sobota, 9 października 2010
Epitafium dla patriotów
To miał być prawdy dzień, o który wołał katyński las.
Na pokład weszło wielu, aby o zbrodni wiedział świat.
Ostatnie słowa, rozmowy, za chwilę trzeba zapiąć pas,
i nagle - huk - pękło niebo i jeden krzyk- giniemy!
Kolejny kwiecień w naszych dziejach, już na wieki zostawi ślad.
Najsmutniejsza polska wiosna, nad nią zimna smoleńska mgła
Prezydencie, na przekór czasom, przypominałeś o tym, że,
Bóg, honor i Ojczyzna Rzeczpospolitej to święta rzecz.
Panie Prezydencie, Przyjacielu !
tylko prawda ważna jest,
Zginąłeś za Nią, za Niepodległą,
nie zmieni tego zdrajców szept.
Tak polecieli po śmierć na wschód, wybrańcy losu okrutnego,
tam dołączyli do żołnierzy z tysiąc dziewięćset czterdziestego.
Błogosławieni sprawiedliwi, już nasycili Bogiem się ,
Pozostawili nam testament, Trzeba wypełnić jego treść.
Panie Prezydencie, Przyjacielu !
tylko prawda ważna jest,
Zginąłeś za Nią, za Niepodległą,
nie zmieni tego zdrajców szept.
piątek, 20 sierpnia 2010
Sean Connery w zapomnianej wersji "Anny Kareniny"
Archiwiści BBC odszukali zrealizowaną blisko pół wieku temu telewizyjną adaptację wielkiej powieści Lwa Tołstoja „Anna Karenina”. W roli księcia Aleksieja Wrońskiego, kochanka tytułowej bohaterki, wystąpił Sean Connery.
Spektakl pokazano tylko raz, 3 listopada 1961 r. Potem taśmy trafiły na półkę. Jest to tym bardziej zaskakujące, że jak na owe czasy była to ambitna i wysokobudżetowa adaptacja. Czarno biały film trwa dwie godziny. Sean Connery (wkrótce skończy 80 lat) paraduje w świetnie skrojonym mundurze, ma wąsiki i spojrzenie, któremu nie może oprzeć się piękna arystokratka. Jako rosyjski kochanek musiał być przekonujący, bo krytycy wysoko ocenili jego grę.
Jakim sposobem zapomniano o tej adaptacji? BBC ma w swych zbiorach blisko milion godzin nagrań oraz miliony zdjęć i dokumentów. Wszystko to znajduje się w 27 archiwach rozrzuconych po Zjednoczonym Królestwie.
Taśmy odnalazł Nick Lee z BBC. Któregoś dnia po prostu wpadły mu w ręce. — A potem pomyślałem: „Wszyscy fani Seana Connery'ego będą tym zachwyceni” - wspomina.
Nie można wykluczyć, że to udział w adaptacji „Anny Kareniny” otworzył Szkotowi drogę do sławy. W 1962 r. Connery pojawił się w „Doktorze No”, pierwszym filmie o nieustraszonym agencie Jej Królewskiej Mości — Jamesie Bondzie.
W postać pięknej Anny wcieliła się Claire Bloom, wówczas jedna z najpopularniejszych brytyjskich aktorek, porównywana do Audrey Hepburn. Dwukrotnie wyróżniona nagrodą BAFTA, na koncie miała role w „Limelight” (z Chaplinem) i w „Ryszardzie III” (z Olivierem). Na początku lat 80. przypomniała o sobie dzięki filmowi „Powrót do Brideshead”, gdzie zagrała Lady Marchmain (1981). Otrzymała wtedy nominację do nagrody Emmy.
Odnaleziona w archiwum BBC „Anna Karenina” za miesiąc ukaże się na DVD. BBC porozumiała się już w tej sprawie z Simply Home Entertaiment.
Źródło:
Rzeczpospolita
Więcej:
http://www.telegraph.co.uk/culture/tvandradio/7947501/Lost-BBC-period-drama-of-Anna-Karenina-found-starring-Sean-Connery.html
Mam nadzieję, że już wkrótce będę mogła zrecenzować tę wersję na swoim blogu.
P.S. A oto trailer filmu:
Spektakl pokazano tylko raz, 3 listopada 1961 r. Potem taśmy trafiły na półkę. Jest to tym bardziej zaskakujące, że jak na owe czasy była to ambitna i wysokobudżetowa adaptacja. Czarno biały film trwa dwie godziny. Sean Connery (wkrótce skończy 80 lat) paraduje w świetnie skrojonym mundurze, ma wąsiki i spojrzenie, któremu nie może oprzeć się piękna arystokratka. Jako rosyjski kochanek musiał być przekonujący, bo krytycy wysoko ocenili jego grę.
Jakim sposobem zapomniano o tej adaptacji? BBC ma w swych zbiorach blisko milion godzin nagrań oraz miliony zdjęć i dokumentów. Wszystko to znajduje się w 27 archiwach rozrzuconych po Zjednoczonym Królestwie.
Taśmy odnalazł Nick Lee z BBC. Któregoś dnia po prostu wpadły mu w ręce. — A potem pomyślałem: „Wszyscy fani Seana Connery'ego będą tym zachwyceni” - wspomina.
Nie można wykluczyć, że to udział w adaptacji „Anny Kareniny” otworzył Szkotowi drogę do sławy. W 1962 r. Connery pojawił się w „Doktorze No”, pierwszym filmie o nieustraszonym agencie Jej Królewskiej Mości — Jamesie Bondzie.
W postać pięknej Anny wcieliła się Claire Bloom, wówczas jedna z najpopularniejszych brytyjskich aktorek, porównywana do Audrey Hepburn. Dwukrotnie wyróżniona nagrodą BAFTA, na koncie miała role w „Limelight” (z Chaplinem) i w „Ryszardzie III” (z Olivierem). Na początku lat 80. przypomniała o sobie dzięki filmowi „Powrót do Brideshead”, gdzie zagrała Lady Marchmain (1981). Otrzymała wtedy nominację do nagrody Emmy.
Odnaleziona w archiwum BBC „Anna Karenina” za miesiąc ukaże się na DVD. BBC porozumiała się już w tej sprawie z Simply Home Entertaiment.
Źródło:
Rzeczpospolita
Więcej:
http://www.telegraph.co.uk/culture/tvandradio/7947501/Lost-BBC-period-drama-of-Anna-Karenina-found-starring-Sean-Connery.html
Mam nadzieję, że już wkrótce będę mogła zrecenzować tę wersję na swoim blogu.
P.S. A oto trailer filmu:
niedziela, 25 lipca 2010
Tomasz Bagiński - nadzieja polskiego filmu
"Grunwald 1410-2010" to reklamowe spoty, przygotowane z okazji 600-lecia bitwy pod Grunwaldem, towarzyszące tegorocznym obchodom.
Autorem tych animacji jest bardzo utalentowany reżyser i animator Tomasz Bagiński - twórca nominowanego do Oskara filmu "Katedra". Pracuje on także nad efektami specjalnymi i animacją na potrzeby produkcji reklamowych i kinowych.
Warto dodać, że ekipa Platige Image, która ten film zrealizowała, według moich informacji miała przygotować na placu Piłsudskiego widowisko w stylu Światło i Dźwięk na dzień 15 sierpnia, w rocznicę bitwy warszawskiej 1920 roku. Jeśli dojdzie to do skutku, z pewnością trzeba to zobaczyć, bo wykorzystane zostaną w tej animacji znajdujące się na placu budynki i pomniki, które ożyją. Ja czekam na to wydarzenie z wielkim zainteresowaniem.
Tak samo, jak na kolejne animacje Tomasza Bagińskiego.
Autorem tych animacji jest bardzo utalentowany reżyser i animator Tomasz Bagiński - twórca nominowanego do Oskara filmu "Katedra". Pracuje on także nad efektami specjalnymi i animacją na potrzeby produkcji reklamowych i kinowych.
Wśród jego dzieł ważne miejsce zajmuje animacja dotycząca historii Polski przygotowana na wystawę Expo 2010. Tę "Animowaną Historię Polski" miałam szczęście widzieć niedawno w całości, choć film jeszcze nie wszedł do dystrybucji. Jest to obraz porywający i zjawiskowy, choć zaledwie 8-minutowy. Jest to wizja bardzo interesująca, okraszona świetną muzyką. W niezwykle atrakcyjny, widowiskowy sposób pokazująca zagmatwaną i trudną historię Polski. Nie wiem tylko, na ile zrozumiała dla widza zagranicznego. Ale wątpliwości rozwiewa sam reżyser:
"Czy widzowie, którzy przyjdą obejrzeć ten film rzeczywiście chcą lekcji historii? Ściągawki z faktów ? Wypracowania przekrojowego? Czy możemy narodowi, którego historia sięga parę tysięcy lat dalej niż nasza zaimponować pokazując parę dat? Nie. Widzowie chcą wrażeń. Zaskoczeń. Odpłynięcia w inną rzeczywistość. Zachwytu obrazem i muzyką. Uczuć. Jeśli nawet pragną wiedzy, to raczej chcą dowiedzieć się czegoś o wnętrzu Polaków, o tym czym tak naprawdę nasz kraj się wyróżnia, chcą wiedzieć dlaczego warto nas znać i co to właściwie za europejskie plemię ci Polacy. [..] W 8 minut da się przekazać tylko wrażenia ogólne, nastroje i klimat, więc taki też jest nasz film. Wizualny poemat, wiersz opowiadany obrazem, zainspirowany przez polską historię." -
Warto dodać, że ekipa Platige Image, która ten film zrealizowała, według moich informacji miała przygotować na placu Piłsudskiego widowisko w stylu Światło i Dźwięk na dzień 15 sierpnia, w rocznicę bitwy warszawskiej 1920 roku. Jeśli dojdzie to do skutku, z pewnością trzeba to zobaczyć, bo wykorzystane zostaną w tej animacji znajdujące się na placu budynki i pomniki, które ożyją. Ja czekam na to wydarzenie z wielkim zainteresowaniem.
Tak samo, jak na kolejne animacje Tomasza Bagińskiego.
czwartek, 22 lipca 2010
Marianna i róże
Książkę czytałam z przerwami, niestety, a zasługuje z pewnością na lepsze traktowanie. Tak się jednak stało, że jej lekturę zaczęłam w marcu, a później, po 10 kwietnia, przerwałam ją na całe dwa miesiące. Nie mogłam się wtedy na niczym skupić.
A naprawdę warto po tę książkę sięgnąć. To przede wszystkim dzieje wielopokoleniowej ziemiańskiej rodziny z Wielkopolski, z czasów zaboru pruskiego. Narratorką jest tytułowa Marianna Jasińska, która prowadzi pamiętnik, w którym opowiada o życiu swojej rodziny, o ludziach, z którymi miała okazję się spotkać (np. Emilia Szczaniecka, Henryk Sienkiewicz, Antonina Estkowska) lub o których miała okazję słyszeć, wspomina wydarzenia, które są dla niej i dla społeczności wielkopolskiej ważne (np. wizyta Ignacego Paderewskiego w Poznaniu lub sprawa wozu Drzymały).
Z tego pamiętnika wynika, że Marianna i jej mąż Michał najlepiej jak mogą dbali o ziemię tak, by nie tylko nie trafiła w pruskie ręce (majątki, które opuszczali, sprzedawali uczciwym polskim obywatelom), ale by jeszcze pomnożyć jej wartość. W codziennym życiu ziemiańskiego dworu starali się zachować polskie tradycje w trudnych czasach rządów pruskich.
Niektóre z wypowiadanych przez autorkę spostrzeżeń czy ocen wydają się z dzisiejszej perspektywy zabawne czy nieco staroświeckie, ale trzeba pamiętać, że był to przełom wieku XIX i XX i w obyczajowości wiele się przez ten czas zmieniło.
Narratorka opowiada o swoich dzieciach, które kolejno się rodzą, dorastają, dojrzewają, a w końcu próbują ułożyć sobie życie. Opowiada o adoratorach córek, o kolejnych ślubach. Opowiada o dniach pogodnych i tych smutnych. Dzięki wielu szczegółom łatwo można sobie wyobrazić codzienne życie takiego ziemiańskiego dworu w tamtych czasach.
Mimo wszystko wyłania się z tego obraz szczęśliwej rodziny. Smutno się robi dopiero wtedy, gdy na końcu czytamy o późniejszych losach członków tej rodziny, która doświadczyła wojennej zawieruchy. Z tej perspektywy to, o czym opowiada tak barwnie Marianna Jasińska, wydaje się jakimś nierealnym snem.
Bardzo polecam.
A naprawdę warto po tę książkę sięgnąć. To przede wszystkim dzieje wielopokoleniowej ziemiańskiej rodziny z Wielkopolski, z czasów zaboru pruskiego. Narratorką jest tytułowa Marianna Jasińska, która prowadzi pamiętnik, w którym opowiada o życiu swojej rodziny, o ludziach, z którymi miała okazję się spotkać (np. Emilia Szczaniecka, Henryk Sienkiewicz, Antonina Estkowska) lub o których miała okazję słyszeć, wspomina wydarzenia, które są dla niej i dla społeczności wielkopolskiej ważne (np. wizyta Ignacego Paderewskiego w Poznaniu lub sprawa wozu Drzymały).
Z tego pamiętnika wynika, że Marianna i jej mąż Michał najlepiej jak mogą dbali o ziemię tak, by nie tylko nie trafiła w pruskie ręce (majątki, które opuszczali, sprzedawali uczciwym polskim obywatelom), ale by jeszcze pomnożyć jej wartość. W codziennym życiu ziemiańskiego dworu starali się zachować polskie tradycje w trudnych czasach rządów pruskich.
Niektóre z wypowiadanych przez autorkę spostrzeżeń czy ocen wydają się z dzisiejszej perspektywy zabawne czy nieco staroświeckie, ale trzeba pamiętać, że był to przełom wieku XIX i XX i w obyczajowości wiele się przez ten czas zmieniło.
Narratorka opowiada o swoich dzieciach, które kolejno się rodzą, dorastają, dojrzewają, a w końcu próbują ułożyć sobie życie. Opowiada o adoratorach córek, o kolejnych ślubach. Opowiada o dniach pogodnych i tych smutnych. Dzięki wielu szczegółom łatwo można sobie wyobrazić codzienne życie takiego ziemiańskiego dworu w tamtych czasach.
Mimo wszystko wyłania się z tego obraz szczęśliwej rodziny. Smutno się robi dopiero wtedy, gdy na końcu czytamy o późniejszych losach członków tej rodziny, która doświadczyła wojennej zawieruchy. Z tej perspektywy to, o czym opowiada tak barwnie Marianna Jasińska, wydaje się jakimś nierealnym snem.
Bardzo polecam.
wtorek, 13 lipca 2010
Lech Kaczyński. Opowieść Arcypolska
To była fascynująca lektura. Szczególnie dla mnie, osoby, która wiele omawianych w tej książce wydarzeń pamięta. A jednak z ogromnym zainteresowaniem dowiadywałam się czegoś więcej o kulisach polityki tamtych czasów, głównie lat 70., 80. i 90., a także czasów prezydentury Lecha Kaczyńskiego.
Widać w niej wyraźnie, jak ważną rolę odegrał on w Gdańsku w czasach budowy Solidarności, bo to tam rodził się przecież ten związek (był przez jakiś czas przewodniczącym tego związku). W tym czasie jego brat Jarosław działał w Warszawie w Komitecie Obrony Robotników.
I tej Solidarności Lech Kaczyński był wierny do końca, czego znamiennym symbolem jest uhonorowanie Orderem Orła Białego Anny Walentynowicz, kobiety, w obronie której rozpoczął się strajk w Stoczni Gdańskiej w 1980 roku, a która była w skandaliczny sposób przez lata represjonowana i odsuwana na margines polityki jako osoba niewygodna dla pewnych środowisk, które przejęły władzę.
Książka Semki mówi też o formowaniu polskiej centroprawicy, o niełatwych decyzjach i wyborach. Mówi o roli, jaką bracia odegrali przy Lechu Wałęsie i co ich z nim ostatecznie poróżniło. Mówi o wielkiej polityce w trudnych czasach. Przy czym cytuje często słowa z Olivera Twista "We want more", gdyż Jarosław i Lech Kaczyńscy nie zadowalali się połowicznym sukcesem, nie byli minimalistami, oni chcieli więcej - demokracji, pluralizmu, przyspieszenia. I tymi żądaniami narażali się ówczesnym liderom.
I tym samym "We want more" było marzenie o budowie IV RP, państwa, które miało zastąpić skorumpowaną III RP, zbudowaną na porozumieniu solidarnościowej opozycji z częścią ówczesnego establishmentu, które to porozumienie, jak się później okazało, część tamtej opozycji wykorzystała do stworzenia własnych mediów, zdobycia władzy i politycznej eliminacji przeciwników z własnego obozu.
Książka, o czym mówi tytuł, jest opowieścią, napisaną sprawnie i gawędziarsko. Przy tym nie ma charakteru apologetycznego, Piotr Semka pisze także o słabościach swojego bohatera i jego środowiska. I straconych szansach.
Pokazuje człowieka, który ze swoim patriotycznym przekazem nie mógł się przebić do świadomości swoich rodaków. Lech Kaczyński atakowany przez przeciwników i nieżyczliwe media starał się jednak wypełnić swoją misję. To opowieść o człowieku, który czegoś chciał dla Polski i poważnie podchodził do polityki. Który postawił na politykę historyczną (czego dobitnym symbolem jest powstałe dzięki niemu Muzeum Powstania Warszawskiego), a jednocześnie dbał o ważne miejsce Polski w świecie. Który nie wahał się pospieszyć na pomoc Gruzji w momencie przełomowym, gdy trzeba było bronić jej niepodległości.
Łza się w oku kręci, gdy przypominają się te wszystkie obelgi, których mu nie szczędzono, te socjotechniczne sztuczki, które stosowali jego krytycy, a także spece od wizerunku pracujący dla przeciwnego obozu politycznego. Wiedzieli jak uderzyć, by skutecznie osiągnąć swój cel. Przykre, że polityka jest dziś do tego sprowadzana. Że nie rozmawia się o meritum sprawy, o ważnych zagadnieniach państwowych, tylko przywiązuje się wagę do rzeczy nieistotnych.
Smutne jest pytanie, dlaczego Polacy dali się zwieść medialnym guru, którzy wyśmiewali się z prezydenta dlatego, że jest niski, niewyraźnie mówi, czy jest staroświecki, a nie widzieli spoza tej szyderczej otoczki tego, co było stokroć ważniejsze. Że temu człowiekowi chodziło o coś naprawdę ważnego, czego nie da się rozpatrywać w kategorii grilla czy "Tańca z gwiazdami".
Widać w niej wyraźnie, jak ważną rolę odegrał on w Gdańsku w czasach budowy Solidarności, bo to tam rodził się przecież ten związek (był przez jakiś czas przewodniczącym tego związku). W tym czasie jego brat Jarosław działał w Warszawie w Komitecie Obrony Robotników.
I tej Solidarności Lech Kaczyński był wierny do końca, czego znamiennym symbolem jest uhonorowanie Orderem Orła Białego Anny Walentynowicz, kobiety, w obronie której rozpoczął się strajk w Stoczni Gdańskiej w 1980 roku, a która była w skandaliczny sposób przez lata represjonowana i odsuwana na margines polityki jako osoba niewygodna dla pewnych środowisk, które przejęły władzę.
Książka Semki mówi też o formowaniu polskiej centroprawicy, o niełatwych decyzjach i wyborach. Mówi o roli, jaką bracia odegrali przy Lechu Wałęsie i co ich z nim ostatecznie poróżniło. Mówi o wielkiej polityce w trudnych czasach. Przy czym cytuje często słowa z Olivera Twista "We want more", gdyż Jarosław i Lech Kaczyńscy nie zadowalali się połowicznym sukcesem, nie byli minimalistami, oni chcieli więcej - demokracji, pluralizmu, przyspieszenia. I tymi żądaniami narażali się ówczesnym liderom.
I tym samym "We want more" było marzenie o budowie IV RP, państwa, które miało zastąpić skorumpowaną III RP, zbudowaną na porozumieniu solidarnościowej opozycji z częścią ówczesnego establishmentu, które to porozumienie, jak się później okazało, część tamtej opozycji wykorzystała do stworzenia własnych mediów, zdobycia władzy i politycznej eliminacji przeciwników z własnego obozu.
Książka, o czym mówi tytuł, jest opowieścią, napisaną sprawnie i gawędziarsko. Przy tym nie ma charakteru apologetycznego, Piotr Semka pisze także o słabościach swojego bohatera i jego środowiska. I straconych szansach.
Pokazuje człowieka, który ze swoim patriotycznym przekazem nie mógł się przebić do świadomości swoich rodaków. Lech Kaczyński atakowany przez przeciwników i nieżyczliwe media starał się jednak wypełnić swoją misję. To opowieść o człowieku, który czegoś chciał dla Polski i poważnie podchodził do polityki. Który postawił na politykę historyczną (czego dobitnym symbolem jest powstałe dzięki niemu Muzeum Powstania Warszawskiego), a jednocześnie dbał o ważne miejsce Polski w świecie. Który nie wahał się pospieszyć na pomoc Gruzji w momencie przełomowym, gdy trzeba było bronić jej niepodległości.
Łza się w oku kręci, gdy przypominają się te wszystkie obelgi, których mu nie szczędzono, te socjotechniczne sztuczki, które stosowali jego krytycy, a także spece od wizerunku pracujący dla przeciwnego obozu politycznego. Wiedzieli jak uderzyć, by skutecznie osiągnąć swój cel. Przykre, że polityka jest dziś do tego sprowadzana. Że nie rozmawia się o meritum sprawy, o ważnych zagadnieniach państwowych, tylko przywiązuje się wagę do rzeczy nieistotnych.
Smutne jest pytanie, dlaczego Polacy dali się zwieść medialnym guru, którzy wyśmiewali się z prezydenta dlatego, że jest niski, niewyraźnie mówi, czy jest staroświecki, a nie widzieli spoza tej szyderczej otoczki tego, co było stokroć ważniejsze. Że temu człowiekowi chodziło o coś naprawdę ważnego, czego nie da się rozpatrywać w kategorii grilla czy "Tańca z gwiazdami".
piątek, 30 kwietnia 2010
In memoriam. Całe życie dla Polski
Dwa wydawnictwa zareagowały błyskawicznie na wieść o tragedii, jaka spotkała Polaków. W ciągu kilku dni wydały okolicznościowe albumy poświęcone zmarłej parze prezydenckiej.
Pierwszy to "Maria i Lech Kaczyńscy. In memoriam" opublikowany przez Wydawnictwo Naukowe PWN zawiera ponad 100 zdjęć, opatrzonych krótkimi podpisami oraz cytatami z wypowiedzi Marii i Lecha Kaczyńskich.
Drugie wydawnictwo to "Lech i Maria Kaczyńscy. Całe życie dla Polski" - książka przygotowana przez Axel Springer Polska. Piękne rodzinne fotografie pary prezydenckiej i całej rodziny dodatkowo opatrzone są tekstem, który przybliża koleje życia tych niezwykłych, oddanych Polsce ludzi.
Pełno w tych albumach jest zdjęć prywatnych z dzieciństwa i młodości Marii i Lecha Kaczyńskich. Są także zdjęcia pokazujące działalność Prezydenta w Solidarności, a także pracę na różnych stanowiskach państwowych, w tym w Najwyższej Izbie Kontroli, na stanowisku Prezydenta Warszawy i Prezydenta RP. Są zdjęcia pokazujące działalność Marii Kaczyńskiej jako Pierwszej Damy.
Niektóre z nich są oficjalne, ale większość to rzadko publikowane albo dotąd nie publikowane. Wreszcie są prywatne zdjęcia pary prezydenckiej, przebija z nich wzajemna miłość, czułość i szacunek. Jakże inny jest wyłaniający się z tych zdjęć obraz tych osób, od tego, do którego przyzwyczaiły nam niechętne Lechowi Kaczyńskiemu media.
I wreszcie te najsmutniejsze - z czasów żałoby narodowej (która w moim sercu długo się nie skończy), zdjęcia rozpaczającej rodziny - córki i brata, Marty i Jarosława oraz fotograficzna dokumentacja powrotu pary prezydenckiej do Polski, uroczystości żałobnych i złożenia ciał na Wawelu.
Tydzień po katastrofie, w sobotę, składałam hołd Lechowi i Marii Kaczyńskim w Pałacu Prezydenckim. Wczoraj byłam na Wawelu przed sarkofagiem. Kiedy przed wyjściem z krypty dotykałam pięknego o miodowym kolorze kamienia, powiedziałam w myślach: "Żegnaj, Panie Prezydencie". Mój Prezydencie.
Pierwszy to "Maria i Lech Kaczyńscy. In memoriam" opublikowany przez Wydawnictwo Naukowe PWN zawiera ponad 100 zdjęć, opatrzonych krótkimi podpisami oraz cytatami z wypowiedzi Marii i Lecha Kaczyńskich.
Drugie wydawnictwo to "Lech i Maria Kaczyńscy. Całe życie dla Polski" - książka przygotowana przez Axel Springer Polska. Piękne rodzinne fotografie pary prezydenckiej i całej rodziny dodatkowo opatrzone są tekstem, który przybliża koleje życia tych niezwykłych, oddanych Polsce ludzi.
Pełno w tych albumach jest zdjęć prywatnych z dzieciństwa i młodości Marii i Lecha Kaczyńskich. Są także zdjęcia pokazujące działalność Prezydenta w Solidarności, a także pracę na różnych stanowiskach państwowych, w tym w Najwyższej Izbie Kontroli, na stanowisku Prezydenta Warszawy i Prezydenta RP. Są zdjęcia pokazujące działalność Marii Kaczyńskiej jako Pierwszej Damy.
Niektóre z nich są oficjalne, ale większość to rzadko publikowane albo dotąd nie publikowane. Wreszcie są prywatne zdjęcia pary prezydenckiej, przebija z nich wzajemna miłość, czułość i szacunek. Jakże inny jest wyłaniający się z tych zdjęć obraz tych osób, od tego, do którego przyzwyczaiły nam niechętne Lechowi Kaczyńskiemu media.
I wreszcie te najsmutniejsze - z czasów żałoby narodowej (która w moim sercu długo się nie skończy), zdjęcia rozpaczającej rodziny - córki i brata, Marty i Jarosława oraz fotograficzna dokumentacja powrotu pary prezydenckiej do Polski, uroczystości żałobnych i złożenia ciał na Wawelu.
