Dobra Amy, tytułowa Mała Dorrit, opiekuje się swoim ojcem, Williamem ), który przebywa w więzieniu dla zadłużonych w Londynie. Jednak ich przeznaczenie zmienia się nieoczekiwanie z powodu przyjazdu Arthura Clennama, który pragnie rozwikłać tajemnicę ostatnich słów swego ojca - "Napraw to, Arthur". Mężczyzna jest pewien, że ma to coś wspólnego z trudną sytuacją Dorritów i postanawia im pomóc. Między Arthurem a Amy nawiązuje się nić głębokiej sympatii, choć nią zainteresowany jest syn więziennego strażnika, a Artur zaleca się do córki przyjaciół. Mroczny złoczyńca Rigaud grozi matce Artura wyjawieniem długo ukrywanej przez nią tajemnicy rodzinnej.
Ostatnie ekranizacje powieści Karola Dickensa są naprawdę bardzo dobre. Pisałam już o nich na tym blogu, ale przypomnę, że chodzi mi o"Our Mutual Friend" (1998) oraz "Bleak House".
Za nową wersję powieści "Little Dorrit" zabrał się specjalista od filmów kostiumowych, scenarzysta Andrew Davies, twórca sukcesu takich filmów, jak: "Duma i Uprzedzenie (1995), "Bleak House" (2005), "Rozważna i Romantyczna" (2007), "Daniel Deronda" (2002), "Opactwo Northanger" (2007), "Żony i Córki" (2007), "Emma" (1996), "Middlemarch" (1994), "Muskając aksamit" (2002), "Affinity" (2009).
Że nie wspomnę już o współczesnym jego hicie "Dzienniku Bridget Jones".
Davies jak zwykle twórczo podszedł do adaptacji i wprowadził oryginalne elementy, czym nieco uatrakcyjnił fabułę. Idąc za przykładem "Bleak House" podzielił film na kilkanaście krótkich odcinków i wprowadził atmosferę grozy, dzięki której film ogląda się jak kryminał, choć wciąż jest to historia miłosna.
Postaci Dickensowskie są bardzo charakterystyczne, można nawet powiedzieć, że przerysowane, ale oprócz tych często zdeformowanych czy lekko odrażających są niczym iskierki w ciemnościach ludzie niezwykle dobrzy, poczciwi, do rany przyłóż. I to te postaci wzruszają, stanowiąc kontrast wobec zła.
Jest w tej opowieści zagadka, tajemnica rodzinna, którą usiłuje rozwiązać z pomocą detektywa, główny bohater. A prócz tego są inne wątki, choćby nieudanego małżeństwa, zdrady, zbrodni, oszustwa, pokutowania za grzechy, bankructwa, potęgi biurokracji, wpływu pieniędzy na ludzkie zachowania i życie.
Wszystko to pięknie kręcone, w Anglii i we Włoszech. Zdjęcia są świetne. Dbałość o szczegóły - plenery, wnętrza domów, przeciekające dachy, wyświechtane ubrania.
Fabuła wciągająca. Groza i chwile wzruszenia. BBC ma jednak ogromne doświadczenie, twórcy produkowanych przez tą stację filmów wiedzą jak budować nastrój i napięcie. Świetna jest muzyka, zwłaszcza w tych chwilach pełnych wzruszeń, ważnych dla bohaterów.
Wspaniałe jest aktorstwo. Wiele postaci jest demonicznych, wiele groteskowych, ot taki normalny świat z powieści Dickensa. Muszę pochwalić Claire Foy (to jej pierwsza duża rola - może nie jest piękna, ale za to jest urocza i wdzięczna, chwilami śliczna) i Matthew Macfadyena za stworzenia tak sympatycznych postaci Amy Dorrit i Artura Clennama. Claire Foy w wielu ujęciach i w głosie bardzo mi przypominała Keeley Hawes czyli Lizzie z "Our Mutual Friends" - naprawdę chwilami złudzenie to jest bardzo silne.
