niedziela, 14 marca 2010

Noce w Rodhante

Adrienne (Diane Lane), kobieta wciąż cierpiąca z powodu zdrady męża i z trudem starająca się odbudować życie bez niego, właśnie dowiedziała się, że on chce wrócić do domu. Rozdarta sprzecznymi uczuciami, z radością przyjmuje szansę wyrwania się z domu, kiedy przyjaciółka prosi ją, by zajęła się przez weekend jej gospodą w Rodanthe. Tam, na odludnych Outer Banks u wybrzeży Karoliny Północnej, Adrienne ma nadzieję odnaleźć spokój, którego tak potrzebuje, żeby przemyśleć swoje życie. Jest już po sezonie i gospoda byłaby zamknięta, gdyby nie niespodziewane pojawienie się jedynego gościa, Paula (Richard Gere), lekarza z miasta. Paul, mężczyzna, który już dawno temu poświęcił rodzinę dla kariery, przyjechał do Rodanthe, żeby wypełnić trudną powinność i zmierzyć się z własnym kryzysem sumienia.

Film o spotkaniu dwojga ludzi po przejściach, w trudnej dla siebie sytuacji, kiedy stoją na życiowym rozdrożu i mają właśnie zdecydować o dalszym swoim życiu.
Diane Lane lubię od czasu filmu "Pod słońcem Toskanii", gdzie zagrała brawurowo rolę Frances Mayes, pisarki, która po rozwodzie z mężem kupuje dom w Toskanii i zaczyna nowe życie.
I tu jest trochę podobnie, gdyż jej bohaterka Adrienne zastanawia się nad powrotem do męża, mimo tego, że on ją zdradził z inną kobietą. Jednak zdaje sobie sprawę, że łączą ich dzieci, które bardzo potrzebują ojca. Na kilka dni wyjeżdża nad ocean do malowniczo położonego nad oceanem domu swojej przyjaciółki, która prowadzi pensjonat, a która właśnie opuszcza go na kilka dni. Adrienne zobowiązuje się zastąpić ją w tym czasie. Jest już poza sezonem, ale do pensjonatu ma przyjechać jeden gość - samotny mężczyzna. Adrienne przypuszcza, że w spokoju będzie mogła przemyśleć wszystko i podjąć właściwą decyzję, a gość nie będzie jej w tym przeszkadzać, jednak staje się inaczej...

Dr Paul Flanner wynajmuje błękitny pokój w pensjonacie nad oceanem, by wypełnić pewną trudną misję z którą przyjechał. Zamierza spotkać się z kimś, a następnie wyjechać z kraju. Właśnie sprzedał dom i właściwie nie ma adresu. Nie szuka jednak samotności, obecność Adrienne wydaje mu się być mu potrzebna.
Prognozy pogody mówią o możliwych wichurach, czy dom położony tuż nad morzem jest bezpiecznym schronieniem dla tych dwojga życiowych rozbitków?

Spotkanie tych dwojga pomoże im obu w podjęciu ważnych decyzji. Można powiedzieć, że ta obecność kogoś przy boku przez chwilę napełniła ich odwagą, której tak bardzo potrzebowali. Czy wszystko w życiu jest jeszcze możliwe? Czy można spróbować od nowa? Czy niełatwe problemy, z którymi muszą zmagać się bohaterowie, można jednak rozwiązać?

Niby banalne, a jednak...
Przyznaję, że łzy poleciały mi w momencie, gdy dzieci, które cały czas były zajęte swoimi uczuciami i były złe na matkę za to, że ona nie chce zgodzić się na powrót ich ojca do domu, uświadamiają sobie, że ona też ma uczucia i nie jest tak silna jak myślały. Ta rozpacz Adrienne była przerażająco smutna...

*

Cały czas zastanawiałam się, czy nad oceanem tak duży dom jak ten ma szanse w ogóle istnieć? Czy pierwszy huragan nie zmiecie go z powierzchni ziemi? Wewnątrz w dodatku wydawał mi się zbyt przeładowany przedmiotami. Jednak z pewnością ma swój urok.
I mimo wszystko ma swój urok także ten film, choć można go nazwać banalnym, ckliwym romansidłem. ale jednak coś w nim jest. Może i to, że ostatnio bardzo lubię opowieści o ludziach po przejściach ;)

Brak komentarzy: