do Afryki, Japonii czy na egzotyczne Borneo, do krainy łowców głów.
Najważniejszym przywilejem podróżniczki jest wolność, będąca istotą eksploracji".

Podtytuł tej książki mówi sam za siebie - te podróżniczki naprawdę były niezwykłymi kobietami. Na szczególne uznanie zasługują panie, które podróżowały w czasach, kiedy kobietom poruszać się samotnie nie wypadało, a jednak to robiły. Nazwiska niektórych z nich poznałam wcześniej, gdy czytałam książkę "Krynolinę zostaw w Kairze". Ale tym razem mogłam się o tych paniach, które wtedy zwróciły moją uwagę, dowiedzieć czegoś więcej.
Jestem szczególnie pełna podziwu dla wędrującej po Arktyce samotnie Helen Thayer (ur. 1947 r.). Co za niezwykła, dzielna kobieta! W 1988 roku wybrała się samotnie (a właściwie z psem husky, Charliem, który dotrzymywał jej towarzystwa) na nartach do północnego bieguna magnetycznego. Charlie, wierny towarzysz tej podróży został potem członkiem jej rodziny. Thayer wcześniej uprawiała wspinaczkę wysokogórską i lekkoatletykę, miała więc zaprawę sportową. Na biegun wyruszyła z wyspy Cornwallisa, udając się do odległych terytoriów północno-zachodnich Kanady (biegun magnetyczny stale się przemieszcza). Pisała:
"Wiedziałam, że przez miesiąc nie zobaczę ludzkiej istoty. Będę przeraźliwie samotna w tych groźnych, smaganych wichrem pustkowiach".
Zabrała ze sobą dwumetrowe sanie, namiot, zapas żywnosci, radio i niezbędny sprzęt. Miała też przy sobie karabin - winchester, na wypadek spotkania z groźnym niedźwiedziem polarnym. Charlie ciągnął dziecinne sanki z suchą karmą dla siebie. Wędrówka po Arktyce jest trudniejsza psychologicznie od wspinaczki. Jak pisała:
"Kiedy człowiek się wspina, zawsze ma przed sobą wierzchołek. Widzi, że jest coraz bliżej. Tymczasem tutaj, gdziekolwiek zwróciłam oczy, rozciągała się tylko bezkresna, płaska, biała, iskrząca się, potrzaskana powierzchnia lodu. I następnego dnia, i następnego i następnego - wciąż to samo!"
W dodatku miała wrażenie, że jest obserwowana, choć nikogo nie było, zdawało jej się, że otaczają ją duchy, bała się spotkania z niedźwiedziem, niewidocznym na tle bieli, miała tylko nadzieję, że pies ją ostrzeże o zagrożeniu. Niestety, kiedy dotarła do bieguna, widok dookoła jej się nie zmienił:
"Otaczający mnie lód nie wyglądał inaczej niż gdziekolwiek indziej, wiatr i samotność były takie same, ale walczyłam zaciekle, by tam dotrzeć i ucieszyło mnie to zwycięstwo".
Przed nią po Grenlandii i Arktyce podróżowała Louise Arner Boyd (1887-1972), pochodząca z zamożnego domu w San Francisco. W 1924 roku ta dama z kalifornijskiej elity towarzyskiej wsiadła na parowiec, który popłynął na norweski Spitsbergen. Tak to się zaczęło, potem nieraz wracała do krainy wiecznych lodów. Fotografowała, nauczyła się strzelać. W 1928 roku przez trzy miesiące na wynajętym wraz z załogą statku "Hobby" prowadziła poszukiwania Amundsena. Otrzymała za to od króla Norwegii Order Świętego Olafa. Duński kartograf uhonorował ją później, nadając nazwy grenlandzkim obiektom geograficznym: Ziemii Miss Boyd, Lodowcowi Louise i Wybrzeżu Louise A. Boyd. Jej prochy, zgodnie z jej życzeniem, rozrzucono z samolotu nad wiecznymi lodami obszarów podbiegunowych.

Muszę wspomnieć o Fanny Bullock Workman (1859-1925), która lubiła wspinaczkę górską, była jedną z pierwszych kobiet, które weszły na Matterhorn. Podróżowała także wraz z mężem na rowerze - zjeździli w ten sposób Algierię, Ceylon, Jawę, Sumatrę, Indochiny i Birmę, a także po Indie. W pierwszych latach XX wieku zwiedzili także Himalaje i Karakorum - jej rekord wysokości to Pinnacle Peak w Kaszmirze (6959 m), na który wspięła się w 1906 roku! Jednak, co trzeba podkreślić, Fanny rezygnując z wygody, odmawiała włożenia spodni lub nawet spódnico-spodni (to jej zdjęcie zdobi okładkę książki Michele Slung). Nosiła za to kapelusze, grube szale i woalki. Była drugą Amerykanką zaproszoną do Londynu, aby przemówić w Królewskim Towarzystwie Geograficznym.