Tydzień po katastrofie, w sobotę, składałam hołd Lechowi i Marii Kaczyńskim w Pałacu Prezydenckim. Wczoraj byłam na Wawelu przed sarkofagiem. Kiedy przed wyjściem z krypty dotykałam pięknego o miodowym kolorze kamienia, powiedziałam w myślach: "Żegnaj, Panie Prezydencie". Mój Prezydencie.
poniedziałek, 12 kwietnia 2010
Żegnaj, Panie Prezydencie
Do nieba leci Mały Rycerz
Wybuchem rozerwany w strzępy,
[...]
I krwi nie woła - sam nad grobem,
Bo umrzeć łatwo; żyć jest trudno.
Więc szloch w rycerskie ciśnie piersi
Kaja bohater się i nicpoń
Wobec tak niepojętej śmieci
[..]
Lecz "nic to" - śmierć, czy "nic to" - życie?
Potyczki, zwady i miłostki?
Do nieba leci Mały Rycerz,
Do nieba jest najbliżej - z Polski.
Swoje odsłuchał i odsłużył
[...]
Nie wątpić, w sen ofiary wierzyć
Jest rzeczą łatwą - bywa wielką.
Lecz potem wbrew serc pokrzepieniu
Łzę cenić tylko na policzku
I na niebieskim, na sklepieniu
Wypisać krwią dewizę - Nic to!
[Jacek Kaczmarski
Pan Wołodyjowski (Trylogia)]
sobota, 10 kwietnia 2010
"I dymi mgłą katyński las..."
...przeleciał ptak przepływa obłok
upada liść kiełkuje ślaz
i cisza jest na wysokościach
i dymi mgłą katyński las...
[Zbigniew Herbert]
----------------------------------------------------------------
WP:
Wielka tragedia pod Smoleńskiem. W katastrofie lotniczej polskiego samolotu rządowego zginął prezydent Lech Kaczyński i 95 innych, najważniejszych w państwie, osób.
Lista ofiar katastrofy polskiego Tu-154 w Smoleńsku
Źródło zdjęcia: Dziennik.pl
Cześć Ich Pamięci!
piątek, 9 kwietnia 2010
Season of Good Rain (2009)
Dong Ha (Jeong Woo-seong), student z Korei Południowej, spotyka studentkę May (Yuanyuan Gao), która jest Chinką. Wkrótce młodzi zaprzyjaźniają się, jednak dopiero gdy ich drogi się rozchodzą, zdają sobie sprawę z tego, jak silna więź ich połączyła. Po latach Dong Ha jako architekt jedzie do Chin i spotyka May. Ich uczucia odżywają...
Film chińsko-koreański. Oryg. tyt. "Ho-woo-si-jeol" AKA "Good Rain Knows" AKA "Good Rain Knows When to Come". Reżyseria: Jin-ho Hur. Scenariusz: Han-yeol Lee i Jin-ho Hur.
Fabuła tego filmu jest tak prosta, że można by ją na dobrą sprawę zawrzeć w jednym zdaniu. Jednak klimat, piękne ujęcia, spokojny rytm akcji oraz delikatna i w sumie bardzo dobra gra aktorska urzekły mnie na tyle, że smakowałam go z ogromną przyjemnością. Działał na mnie uspokajająco. I choć to historia pozornie banalna, jednak byłam ciekawa, czym skończy się to spotkanie po latach Koreańczyka i Chinki.
Choć kultury krajów, z których się wywodzą nie są dalekie od siebie, jednak bohaterowie rozmawiają ze sobą po angielsku i widać, że to nie jest ich rodzimy język, ale ten, którym posługiwali się w czasach studiów, w Stanach Zjednoczonych. Różnice kulturowe ujawniają się przy okazji pobytu w restauracji, gdy Dong wzbrania się przed niektórymi, bardziej pikantnymi chińskimi potrawami.
Nacisk w tym filmie położony jest na relacje zachodzące między bohaterami, ich flirt, zbliżanie się do siebie i oddalanie.
A tłem dla tej historii jest Chengdu - chińskie miasto w prowincji Sichuan, w którym znajduje się rekonstrukcja słomianej chaty, w której mieszkał Du Fu - słynny poeta chiński z czasów dynastii Tang. Przewodnikiem turystycznym po tym miejscu - jest to swoisty ogród - jest właśnie May. Donga w jakiś sposób fascynuje to miasto, okazuje się, że kiedyś pisał poezję, czego zaniechał, gdyż podjął pracę w koreańskiej firmie architektonicznej.
Jednak Dong poznaje też drugą stronę prawdy o Chengdu i zaczyna rozumieć, że wciąż żywa jest pamięć o tragedii, która rozegrała się tu przed rokiem, gdy miasto nawiedziło trzęsienie ziemi. Firma, w której on pracuje, zajmuje się właśnie odbudową domów, które wówczas ucierpiały. Odwiedza miejsce katastrofy, by sporządzić raport dla swojego pracodawcy.
We dwoje, on i May, spędzają razem cały dzień, a potem kolejny, gdy okazuje się, że trudno im się ze sobą rozstać. Spacerują, odwiedzają pandy (w Chengdu jest rezerwat Pandy Wielkiej), idą do restauracji, tańczą, dobrze się ze sobą bawią.
Film oparty jest na spokojnych, ale pięknych zdjęciach, malowniczych ujęciach, długich spojrzeniach, które wymieniają bohaterowie. Dodatkowo wprowadzono element humorystyczny - czyli postać kolegi Donga, który chwilami nie zdając sobie z tego sprawy, przeszkadza nieco młodym, którzy woleliby być w tym momencie sami.
A oni są coraz bardziej sobie bliscy, a jednak dalecy, bo na dobrą sprawę niewiele o sobie wiedzą. Zresztą punkt ciężkości w tej kwestii stale się zmienia, to Dong jest nieco zdystansowany, a May jest bardziej zaczepna, by potem oddalić się, starając się zachować dystans - wydaje się, jakby oboje nie byli na to uczucie gotowi, jakby istniała jakaś przeszkoda, jakby obawiali się czegoś.
Jest wiosna - jak w wierszu Du Fu, który czyta Dong, więc ulice Chengdu chwilami zalane są deszczem i tylko ten dobry deszcz wie wszystko...
Całość sprawia ujmujące wrażenie.
Film polecam osobom, które chcą się na chwilę zatrzymać...
Pięknie sportretowane zostało Chengdu i pięknie pokazana ta chińska dziewczyna, która waha się i dojrzewa do zmiany w swoim życiu.
Piękny jest soundtrack tego filmu:
Film chińsko-koreański. Oryg. tyt. "Ho-woo-si-jeol" AKA "Good Rain Knows" AKA "Good Rain Knows When to Come". Reżyseria: Jin-ho Hur. Scenariusz: Han-yeol Lee i Jin-ho Hur.
Fabuła tego filmu jest tak prosta, że można by ją na dobrą sprawę zawrzeć w jednym zdaniu. Jednak klimat, piękne ujęcia, spokojny rytm akcji oraz delikatna i w sumie bardzo dobra gra aktorska urzekły mnie na tyle, że smakowałam go z ogromną przyjemnością. Działał na mnie uspokajająco. I choć to historia pozornie banalna, jednak byłam ciekawa, czym skończy się to spotkanie po latach Koreańczyka i Chinki.
Choć kultury krajów, z których się wywodzą nie są dalekie od siebie, jednak bohaterowie rozmawiają ze sobą po angielsku i widać, że to nie jest ich rodzimy język, ale ten, którym posługiwali się w czasach studiów, w Stanach Zjednoczonych. Różnice kulturowe ujawniają się przy okazji pobytu w restauracji, gdy Dong wzbrania się przed niektórymi, bardziej pikantnymi chińskimi potrawami.
Nacisk w tym filmie położony jest na relacje zachodzące między bohaterami, ich flirt, zbliżanie się do siebie i oddalanie.
A tłem dla tej historii jest Chengdu - chińskie miasto w prowincji Sichuan, w którym znajduje się rekonstrukcja słomianej chaty, w której mieszkał Du Fu - słynny poeta chiński z czasów dynastii Tang. Przewodnikiem turystycznym po tym miejscu - jest to swoisty ogród - jest właśnie May. Donga w jakiś sposób fascynuje to miasto, okazuje się, że kiedyś pisał poezję, czego zaniechał, gdyż podjął pracę w koreańskiej firmie architektonicznej.
Jednak Dong poznaje też drugą stronę prawdy o Chengdu i zaczyna rozumieć, że wciąż żywa jest pamięć o tragedii, która rozegrała się tu przed rokiem, gdy miasto nawiedziło trzęsienie ziemi. Firma, w której on pracuje, zajmuje się właśnie odbudową domów, które wówczas ucierpiały. Odwiedza miejsce katastrofy, by sporządzić raport dla swojego pracodawcy.