Warto wspomnieć o innych, w tym o Eddie`m Marsanie (pan Pancks), Andy Serkisie (Rigaud), Russellu Toveyu (wzruszający John Chivery, wspaniale zagrana rola), Alunie Armstrongu (sam aktor wygląda jak postać z Dickensa ;) ), Judy Parfitt (pani Clennam), Ruth Jones (przezabawna Flora Finching).
Można jedynie narzekać na to, że odcinki są za krótkie, bo półgodzinne, a materiał może nieco za bardzo rozwleczony, ale mnie to nie przeszkadzało, bo lubię zatopić się w tym Dickensowskim świecie Andrew Daviesa.
środa, 30 grudnia 2009
Dorian Gray (2009)
Dorian Gray (Ben Barnes) jest człowiekiem niezwykłej urody, lecz nie tylko jego aparycja czyni go niezwykłym... Jest on bowiem w posiadaniu obrazu, swojego portretu, którego właściwości są niespotykane. Zamiast się starzeć i widzieć codziennie w lustrze ślady swego hulaszczego trybu życia, Dorian wciąż ogląda jedynie nieskazitelnie piękne oblicze. Dlaczego...? Tajemnica zawiera się w owym portrecie, który starzeje się za swego właściciela. Na twarzy Doriana Graya z portretu odbijają się wszelkie grzechy właściciela, a także konsekwencje nieustannie umykającego czasu...
Obejrzałam "Portret Doriana Graya" z Colinem Firthem i Benem Barnesem. Nie jest to moje ulubione dzieło literackie, bo jednak jest dość przerażające...
Na pewno tym razem pomogła obecność Colina Firtha, który gra Henry`ego Wottona, człowieka, który nieświadomie stworzył potwora... Chciał żyć w nieskrępowany swobodny sposób, ale nie potrafił tego wcielić w życie, a swoimi słowami zatruł młodego niewinnego człowieka. Firth oszczędnie gra człowieka obojętnego na wszystko i chyba taki miał być Henry... do czasu...
Film przetwarza nieco literacką fabułę, ale myślę, że może i w udany sposób?
Ben Barnes z powodzeniem zagrał tytułową postać wiecznie pięknego, mimo upływu lat młodzieńca... Może trochę mniej podobała mi się Rebecca Hall w roli Emily Wotton, ale może to postać była słabo skonstruowana? (to ona podobno zagrała Emily Bronte w filmie "Bronte"). O wiele bardziej podobała mi się Hurd-Wood jako Sybil.
Niezłe efekty specjalne, ale teraz nie ma rzeczy niemożliwych w kinie... ;) Ładna scenografia, ładne zdjęcia.
Film być może nie rozwija filozofii zawartej w książce, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby go zobaczyć, choćby dla Colina Firtha.
Obejrzałam "Portret Doriana Graya" z Colinem Firthem i Benem Barnesem. Nie jest to moje ulubione dzieło literackie, bo jednak jest dość przerażające...
Na pewno tym razem pomogła obecność Colina Firtha, który gra Henry`ego Wottona, człowieka, który nieświadomie stworzył potwora... Chciał żyć w nieskrępowany swobodny sposób, ale nie potrafił tego wcielić w życie, a swoimi słowami zatruł młodego niewinnego człowieka. Firth oszczędnie gra człowieka obojętnego na wszystko i chyba taki miał być Henry... do czasu...
Film przetwarza nieco literacką fabułę, ale myślę, że może i w udany sposób?
Ben Barnes z powodzeniem zagrał tytułową postać wiecznie pięknego, mimo upływu lat młodzieńca... Może trochę mniej podobała mi się Rebecca Hall w roli Emily Wotton, ale może to postać była słabo skonstruowana? (to ona podobno zagrała Emily Bronte w filmie "Bronte"). O wiele bardziej podobała mi się Hurd-Wood jako Sybil.
Niezłe efekty specjalne, ale teraz nie ma rzeczy niemożliwych w kinie... ;) Ładna scenografia, ładne zdjęcia.
Film być może nie rozwija filozofii zawartej w książce, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby go zobaczyć, choćby dla Colina Firtha.
niedziela, 13 grudnia 2009
Ktoś całkiem obcy (Perfect Stranger)
Kiedy reporterka śledcza Rowena Price (Halle Berry) dowiaduje się, że za śmiercią jej przyjaciółki może stać jeden z ważnych ludzi świata reklamy, Harrison Hill (Bruce Willis). Rowena decyduje, aby przy pomocy swojego współpracownika Milesa Haleya (Giovanni Ribisi) przeniknąć do świata, w którym obraca się Hill. Udając Katherine, tymczasową pracownicę agencji Hilla oraz Weronikę, z którą Hill flirtuje w sieci, Rowena ze wszystkich stron osacza swoją ofiarę...
Thriller z 2007 roku.
Po obejrzeniu "Surogatów" zatęskniłam znowu za Brucem Willisem, więc obejrzałam film "Perfect Stranger". Nie rozczarowałam się, bo miałam okazję zobaczyć Willisa w roli niepoprawnego uwodziciela.
Główna bohaterka, Rowana, postanawia zatrudnić się w biurze nie stroniącego od kobiet Harrisona Hilla. Jej przyjaciółka poznała Hilla na czacie, a potem została brutalnie zamordowana. Rowana z pomocą przyjaciela, Mylesa, próbuje znaleźć dowody winy Hilla. Obserwuje go w pracy, a także korzysta z czatu, by go poznać.
Oczywiście Hill nie pozostaje obojętny na jej wdzięki. Mimo że jest żonaty, a i w biurze ma swojego kobiecego "anioła stróża", nie zawaha się przed skorzystaniem z nadarzającej się możliwości, by flirtować z nową pracownicą. Poczynaniom Rowany cały czas kibicuje Myles, który pomaga jej rozpracowując Hilla i służąc jej cały czas swoją wiedzą i komputerowymi zdolnościami.
Gra Rowany jest niebezpieczna, tak samo jak niebezpiecznie czarujący jest Hill. Czy Rowanie uda się przechytrzyć Hilla? Czy uda mu się udowodnić winę? A może winny śmierci przyjaciółki jest zupełnie ktoś inny?
Jak wspomniałam przyjemnie było oglądać Bruce`a na ekranie w takiej roli. Nie stracił nic ze swego uroku. W filmie partneruje mu piękna Hale Berry, która faktycznie wygląda tak, jakby trudno było się oprzeć jej wdziękom.
Dobry film na sobotnie popołudnie. Zyskuje dużo dzięki suspensowi.
Thriller z 2007 roku.
Po obejrzeniu "Surogatów" zatęskniłam znowu za Brucem Willisem, więc obejrzałam film "Perfect Stranger". Nie rozczarowałam się, bo miałam okazję zobaczyć Willisa w roli niepoprawnego uwodziciela.
Główna bohaterka, Rowana, postanawia zatrudnić się w biurze nie stroniącego od kobiet Harrisona Hilla. Jej przyjaciółka poznała Hilla na czacie, a potem została brutalnie zamordowana. Rowana z pomocą przyjaciela, Mylesa, próbuje znaleźć dowody winy Hilla. Obserwuje go w pracy, a także korzysta z czatu, by go poznać.
Oczywiście Hill nie pozostaje obojętny na jej wdzięki. Mimo że jest żonaty, a i w biurze ma swojego kobiecego "anioła stróża", nie zawaha się przed skorzystaniem z nadarzającej się możliwości, by flirtować z nową pracownicą. Poczynaniom Rowany cały czas kibicuje Myles, który pomaga jej rozpracowując Hilla i służąc jej cały czas swoją wiedzą i komputerowymi zdolnościami.
Gra Rowany jest niebezpieczna, tak samo jak niebezpiecznie czarujący jest Hill. Czy Rowanie uda się przechytrzyć Hilla? Czy uda mu się udowodnić winę? A może winny śmierci przyjaciółki jest zupełnie ktoś inny?