Pierwszą zaproszoną do Londynu była inna niesamowita podróżniczka, której książki bardzo bym chciała przeczytać. Mówię tu o Isabelli Bird Bishop (1831-1904), która podróżowała w czasach wiktoriańskich, o której przygodach już czytałam, a nawet pisałam o niej na blogu (przy okazji recenzowania książki "Krynolinę zostaw w Kairze"). Ta córka pastora została najbardziej lubianą pisarką z grupy XIX-wiecznych podróżniczek. Jak napisał jeden z komentatorów: "Prędzej czy później dotarła niemal wszędzie".
Już pierwsza jej podróż do Ameryki Północnej zaowocowała książką, opublikowaną w 1856 r. "Angielka w Ameryce", ale to był zaledwie początek tej wypraw. W Górach Skalistych niebezpiecznie zafascynował ją traper "Jim z Gór". Ta wiktoriańska dama poczuła do niego coś więcej, a ponieważ, jak sama napisała: "żadna zdrowa na umyśle kobieta nie mogłaby go jednak poślubić" stłumiła u siebie cieplejsze uczucia. Niemniej ten epizod z jej życia znalazł odzwierciedlenie w jednej z jej najpopularniejszych książek "Pobyt damy w Górach Skalistych". Potem wędrowała po Azji Środkowej, podróżowała m.in. z Bagdadu do Teheranu na mule, przemierzyła Kurdystan, w Chinach i Korei wędrowała (ze względu na stan swego kręgosłupa) w bambusowej lektyce. W 1901 roku podróżowała po Afryce Północnej na koniu, mając już siedemdziesiąt lat!

Duże wrażenie zrobiła na mnie także historia życia Dian Fossey (1932-1985), o której coś niecoś już wiedziałam z filmu fabularnego pt. "Goryle we mgle". Nie tylko badała życie goryli górskich, ale walczyła o ich ochronę przed kłusownikami, co w końcu prawdopodobnie przypłaciła życiem. Była nazywana przez tubylców "Nyiramachabelli" - stara kobieta, która żyje w lesie bez mężczyzny. Tak pisała o sobie:
"Niekiedy dokuczała mi samotność, ale też odczuwałam ogromną satysfakcję pioniera".
Można by pisać dalej : o Idzie Pfeiffer (1797-1858), która początkowo zwiedziła Turcję i Islandię, by potem wyruszyć na inne kontynenty. Trafiła nawet na Borneo, do krainy ludożerców. Na wypadek spotkania z nimi nauczyła się takiej przemowy w miejscowym języku:
"Nie macie chyba zamiaru zabić i zjeść kobiety, zwłaszcza tak starej jak ja! Na pewno jestem bardzo twarda i łykowata!".
Ciekawe, czy te słowa okazałyby się skuteczne... Jej książka "Dwie podróże naokoło świata przez niewiastę odbyte" wydana została po polsku w 1860 r.

Nie mogę nie wspomnieć na koniec o "Amelii Earhart" (1897-1937), o której właśnie powstał film biograficzny. To kolejna niezwykła postać, która do historii przeszła jako pilot. Jako pierwsza kobieta przeleciała samotnie nad Atlantykiem w 1932 roku, a trzy lata później odbyła samotny lot jednosilnikowym samolotem Lochheed-Vega nad Oceanem Spokojnym. Pisała:
"Gwiazdy wisiały za oknem kabiny tak blisko, że można by ich było dotknąć".
Ponieważ od dawna pociągało ją latanie, pracowała jako sortowaczka poczty, by uzbierać fundusze na swój pierwszy samolot. Amelia w czasie swej kariery lotniczej ustanowiła trzynaście ważnych rekordów. W 1937 roku na trasie lotu dookoła świata jej samolot zaginął na Oceanie Spokojnym. To było zresztą zgodne z jej życzeniem. Mówiła:
"Kiedy przyjdzie mi odejść, najchętniej odeszłabym w swoim samolocie. Szybko".
Oczywiście nie napisałam o wszystkich bohaterkach książki Michele Slung, a są wśród nich także panie, które zajmowały się światem podwodnym, a nawet kosmosem. Zachęcam do przeczytania tej książki o niezwykłych kobietach dawnych i naszych czasów. One spełniały swoje marzenia i podążały śladem swoich pasji. Na przekór różnym trudnościom.

2 komentarze:

Beata Woźniak pisze...

ależ Ty wynajdujesz ciekawe książki o kobietach:))

Gosia pisze...

Sama wpadła mi w ręce. ;) Tytuł, okładka i zawartość wydały mi się bardzo interesujące, dlatego postanowiłam ją przeczytać. I nie pomyliłam się, bo faktycznie okazała się ciekawa. Pozdrawiam :)