We dwoje, on i May, spędzają razem cały dzień, a potem kolejny, gdy okazuje się, że trudno im się ze sobą rozstać. Spacerują, odwiedzają pandy (w Chengdu jest rezerwat Pandy Wielkiej), idą do restauracji, tańczą, dobrze się ze sobą bawią.
Film oparty jest na spokojnych, ale pięknych zdjęciach, malowniczych ujęciach, długich spojrzeniach, które wymieniają bohaterowie. Dodatkowo wprowadzono element humorystyczny - czyli postać kolegi Donga, który chwilami nie zdając sobie z tego sprawy, przeszkadza nieco młodym, którzy woleliby być w tym momencie sami.
A oni są coraz bardziej sobie bliscy, a jednak dalecy, bo na dobrą sprawę niewiele o sobie wiedzą. Zresztą punkt ciężkości w tej kwestii stale się zmienia, to Dong jest nieco zdystansowany, a May jest bardziej zaczepna, by potem oddalić się, starając się zachować dystans - wydaje się, jakby oboje nie byli na to uczucie gotowi, jakby istniała jakaś przeszkoda, jakby obawiali się czegoś.
Jest wiosna - jak w wierszu Du Fu, który czyta Dong, więc ulice Chengdu chwilami zalane są deszczem i tylko ten dobry deszcz wie wszystko...
Całość sprawia ujmujące wrażenie.
Film polecam osobom, które chcą się na chwilę zatrzymać...
Pięknie sportretowane zostało Chengdu i pięknie pokazana ta chińska dziewczyna, która waha się i dojrzewa do zmiany w swoim życiu.
Piękny jest soundtrack tego filmu:
wtorek, 6 kwietnia 2010
500 dni miłości
Tom (Joseph Gordon-Levitt) jest nieszczęśliwym i niepoprawnym romantykiem, który zarabia na życie wymyślając teksty na pocztówki z życzeniami. Gdy jego dziewczyna, Summer (Zooey Deschanel), odchodzi od niego, zrozpaczony postanawia wrócić myślami do ich 500 dni razem, aby odkryć, co poszło źle. Ostatecznie refleksje Toma pozwolą mu na nowo odkryć jego prawdziwą życiową pasję...
Niebanalna to komedia romantyczna. Rzecz o chłopaku i dziewczynie, ale w tym związku trwającym tytułowe 500 dni, to chłopak wierzy w miłość, jako romantyczne uczucie, które wiąże ludzi, a dziewczyna jest tą, która woli luźny związek, w którym po prostu dobrze się bawi.
Przy tym bohater ma dwóch przyjaciół i siostrę, którzy komentują jego działania i próbują mu pomóc w podejmowaniu różnych decyzji, służą mu radami opartymi na swoim gorszym lub lepszym doświadczeniu.
Film jest zbudowany na scenach pochodzących z różnych etapów tego związku. Dlatego mamy przeskoki w czasie, retrospekcje. A raz w relacjach między bohaterami jest dobrze (gdy na początku dobrze im jest ze sobą), a raz źle (gdy z czasem okrywają dzielące ich różnice zainteresowań i gustów). Znamienna jest scena, w której wyobrażenia bohatera są zestawione z rzeczywistością. Bardzo to smutne, bo niestety tak właśnie jest w życiu, ono nigdy nie jest takie, jakiego chcemy. Przy tym reżyser bawi się w mieszanie gatunków filmowych, mamy nawet scenę rodem z musicalu.
Film mówi o tym, czy spotkanie drugiego człowieka to przypadek czy przeznaczenie. Czy miłość naprawdę istnieje? Kiedy czujemy, że ta właśnie osoba jest tą jedyną?
Bohater ma chłopięcą sylwetkę i ubiera się w chłopięcym stylu, co ma, jak sądzę, podkreślać jego naiwność życiową (np. uważa, że "Absolwent" skończył się happy endem). Dopiero, gdy przechodzi przez te 500 dni miłości do Summer, nabiera doświadczenia, pozbywa się złudzeń, zmienia pracę, dojrzewa i symbolicznie zmienia także swój styl ubierania. Po pełnym młodzieńczej miłości lecie (Summer) nadchodzi jesień (Autumn), być może jest to wreszcie dojrzałe, odwzajemnione uczucie.
Ciekawy jest soundtrack, zawierający piosenki spod znaku soft rocka i indie popu, który powoduje, że film ogląda się jeszcze lepiej.
Niebanalna to komedia romantyczna. Rzecz o chłopaku i dziewczynie, ale w tym związku trwającym tytułowe 500 dni, to chłopak wierzy w miłość, jako romantyczne uczucie, które wiąże ludzi, a dziewczyna jest tą, która woli luźny związek, w którym po prostu dobrze się bawi.
Przy tym bohater ma dwóch przyjaciół i siostrę, którzy komentują jego działania i próbują mu pomóc w podejmowaniu różnych decyzji, służą mu radami opartymi na swoim gorszym lub lepszym doświadczeniu.
Film jest zbudowany na scenach pochodzących z różnych etapów tego związku. Dlatego mamy przeskoki w czasie, retrospekcje. A raz w relacjach między bohaterami jest dobrze (gdy na początku dobrze im jest ze sobą), a raz źle (gdy z czasem okrywają dzielące ich różnice zainteresowań i gustów). Znamienna jest scena, w której wyobrażenia bohatera są zestawione z rzeczywistością. Bardzo to smutne, bo niestety tak właśnie jest w życiu, ono nigdy nie jest takie, jakiego chcemy. Przy tym reżyser bawi się w mieszanie gatunków filmowych, mamy nawet scenę rodem z musicalu.
Film mówi o tym, czy spotkanie drugiego człowieka to przypadek czy przeznaczenie. Czy miłość naprawdę istnieje? Kiedy czujemy, że ta właśnie osoba jest tą jedyną?
Bohater ma chłopięcą sylwetkę i ubiera się w chłopięcym stylu, co ma, jak sądzę, podkreślać jego naiwność życiową (np. uważa, że "Absolwent" skończył się happy endem). Dopiero, gdy przechodzi przez te 500 dni miłości do Summer, nabiera doświadczenia, pozbywa się złudzeń, zmienia pracę, dojrzewa i symbolicznie zmienia także swój styl ubierania. Po pełnym młodzieńczej miłości lecie (Summer) nadchodzi jesień (Autumn), być może jest to wreszcie dojrzałe, odwzajemnione uczucie.
Ciekawy jest soundtrack, zawierający piosenki spod znaku soft rocka i indie popu, który powoduje, że film ogląda się jeszcze lepiej.
poniedziałek, 5 kwietnia 2010
Brothers (2009)
Film oparty jest na duńskim filmie "Bracia" z 2004 roku. Tommy Cahill (Jake Gyllenhaal) pociesza rodzinę swojego brata, Sama (Tobey Maguire) - jego żonę Grace (Natalie Portman) i ich dzieci - po jego zaginięciu na wyprawie wojennej. Sam przebywał na misji w Afganistanie i jest uważany za zmarłego. Między Tommym i Grace stopniowo rodzi się uczucie, które nie będzie miało szansy się rozwinąć, gdy sytuacja niespodziewanie się skomplikuje...
"Tylko polegli mogą zobaczyć koniec wojny - ja zobaczyłem ale nie wiem czy potrafię jeszcze żyć.."
Kiedy przeczytałam opis tego filmu, miałam skojarzenia z "Lecą żurawie". Nic bardziej mylnego. Chociaż jest tu miłosny trójkąt i motyw męża, który jedzie na wojnę i zostaje uznany za zmarłego, a żona zbliża się do jego brata, jednak w tym filmie chodzi o zupełnie coś innego. Jak dla mnie to kameralny obraz antywojenny, a także opowieść o tym, jak bardzo można się pomylić w ocenie jakiegoś człowieka i o tym, że zarówno dobro, jak i zło tkwi w każdym z nas.
Jest dwóch braci, ten który jest dobrym synem, bo spełnia oczekiwania rodziców. Ma żonę i dwie małe córeczki, które bardzo kocha. Jest też dobrym żołnierzem. Drugi jest czarną owcą w rodzinie, ma skłonności do alkoholu, a po napadzie na bank trafia do więzienia.
Kiedy Sam ma wyjechać na kolejną misję do Afganistanu, z więzienia wychodzi Tommy - nie jest miło witany przez ojca, który stawia mu jako wzór do naśladowania młodszego brata, także żona brata nie darzy go sympatią.
Wkrótce Sam wyjeżdża, a po jakimś czasie zostaje uznany za zmarłego, gdyż jego helikopter rozbił się w górach. Odbywa się symboliczny pogrzeb, Sam zostaje nazwany bohaterem wojennym. Grace jest załamana śmiercią męża, nie może pogodzić się z tym, co się stało. To wspólne nieszczęście zbliża do siebie ją i Tommy`ego. On za namową ojca postanawia jej pomóc i wraz z kolegami remontuje jej kuchnię, by poczuła się choć trochę lepiej. Zaczyna też spędzać więcej czasu z dziećmi i z samą Grace. Dziewczynki szybko przekonują się do niego.