Jak wspomniałam przyjemnie było oglądać Bruce`a na ekranie w takiej roli. Nie stracił nic ze swego uroku. W filmie partneruje mu piękna Hale Berry, która faktycznie wygląda tak, jakby trudno było się oprzeć jej wdziękom.
Dobry film na sobotnie popołudnie. Zyskuje dużo dzięki suspensowi.
sobota, 12 grudnia 2009
Aristocrats (1999)
Saga arystokratycznej rodziny Lennoxów, którą można by porównać z naszymi rodzinami Czartoryskich, Potockich czy Branickich. Właściwie ten 6-odcinkowy serial opowiada o sławnych siostrach Lennox, córkach Charlesa Lennoxa, księcia Richmond. Pełnił on różne stanowiska na dworze króla Jerzego II. Miał 10 dzieci, ale film opowiada głównie o dziejach kilku z jego córek: najstarszej Caroliny, Emilii (jest narratorką), Louisy oraz Sarah.
Oczywiście każda z nich, zgodnie z wolą ojca, powinna dobrze wyjść za mąż (ich wybrankami są często lordowie lub osoby pełniące ważne stanowiska w państwie), ale ich małżeństwa nie zawsze są udane. Jedna z nich wychodzi za mąż wbrew woli rodziny, ale czy przyniesie jej to szczęście? Inna jest nieszczęśliwa z powodu obojętności męża, inna jeszcze musi cierpieć z powodu niewierności swego małżonka.
Historia jest na uboczu całej opowieści, wydaje się, jakby bohaterowie żyli w odrealnionym, bajkowym, sterylnym świecie pięknych strojów, wspaniałych wnętrz i miłosnych perypetii. Aż do 6 właściwie odcinka wiodą oni spokojne życie, zajęci osobistymi problemami, ludzie z nizin pojawiają się tu jedynie w postaci milczących służących, dopiero odcinek ostatni wprowadza niepokój związany z rewolucyjnymi nastrojami w Irlandii.
Jednak fabuła pełna małżeńskich perypetii, miłości, zdrad, obojętności czy domowego szczęścia wciąga widza. Ze zdumieniem oglądałam Aluna Armstronga, który do najprzystojniejszych aktorów nie należy, a często gra charakterystyczne postaci rodem z Dickensa, w roli amanta - i o dziwo, sprawdził się w tej roli! Zresztą aktorzy są tak dobrani do granych przez siebie bohaterów, że przywiązujemy się do nich tak bardzo, że szokiem jest, gdy nagle w ostatnim odcinku pojawiają się starsi wiekiem aktorzy, którzy zastępują tych, do których już się przez 5 odcinków przyzwyczailiśmy. Ten zabieg może o tyle razić, że w poprzednich 4 odcinkach, mimo upływu tylu lat, postaci fizycznie tak niewiele się zmieniają.
Miniserial "Arystokraci" to, jak wspomniałam, rodzinna saga o siostrach Lennox.
Akcja toczy się od 1743 roku do końca XVIII wieku. I choć nie przepadam za kostiumowcami, które usytuowane są w tych czasach, ten film obejrzałam z wielką przyjemnością. Zawdzięczam to niezłemu aktorstwu, wciągającej fabule, bardzo dobrej muzyce. Nie jest to dzieło ambitne, ale interesująca opowieść o ludziach, którzy żyli w tak bajkowym otoczeniu, a których losy są po trosze uniwersalne.
W rolach głównych wystąpili:
Serena Gordon (Caroline), Geraldine Somerville (Lady Emily), (Anne-Marie Duff (Louisa), Jodhi May (Sarah), Alun Armstrong (Henry Fox), Ben Daniels (Lord Kildare), Tom Mullion (Thomas Conolly), Andrew Havill (Charles Bunbury), George Anton (William Ogilvie), John Light (Edward Fitzgerald), Luke de Lacey (książę Walii).
Scenariusz został oparty na powieści "Aristocrats: Caroline, Emily, Louisa, and Sarah Lennox" (1995) Stelli Tillyard.
Oczywiście każda z nich, zgodnie z wolą ojca, powinna dobrze wyjść za mąż (ich wybrankami są często lordowie lub osoby pełniące ważne stanowiska w państwie), ale ich małżeństwa nie zawsze są udane. Jedna z nich wychodzi za mąż wbrew woli rodziny, ale czy przyniesie jej to szczęście? Inna jest nieszczęśliwa z powodu obojętności męża, inna jeszcze musi cierpieć z powodu niewierności swego małżonka.
Historia jest na uboczu całej opowieści, wydaje się, jakby bohaterowie żyli w odrealnionym, bajkowym, sterylnym świecie pięknych strojów, wspaniałych wnętrz i miłosnych perypetii. Aż do 6 właściwie odcinka wiodą oni spokojne życie, zajęci osobistymi problemami, ludzie z nizin pojawiają się tu jedynie w postaci milczących służących, dopiero odcinek ostatni wprowadza niepokój związany z rewolucyjnymi nastrojami w Irlandii.
Jednak fabuła pełna małżeńskich perypetii, miłości, zdrad, obojętności czy domowego szczęścia wciąga widza. Ze zdumieniem oglądałam Aluna Armstronga, który do najprzystojniejszych aktorów nie należy, a często gra charakterystyczne postaci rodem z Dickensa, w roli amanta - i o dziwo, sprawdził się w tej roli! Zresztą aktorzy są tak dobrani do granych przez siebie bohaterów, że przywiązujemy się do nich tak bardzo, że szokiem jest, gdy nagle w ostatnim odcinku pojawiają się starsi wiekiem aktorzy, którzy zastępują tych, do których już się przez 5 odcinków przyzwyczailiśmy. Ten zabieg może o tyle razić, że w poprzednich 4 odcinkach, mimo upływu tylu lat, postaci fizycznie tak niewiele się zmieniają.
Miniserial "Arystokraci" to, jak wspomniałam, rodzinna saga o siostrach Lennox.
Akcja toczy się od 1743 roku do końca XVIII wieku. I choć nie przepadam za kostiumowcami, które usytuowane są w tych czasach, ten film obejrzałam z wielką przyjemnością. Zawdzięczam to niezłemu aktorstwu, wciągającej fabule, bardzo dobrej muzyce. Nie jest to dzieło ambitne, ale interesująca opowieść o ludziach, którzy żyli w tak bajkowym otoczeniu, a których losy są po trosze uniwersalne.
W rolach głównych wystąpili:
Serena Gordon (Caroline), Geraldine Somerville (Lady Emily), (Anne-Marie Duff (Louisa), Jodhi May (Sarah), Alun Armstrong (Henry Fox), Ben Daniels (Lord Kildare), Tom Mullion (Thomas Conolly), Andrew Havill (Charles Bunbury), George Anton (William Ogilvie), John Light (Edward Fitzgerald), Luke de Lacey (książę Walii).
Scenariusz został oparty na powieści "Aristocrats: Caroline, Emily, Louisa, and Sarah Lennox" (1995) Stelli Tillyard.
czwartek, 10 grudnia 2009
Surogaci
Świat przyszłości. Ludzie żyją w całkowitej izolacji, a jedyny kontakt między nimi następuje za pomocą robotów, które są lepszymi wersjami ich samych. Agent FBI (Bruce Willis), a właściwie jego elektroniczny zastępca, pracuje w wydziale zabójstw. Pewnego dnia zostaje zmuszony jednak do dość ryzykownego wyjścia z domu. Nie ma jednak innej możliwości, bo tylko on sam jest w stanie zapobiec niebezpiecznemu spiskowi i serii tajemniczych morderstw.
Bruce Willis jest od lat jednym z moich ulubionych aktorów. Byłam ciekawa jego nowej kreacji w filmie "Surogaci". I muszę przyznać, że nie stracił nic ze swojego uroku, choć nie biega po szklanych wieżowcach ani lotnisku, czy dżungli (choć jest jedna dynamiczna scena pościgu), ale nadal nie można od niego oderwać wzroku, a nawet więcej - potrafi wzruszać. Na pewno to także efekt świetnego scenariusza i bardzo dobrej muzyki, która buduje nastrój. To film science-fiction, ale tak naprawdę poświęcony jest kondycji ludzkiej.