Jednak Sam nie zginął w Afganistanie, został wraz z kolegą z oddziału jedynie uwięziony przez Talibów i przez kilka miesięcy przebywał w zamknięciu. Po uwolnieniu przez wojsko, wraca do domu, jednak jako zupełnie inny człowiek. Wyczuwa to żona, wyczuwają też dzieci, które nie lubią już tego nowego ojca, w zamian wolą wujka Tommy`ego.
Sam podejrzewa żonę o zdradę, ma niemal obsesję na tym punkcie. Nie chce rozmawiać o tym, co się stało w Afganistanie, a co pozostawiło w jego psychice głęboki ślad. Czy może się uwolnić od wspomnień? Czy może zapomnieć o tym co zrobił? Czy może być takim człowiekiem, jakim był wcześniej? Czy odzyska miłość żony i dzieci? Czy można wrócić do takiego życia jak przed tą wojną?
W zasadzie to bardzo dobrze pomyślany film antywojenny i może powinni go obejrzeć wszyscy, którzy wyjeżdżają jako ochotnicy na misje wojenne. Myślę, że tak jak stało się to po wojnie wietnamskiej, tak samo po Iraku i po Afganistanie, Amerykanie mają duży problem społeczny z żołnierzami, który po powrocie z misji nie mogą się odnaleźć w normalnym życiu, a w dodatku mogą być zagrożeniem dla swoich najbliższych.
Dlatego, jak sądzę, ten film chociaż pokazuje zagrożenia, i dobrze że to robi, nie maluje jednak obrazu tragicznego. Ostatnia scena jest otwarta, pozostawia pole do interpretacji i do wyobraźni, nie mówi o tym, jak potoczyło się życie tych ludzi. Cieszę się, że nie było tutaj tak amerykańskiego hurraoptymizmu.
Mądry film.
"Tylko polegli mogą zobaczyć koniec wojny - ja zobaczyłem ale nie wiem czy potrafię jeszcze żyć.."
Kiedy przeczytałam opis tego filmu, miałam skojarzenia z "Lecą żurawie". Nic bardziej mylnego. Chociaż jest tu miłosny trójkąt i motyw męża, który jedzie na wojnę i zostaje uznany za zmarłego, a żona zbliża się do jego brata, jednak w tym filmie chodzi o zupełnie coś innego. Jak dla mnie to kameralny obraz antywojenny, a także opowieść o tym, jak bardzo można się pomylić w ocenie jakiegoś człowieka i o tym, że zarówno dobro, jak i zło tkwi w każdym z nas.
Jest dwóch braci, ten który jest dobrym synem, bo spełnia oczekiwania rodziców. Ma żonę i dwie małe córeczki, które bardzo kocha. Jest też dobrym żołnierzem. Drugi jest czarną owcą w rodzinie, ma skłonności do alkoholu, a po napadzie na bank trafia do więzienia.
Kiedy Sam ma wyjechać na kolejną misję do Afganistanu, z więzienia wychodzi Tommy - nie jest miło witany przez ojca, który stawia mu jako wzór do naśladowania młodszego brata, także żona brata nie darzy go sympatią.
Wkrótce Sam wyjeżdża, a po jakimś czasie zostaje uznany za zmarłego, gdyż jego helikopter rozbił się w górach. Odbywa się symboliczny pogrzeb, Sam zostaje nazwany bohaterem wojennym. Grace jest załamana śmiercią męża, nie może pogodzić się z tym, co się stało. To wspólne nieszczęście zbliża do siebie ją i Tommy`ego. On za namową ojca postanawia jej pomóc i wraz z kolegami remontuje jej kuchnię, by poczuła się choć trochę lepiej. Zaczyna też spędzać więcej czasu z dziećmi i z samą Grace. Dziewczynki szybko przekonują się do niego.
Jednak Sam nie zginął w Afganistanie, został wraz z kolegą z oddziału jedynie uwięziony przez Talibów i przez kilka miesięcy przebywał w zamknięciu. Po uwolnieniu przez wojsko, wraca do domu, jednak jako zupełnie inny człowiek. Wyczuwa to żona, wyczuwają też dzieci, które nie lubią już tego nowego ojca, w zamian wolą wujka Tommy`ego.
Sam podejrzewa żonę o zdradę, ma niemal obsesję na tym punkcie. Nie chce rozmawiać o tym, co się stało w Afganistanie, a co pozostawiło w jego psychice głęboki ślad. Czy może się uwolnić od wspomnień? Czy może zapomnieć o tym co zrobił? Czy może być takim człowiekiem, jakim był wcześniej? Czy odzyska miłość żony i dzieci? Czy można wrócić do takiego życia jak przed tą wojną?
W zasadzie to bardzo dobrze pomyślany film antywojenny i może powinni go obejrzeć wszyscy, którzy wyjeżdżają jako ochotnicy na misje wojenne. Myślę, że tak jak stało się to po wojnie wietnamskiej, tak samo po Iraku i po Afganistanie, Amerykanie mają duży problem społeczny z żołnierzami, który po powrocie z misji nie mogą się odnaleźć w normalnym życiu, a w dodatku mogą być zagrożeniem dla swoich najbliższych.
Dlatego, jak sądzę, ten film chociaż pokazuje zagrożenia, i dobrze że to robi, nie maluje jednak obrazu tragicznego. Ostatnia scena jest otwarta, pozostawia pole do interpretacji i do wyobraźni, nie mówi o tym, jak potoczyło się życie tych ludzi. Cieszę się, że nie było tutaj tak amerykańskiego hurraoptymizmu.
Mądry film.
sobota, 3 kwietnia 2010
Nostalgia anioła
Susie Salmon zostaje brutalnie zgwałcona i zamordowana przez swojego sąsiada. To, co się dzieje po jej śmierci, obserwuje z nieba. Spoglądając w dół, snuje głosem czternastolatki powieść koszmarną, ale też pełną nadziei. Przez długie tygodnie po swojej śmierci Susie obserwuje życie, które toczy się już bez niej – przysłuchuje się pogłoskom na temat swojego zniknięcia, współczuje rodzicom, którzy ciągle wierzą, że córka się odnajdzie, obserwuje, jak ten, który ją zamordował, zaciera ślady zbrodni, widzi jak rozpada się małżeństwo jej rodziców.
Nie jest łatwo ocenić ten film. Uznałabym go za wybitny, ale niektóre sceny mnie nieco raziły swoją kiczowatością. Jednak cały nastrój w nim panujący, wiele ciekawych rozwiązań i scen, dobre aktorstwo spowodowały, że oceniam go mimo wszystko bardzo wysoko.
Muszę powiedzieć, że zastanawiałam się, czy w ogóle go obejrzeć, bo tematyka trudna i generalnie unikam podobnych filmów, żeby się nie dołować, jednak trailer mnie zachęcił i nie żałuję, że się zdecydowałam po niego sięgnąć.
Grę Marka Wahlberga (długo uważałam, że to Kevin Bacon) w tym filmie oceniam bardzo dobrze. Świetnie spisała się Saoirse Ronan jako główna bohaterka. Dobrze zagrał także Stanley Tucci. A zabawna postać młodej babci granej przez Susan Sarandon wprowadza tak potrzebny element humoru.
Jak mówiłam, wiele ujęć w tym filmie jest bardzo dopracowanych i niemal zjawiskowych. Cały początek jest świetny, ze sceną, w której mała dziewczynka obserwuje uwięzionego w szklanej kuli pingwinka i współczuje mu, że jest sam, a ojciec twierdzi, że on na swój sposób jest szczęśliwy (za kilka lat ona znajdzie się w podobnym świecie). I gdy czekamy na to, co ma się zdarzyć, widząc beztroskę całego otoczenia, szczęśliwe życie rodziny i radość 14-latki, która właśnie nieśmiało wkracza w dorosłość. Jednak za chwilę to wszystko zostaje brutalnie zburzone.
Poruszające jest zestawienie scen - tej, gdy rodzina je posiłek, nie wiedząc o tym, co dzieje się właśnie gdzie indziej i tej, w której 14-latka spotyka swego mordercę. Tak jak powiedziałam, cała pierwsza część filmu jest bardzo dobra.
Jednak, moim zdaniem, gdyby reżyser nie postawił takiego nacisku na wykorzystywanie komputerowych technik filmowych, ten obraz byłby lepszy, a wydaje się nadmiernie nimi przeładowany. Wiele sekwencji czyśćca czy raju uważam bowiem za niepotrzebne, przez swoją kiczowatość film traci wówczas spójność, gdyż są one za długie.
Jednak dwie z podobnych scen uważam za świetne i wzruszające - ta, w której statki w butelce rozbijają się o skały i ta, w której do drzewa podchodzą ofiary mordercy. Tej ostatniej scenie towarzyszy utwór This Mortal Coil "Song of the Siren", który bardzo przypomina pieśni Lisy Gerard z "Gladiatora".