Ludzie chcieliby być wiecznie młodzi, piękni, przeżywać to, czego w normalnym życiu nie są w stanie - boją się, są nieśmiali, a może po prostu chorzy czy niepełnosprawni. Namiastkę tego innego życia odnajdują w komputerach, grach, internecie, forach i czatach, gdzie mogą się pokazać jako pewni siebie ludzie, którzy nie mają kompleksów.
A co jeśli ktoś wymyśli surogatów, którzy tym innym piękniejszym życiem będą żyć za nas? My będziemy nimi sterować, czuć za nich. Surogaci nie będą chorować, nie zginą w wypadkach, zawsze będą piękni i młodzi. A gdy jakiś się uszkodzi, można go zawsze zastąpić nowym modelem. Może będą za nas walczyć na wojnach? My w tym czasie bedziemy sobie wypoczywać w domach, nie narażeni na stresy ani cierpienia.
Taką wizję przyszłości pokazuje ten film. To surogaci żyją z innymi surogatami, sterujący nimi ludzie siedzą zamknięci w swoich domach i nie kontaktują się z nikim. Zanikają więzi rodzinne. Są jednak ludzie, którzy są temu przeciwni, powstają rezerwaty, w których mieszkają ci, którzy nie akceptują sztucznego życia. Czy to oni są odpowiedzialni za serię morderstw, które dotykają surogatów i ich operatorów czyli ludzi?
Bruce Willis gra człowieka, który postanawia rozwiązać tę zagadkę, jednocześnie sam ma problem osobisty, gdyż jego więź z żoną właściwie zanikła. Ona woli używać swego piękniejszego surogata, gdyż nie akceptuje siebie. I ten właśnie wątek osobisty wyjątkowo mnie wzruszył, choć sama fabuła jest wciągająca i skłania do przemyśleń.
Czy naprawdę starzenie to coś złego? Znamienna jest scena, gdy bohater Bruce`a odrzuca możliwość skorzystania z surogata - nie słyszałam, by ten aktor kiedykolwiek przeprowadził operację plastyczną, a starzeje się z wdziękiem, mimo łysiny, i nie traci swego uroku.
"Surogaci" to nie tylko bajka sf, pełna efektów specjalnych, ale przypowieść o człowieku i jego kompleksach. Są tu pewne niedociągnięcia i nielogiczności (w którym filmie, zwłaszcza akcji ich nie ma?), ale jak dla mnie:
Rewelacyjny film. Rewelacyjny Bruce Willis. Świetne zdjęcia i muzyka. Na końcu, co przyznaję bez wstydu, poleciały mi łzy.
Dodam, że często w filmach akcji Bruce`a są wątki osobiste, przeważnie jego bohaterom nie układa się z żonami czy dziewczynami. Tu także jest taki wątek, ale podczas gdy w serii "Szklanych pułapek" Bruce`owi partneruje Bonnie Bedelia (zresztą przyjaciółka Willisów), nie potrafię do końca przejąć się problemami osobistymi Johna McClane`a.
Tu jest inaczej. W "Surogatach" Bruce`owi towarzyszy Rosamunde Pike i ich wzajemnej dość oszczędnej grze: Bruce`a i Rosamundy zawdzięczam to, że to właśnie ten wątek wydaje mi się bardzo ważny i ma uzasadnienie w stworzonym przez scenarzystę świecie. A co najważniejsze - wzrusza.
Bardzo polecam.
Bruce Willis jest od lat jednym z moich ulubionych aktorów. Byłam ciekawa jego nowej kreacji w filmie "Surogaci". I muszę przyznać, że nie stracił nic ze swojego uroku, choć nie biega po szklanych wieżowcach ani lotnisku, czy dżungli (choć jest jedna dynamiczna scena pościgu), ale nadal nie można od niego oderwać wzroku, a nawet więcej - potrafi wzruszać. Na pewno to także efekt świetnego scenariusza i bardzo dobrej muzyki, która buduje nastrój. To film science-fiction, ale tak naprawdę poświęcony jest kondycji ludzkiej.
Ludzie chcieliby być wiecznie młodzi, piękni, przeżywać to, czego w normalnym życiu nie są w stanie - boją się, są nieśmiali, a może po prostu chorzy czy niepełnosprawni. Namiastkę tego innego życia odnajdują w komputerach, grach, internecie, forach i czatach, gdzie mogą się pokazać jako pewni siebie ludzie, którzy nie mają kompleksów.
A co jeśli ktoś wymyśli surogatów, którzy tym innym piękniejszym życiem będą żyć za nas? My będziemy nimi sterować, czuć za nich. Surogaci nie będą chorować, nie zginą w wypadkach, zawsze będą piękni i młodzi. A gdy jakiś się uszkodzi, można go zawsze zastąpić nowym modelem. Może będą za nas walczyć na wojnach? My w tym czasie bedziemy sobie wypoczywać w domach, nie narażeni na stresy ani cierpienia.
Taką wizję przyszłości pokazuje ten film. To surogaci żyją z innymi surogatami, sterujący nimi ludzie siedzą zamknięci w swoich domach i nie kontaktują się z nikim. Zanikają więzi rodzinne. Są jednak ludzie, którzy są temu przeciwni, powstają rezerwaty, w których mieszkają ci, którzy nie akceptują sztucznego życia. Czy to oni są odpowiedzialni za serię morderstw, które dotykają surogatów i ich operatorów czyli ludzi?
Bruce Willis gra człowieka, który postanawia rozwiązać tę zagadkę, jednocześnie sam ma problem osobisty, gdyż jego więź z żoną właściwie zanikła. Ona woli używać swego piękniejszego surogata, gdyż nie akceptuje siebie. I ten właśnie wątek osobisty wyjątkowo mnie wzruszył, choć sama fabuła jest wciągająca i skłania do przemyśleń.
Czy naprawdę starzenie to coś złego? Znamienna jest scena, gdy bohater Bruce`a odrzuca możliwość skorzystania z surogata - nie słyszałam, by ten aktor kiedykolwiek przeprowadził operację plastyczną, a starzeje się z wdziękiem, mimo łysiny, i nie traci swego uroku.
"Surogaci" to nie tylko bajka sf, pełna efektów specjalnych, ale przypowieść o człowieku i jego kompleksach. Są tu pewne niedociągnięcia i nielogiczności (w którym filmie, zwłaszcza akcji ich nie ma?), ale jak dla mnie:
Rewelacyjny film. Rewelacyjny Bruce Willis. Świetne zdjęcia i muzyka. Na końcu, co przyznaję bez wstydu, poleciały mi łzy.
Dodam, że często w filmach akcji Bruce`a są wątki osobiste, przeważnie jego bohaterom nie układa się z żonami czy dziewczynami. Tu także jest taki wątek, ale podczas gdy w serii "Szklanych pułapek" Bruce`owi partneruje Bonnie Bedelia (zresztą przyjaciółka Willisów), nie potrafię do końca przejąć się problemami osobistymi Johna McClane`a.
Tu jest inaczej. W "Surogatach" Bruce`owi towarzyszy Rosamunde Pike i ich wzajemnej dość oszczędnej grze: Bruce`a i Rosamundy zawdzięczam to, że to właśnie ten wątek wydaje mi się bardzo ważny i ma uzasadnienie w stworzonym przez scenarzystę świecie. A co najważniejsze - wzrusza.