Film mówi o rodzinie, która musi się pogodzić z utratą córki i siostry, i pokazuje, że jest to niełatwe, a zarówno w członkach rodziny (w tym przypadku w ojcu i siostrze), jak i w osobie, która odchodzi, rodzi się smutek i nienawiść do sprawcy, który to wszystko spowodował. Bliscy nie mogą się pogodzić z tym, co zaszło. Ojciec najpierw wyładowuje swoją wściekłość na przedmiotach, a potem próbuje szukać mordercy. Matka wydaje się zupełnie zagubiona.
Bardzo smutny to obraz i niełatwo się go ogląda. Być może dlatego jest dużo scen stamtąd - świata, w którym, jak się wydaje, nie ma zmartwień, jest radość i szczęście. Jednak bohaterka wciąż nie może tam się udać, gdyż coś jeszcze ma do zrobienia, ten utracony dom jest niczym latarnia morska, która wabi ją do siebie. Musi poczekać, aż rodzina scali się na nowo. Dopiero wtedy może odejść.
Wobec tego filmu nie pozostaje się obojętnym, może czasem irytować, ale przede wszystkim wzbudza emocje i wzruszenia. Nie żałuję, że go obejrzałam. Myślę, że pewne ujęcia i ten klimat będę długo pamiętać.
Spoiler!
Przerażające są sceny, gdy morderca planuje swoje działania, pozbywa się ze skutkiem wszystkich dowodów zbrodni, a potem zaczyna myśleć o kolejnej zbrodni. Świetna jest pełna napięcia scena w jego domu, gdy włamuje się tam siostra ofiary. Bardzo przygnębiające jest zakończenie, sprawcę spotyka kara rodem z deux ex machina. Jest to dziwne i bardzo smutne, tak jakby na ziemi nikt nie był w stanie go zdemaskować i ukarać.
Nie jest łatwo ocenić ten film. Uznałabym go za wybitny, ale niektóre sceny mnie nieco raziły swoją kiczowatością. Jednak cały nastrój w nim panujący, wiele ciekawych rozwiązań i scen, dobre aktorstwo spowodowały, że oceniam go mimo wszystko bardzo wysoko.
Muszę powiedzieć, że zastanawiałam się, czy w ogóle go obejrzeć, bo tematyka trudna i generalnie unikam podobnych filmów, żeby się nie dołować, jednak trailer mnie zachęcił i nie żałuję, że się zdecydowałam po niego sięgnąć.
Grę Marka Wahlberga (długo uważałam, że to Kevin Bacon) w tym filmie oceniam bardzo dobrze. Świetnie spisała się Saoirse Ronan jako główna bohaterka. Dobrze zagrał także Stanley Tucci. A zabawna postać młodej babci granej przez Susan Sarandon wprowadza tak potrzebny element humoru.
Jak mówiłam, wiele ujęć w tym filmie jest bardzo dopracowanych i niemal zjawiskowych. Cały początek jest świetny, ze sceną, w której mała dziewczynka obserwuje uwięzionego w szklanej kuli pingwinka i współczuje mu, że jest sam, a ojciec twierdzi, że on na swój sposób jest szczęśliwy (za kilka lat ona znajdzie się w podobnym świecie). I gdy czekamy na to, co ma się zdarzyć, widząc beztroskę całego otoczenia, szczęśliwe życie rodziny i radość 14-latki, która właśnie nieśmiało wkracza w dorosłość. Jednak za chwilę to wszystko zostaje brutalnie zburzone.
Poruszające jest zestawienie scen - tej, gdy rodzina je posiłek, nie wiedząc o tym, co dzieje się właśnie gdzie indziej i tej, w której 14-latka spotyka swego mordercę. Tak jak powiedziałam, cała pierwsza część filmu jest bardzo dobra.
Jednak, moim zdaniem, gdyby reżyser nie postawił takiego nacisku na wykorzystywanie komputerowych technik filmowych, ten obraz byłby lepszy, a wydaje się nadmiernie nimi przeładowany. Wiele sekwencji czyśćca czy raju uważam bowiem za niepotrzebne, przez swoją kiczowatość film traci wówczas spójność, gdyż są one za długie.
Jednak dwie z podobnych scen uważam za świetne i wzruszające - ta, w której statki w butelce rozbijają się o skały i ta, w której do drzewa podchodzą ofiary mordercy. Tej ostatniej scenie towarzyszy utwór This Mortal Coil "Song of the Siren", który bardzo przypomina pieśni Lisy Gerard z "Gladiatora".
Film mówi o rodzinie, która musi się pogodzić z utratą córki i siostry, i pokazuje, że jest to niełatwe, a zarówno w członkach rodziny (w tym przypadku w ojcu i siostrze), jak i w osobie, która odchodzi, rodzi się smutek i nienawiść do sprawcy, który to wszystko spowodował. Bliscy nie mogą się pogodzić z tym, co zaszło. Ojciec najpierw wyładowuje swoją wściekłość na przedmiotach, a potem próbuje szukać mordercy. Matka wydaje się zupełnie zagubiona.
Bardzo smutny to obraz i niełatwo się go ogląda. Być może dlatego jest dużo scen stamtąd - świata, w którym, jak się wydaje, nie ma zmartwień, jest radość i szczęście. Jednak bohaterka wciąż nie może tam się udać, gdyż coś jeszcze ma do zrobienia, ten utracony dom jest niczym latarnia morska, która wabi ją do siebie. Musi poczekać, aż rodzina scali się na nowo. Dopiero wtedy może odejść.
Wobec tego filmu nie pozostaje się obojętnym, może czasem irytować, ale przede wszystkim wzbudza emocje i wzruszenia. Nie żałuję, że go obejrzałam. Myślę, że pewne ujęcia i ten klimat będę długo pamiętać.
Spoiler!
Przerażające są sceny, gdy morderca planuje swoje działania, pozbywa się ze skutkiem wszystkich dowodów zbrodni, a potem zaczyna myśleć o kolejnej zbrodni. Świetna jest pełna napięcia scena w jego domu, gdy włamuje się tam siostra ofiary. Bardzo przygnębiające jest zakończenie, sprawcę spotyka kara rodem z deux ex machina. Jest to dziwne i bardzo smutne, tak jakby na ziemi nikt nie był w stanie go zdemaskować i ukarać.
czwartek, 1 kwietnia 2010
Rebeka (2008)
Maxim de Winter, spadkobierca znamienitego rodu zamieszkuje w pięknej posiadłości na wybrzeżu Kornwalii, urządzonej w całości przez jego pierwszą żonę Rebekę. Rebeka utonęła w dość dziwnych okolicznościach. Po tej tragedii w domu nic nie zmieniano, a takiego stanu rzeczy pilnuje zarządzająca domem oschła pani Danvers, która żarliwie pielęgnuje pamięć o swej dawnej chlebodawczyni.
Poprzedniej nocy śniło mi się, że znów jestem w Manderley - tak zaczyna się powieść Daphne de Maurier, opublikowana w 1938 roku.
Wersji "Rebeki" powstało kilka. Jedna z najsłynniejszych pochodzi z 1940 roku, jej reżyserem był mistrz kryminału Alfred Hitchock, a w roli Maxima de Wintera wystąpił wówczas Laurence Olivier.
Tym razem za ekranizację powieści zabrał się włoski producent Guido Lombardo, który w roli pana na Manderley obsadził Alessio Boni, w roli nowej pani de Winter - Cristianę Capotondi.
Muszę powiedzieć, że początek filmu i właściwie prawie cała pierwsza połowa to uroczy obrazek - bajka o Kopciuszku. Jest młodziutka dziewczyna, która pracuje u pewnej damy jako towarzyszka jej podróży. Pewnego dnia spotyka intrygującego arystokratę. Okazuje się, że jest samotnym wdowcem, który rok wcześniej stracił żonę. Dziewczyna zadurza się w Maximie de Winter, ale i on zaczyna się nią interesować. Pociąga go jej skromność, niewinność i naiwność.
Wkrótce, kiedy dowiaduje się, że dama ma zamiar zabrać ze sobą swą towarzyszkę do Nowego Yorku, de Winter oświadcza się dziewczynie. Szybko pobierają się i udają się w podróż poślubną. Wydaje się, że de Winter jakoś nie ma ochoty wracać do domu i wygląda na szczęśliwego w nowym związku. Jednak powrót jest nieunikniony i wkrótce małżonkowie przyjeżdżają do siedziby rodowej de Winterów i nowa pani domu musi stawić czoła służbie i wciąż żywej pamięci po Rebece, pierwszej żonie Maxima. Czy nowa pani na Manderley potrafi podporządkować sobie kochającą wciąż Rebekę ochmistrzynię, a Maxim de Winter będzie w stanie uporać się z upiorami przeszłości? Czy nie jest to czasem walka z wiatrakami?