Bardzo polecam.
niedziela, 6 grudnia 2009
Rewers
Akcja filmu, rozgrywa się w dwóch planach czasowych – we wczesnych latach pięćdziesiątych oraz współcześnie. Główną bohaterką jest Sabina (Agata Buzek), "szara myszka", która właśnie przekroczyła trzydziestkę. W jej życiu wyraźnie brakuje mężczyzny. Matka (Krystyna Janda) wie o tym najlepiej, dlatego próbuje za wszelką cenę znaleźć dla swojej córki odpowiedniego kandydata na męża. Całą sytuację kontroluje babcia (Anna Polony), ekscentryczna dama o ciętym języku, przed którą nie uchowa się żadna tajemnica. W przedwojennej kamiennicy pojawiają się kolejni adoratorzy. Żaden z nich nie wzbudza jednak zainteresowania Sabiny. Pewnego dnia, "jak spod ziemi", zjawia się uroczy, inteligentny i diabelsko przystojny Bronisław (Marcin Dorociński). Jego obecność rozpocznie serię zaskakujących zdarzeń, które ujawnią drugą stronę kobiecej natury...
Dawno nie widziałam tak dobrego polskiego filmu.
To popis aktorski trzech pań: Agaty Buzek (świetna, naprawdę), Krystyny Jandy (nie drażniła mnie tu wyjątkowo, bo jej gra, jak na nią była bardzo stonowana) i Anny Polony (tej aktorki reklamować nie muszę) w rolach córki, matki i babci.
Do tego dołączam Marcina Dorocińskiego, który z tą fryzurą i w tym prochowcu wydaje się żywcem wyjęty z tamtych czasów, a wygląda jak Humphrey Bogart, a jego bohater jest równie brutalny jak bohaterowie Bogarta. Trudno uwierzyć, że ten przystojny macho w przedwojennym stylu, który zainteresował się niepozorną dziewczyną, naprawdę jest romantycznym bohaterem... Czy naprawdę nim jest?
Czarna komedia - w drugiej części trudno to już nazwać komedią, gdyż niektóre sceny były niesmaczne...
Jednak przez połowę filmu bawiłam się świetnie humorystycznymi wątkami, zwłaszcza gdy pojawił się amant grany przez Adama Woronowicza. Potem ta komedia przekształca się właściwie w dramat.
Film wysmakowany, bardzo dobre czarno-białe zdjęcia, świetny klimat. Chwilami można było mieć wrażenie, że ogląda się komiks. Bardzo dobrze wykorzystano scenerię typową dla lat 50-tych i socrealistyczną architekturę.
Tylko zakończenie... coś mi w nim zgrzytało...
Ale "Rewers" polecam, bo mało jest u nas takich filmów.
SPOILER
Chwilami ten film przypominał mi "Arszenik i stare koronki" ...
Dawno nie widziałam tak dobrego polskiego filmu.
To popis aktorski trzech pań: Agaty Buzek (świetna, naprawdę), Krystyny Jandy (nie drażniła mnie tu wyjątkowo, bo jej gra, jak na nią była bardzo stonowana) i Anny Polony (tej aktorki reklamować nie muszę) w rolach córki, matki i babci.
Do tego dołączam Marcina Dorocińskiego, który z tą fryzurą i w tym prochowcu wydaje się żywcem wyjęty z tamtych czasów, a wygląda jak Humphrey Bogart, a jego bohater jest równie brutalny jak bohaterowie Bogarta. Trudno uwierzyć, że ten przystojny macho w przedwojennym stylu, który zainteresował się niepozorną dziewczyną, naprawdę jest romantycznym bohaterem... Czy naprawdę nim jest?
Czarna komedia - w drugiej części trudno to już nazwać komedią, gdyż niektóre sceny były niesmaczne...
Jednak przez połowę filmu bawiłam się świetnie humorystycznymi wątkami, zwłaszcza gdy pojawił się amant grany przez Adama Woronowicza. Potem ta komedia przekształca się właściwie w dramat.
Film wysmakowany, bardzo dobre czarno-białe zdjęcia, świetny klimat. Chwilami można było mieć wrażenie, że ogląda się komiks. Bardzo dobrze wykorzystano scenerię typową dla lat 50-tych i socrealistyczną architekturę.
Tylko zakończenie... coś mi w nim zgrzytało...
Ale "Rewers" polecam, bo mało jest u nas takich filmów.
SPOILER
Chwilami ten film przypominał mi "Arszenik i stare koronki" ...
Subskrybuj:
Posty (Atom)