Tak jak wspomniałam, pierwsza część filmu to urocza opowieść o wielkim szczęściu młodej dziewczyny, która z dnia na dzień ze służącej zmienia się w żonę arystokraty i staje się panią na zamku.
Naprawdę urocza i śliczna jest Cristiana Capotondi, odtwórczyni tej roli, grana przez nią dziewczyna wygląda na bardzo zakochaną w swym mężu, wciąż go obejmuje i całuje. On jest dla niej niczym książę z bajki (zresztą bohaterka pisze i ilustruje bajki). A Alessio Boni jest tak przystojny, tajemniczy i pociągający, że każda mogłaby marzyć, żeby zamieszkać przy jego boku w tak pięknej posiadłości, położonej nad brzegiem oceanu.
Jednak coraz większy mgły zaczynają się gromadzić wokół tych potężnych murów, a cień Rebeki staje się coraz wyraźniejszy i zaczyna zagrażać szczęściu tych dwojga. Pomaga w tym wszystkim ochmistrzyni, pani Denvers, wierna pamięci o poprzedniej swej pani, która stara się wzbudzić kompleksy w młodziutkiej i niedoświadczonej dziewczynie. Uważa, że jedyną panią na zamku Manderley może być tylko nieżyjąca już pani de Winters.
Niestety, także Maxim zaczyna się oddalać od nowej żony, wydaje się, że wciąż nie może o tamtej zapomnieć... Czy małżeństwo pryśnie, jak mydlana bańka, gdy wspomnienia odżyją na nowo?
Pewne elementy zostały w tej ekranizacji zmienione w porównaniu z literackim oryginałem, chwilami nie wiem, jaki był tego cel. Wydaje się, że zbyt mocno starano się także uczynić demoniczną postać z pani Denvers. Zbyt częste zbliżenia na jej kamienną twarz były nieco nużące. Groteskowo wyglądał obraz przedstawiający Rebekę, zupełnie jakby malował ją Pablo Picasso.
Gdy czytałam tę powieść i oglądałam jej filmowe wersje, zawsze przygnębiała mnie pewna oschłość Maxima de Wintersa wobec swojej żony, która bardzo go kochała. I tym razem trudno jest zrozumieć jego postawę. Mimo smutnych doświadczeń miał przy swoim boku kogoś dla kogo był niezmiernie ważny, a jednak wydaje się tego nie doceniać. Ta kobieta przecież, choć niemal dziecko, była mu głęboko oddana, a on ją właściwie pozostawił samą sobie, w dodatku oddał ją na pastwę nieprzyjemnej ochmistrzyni. Bardzo smutna była scena, gdy wyjeżdżała do Londynu.
Tak czy inaczej to film godzien polecenia, dla miłośników Alessio to pozycja obowiązkowa ;) A ja, oglądając ten film, poczułam się jak ten Kopciuszek, który trafił do zamku przez przypadek i mógł się przez chwilę poczuć panią de Winters. ;)
Poprzedniej nocy śniło mi się, że znów jestem w Manderley - tak zaczyna się powieść Daphne de Maurier, opublikowana w 1938 roku.
Wersji "Rebeki" powstało kilka. Jedna z najsłynniejszych pochodzi z 1940 roku, jej reżyserem był mistrz kryminału Alfred Hitchock, a w roli Maxima de Wintera wystąpił wówczas Laurence Olivier.
Tym razem za ekranizację powieści zabrał się włoski producent Guido Lombardo, który w roli pana na Manderley obsadził Alessio Boni, w roli nowej pani de Winter - Cristianę Capotondi.
Muszę powiedzieć, że początek filmu i właściwie prawie cała pierwsza połowa to uroczy obrazek - bajka o Kopciuszku. Jest młodziutka dziewczyna, która pracuje u pewnej damy jako towarzyszka jej podróży. Pewnego dnia spotyka intrygującego arystokratę. Okazuje się, że jest samotnym wdowcem, który rok wcześniej stracił żonę. Dziewczyna zadurza się w Maximie de Winter, ale i on zaczyna się nią interesować. Pociąga go jej skromność, niewinność i naiwność.
Wkrótce, kiedy dowiaduje się, że dama ma zamiar zabrać ze sobą swą towarzyszkę do Nowego Yorku, de Winter oświadcza się dziewczynie. Szybko pobierają się i udają się w podróż poślubną. Wydaje się, że de Winter jakoś nie ma ochoty wracać do domu i wygląda na szczęśliwego w nowym związku. Jednak powrót jest nieunikniony i wkrótce małżonkowie przyjeżdżają do siedziby rodowej de Winterów i nowa pani domu musi stawić czoła służbie i wciąż żywej pamięci po Rebece, pierwszej żonie Maxima. Czy nowa pani na Manderley potrafi podporządkować sobie kochającą wciąż Rebekę ochmistrzynię, a Maxim de Winter będzie w stanie uporać się z upiorami przeszłości? Czy nie jest to czasem walka z wiatrakami?
Tak jak wspomniałam, pierwsza część filmu to urocza opowieść o wielkim szczęściu młodej dziewczyny, która z dnia na dzień ze służącej zmienia się w żonę arystokraty i staje się panią na zamku.
Naprawdę urocza i śliczna jest Cristiana Capotondi, odtwórczyni tej roli, grana przez nią dziewczyna wygląda na bardzo zakochaną w swym mężu, wciąż go obejmuje i całuje. On jest dla niej niczym książę z bajki (zresztą bohaterka pisze i ilustruje bajki). A Alessio Boni jest tak przystojny, tajemniczy i pociągający, że każda mogłaby marzyć, żeby zamieszkać przy jego boku w tak pięknej posiadłości, położonej nad brzegiem oceanu.
Jednak coraz większy mgły zaczynają się gromadzić wokół tych potężnych murów, a cień Rebeki staje się coraz wyraźniejszy i zaczyna zagrażać szczęściu tych dwojga. Pomaga w tym wszystkim ochmistrzyni, pani Denvers, wierna pamięci o poprzedniej swej pani, która stara się wzbudzić kompleksy w młodziutkiej i niedoświadczonej dziewczynie. Uważa, że jedyną panią na zamku Manderley może być tylko nieżyjąca już pani de Winters.
Niestety, także Maxim zaczyna się oddalać od nowej żony, wydaje się, że wciąż nie może o tamtej zapomnieć... Czy małżeństwo pryśnie, jak mydlana bańka, gdy wspomnienia odżyją na nowo?
Pewne elementy zostały w tej ekranizacji zmienione w porównaniu z literackim oryginałem, chwilami nie wiem, jaki był tego cel. Wydaje się, że zbyt mocno starano się także uczynić demoniczną postać z pani Denvers. Zbyt częste zbliżenia na jej kamienną twarz były nieco nużące. Groteskowo wyglądał obraz przedstawiający Rebekę, zupełnie jakby malował ją Pablo Picasso.
Gdy czytałam tę powieść i oglądałam jej filmowe wersje, zawsze przygnębiała mnie pewna oschłość Maxima de Wintersa wobec swojej żony, która bardzo go kochała. I tym razem trudno jest zrozumieć jego postawę. Mimo smutnych doświadczeń miał przy swoim boku kogoś dla kogo był niezmiernie ważny, a jednak wydaje się tego nie doceniać. Ta kobieta przecież, choć niemal dziecko, była mu głęboko oddana, a on ją właściwie pozostawił samą sobie, w dodatku oddał ją na pastwę nieprzyjemnej ochmistrzyni. Bardzo smutna była scena, gdy wyjeżdżała do Londynu.
Tak czy inaczej to film godzien polecenia, dla miłośników Alessio to pozycja obowiązkowa ;) A ja, oglądając ten film, poczułam się jak ten Kopciuszek, który trafił do zamku przez przypadek i mógł się przez chwilę poczuć panią de Winters. ;)
niedziela, 28 marca 2010
Duma i Uprzedzenie (1980)
To wersja, do której mam sentyment. To właśnie wtedy, gdy po raz pierwszy oglądałam ten 5-odcinkowy serial, dowiedziałam się o istnieniu pisarki Jane Austen. Nie wiedziałam wówczas, jak cała ta historia się zakończy. Darcy`ego w wykonaniu Davida Rintoula uważałam wówczas za przystojnego (!) Tak, tak, to były dawne czasy - przedColinowe.
W latach 80. kręcono kostiumowce w sposób teatralny, akcja działa się głównie we wnętrzach, a sceny plenerowe były rzadkością. Teraz oczywiście kręci się filmy zupełnie inaczej. Dlatego dawne ekranizacje są nieco statyczne. Tak jest w przypadku "Rozważnej i Romantycznej" (1981), czy "Jane Eyre" (wersja z 1983 r. z Timothym Daltonem). Jednak te stare adaptacje bywają często wierniejsze oryginałowi, choć nie we wszystkim.
Tutaj także wprowadzono kilka scen z książki, których nie było w wersji z 1995 roku - m.in. ta w Netherfield, gdy Darcy prosi Lizzie, by zatańczyła z nim reela, albo ta z ostatniej części, gdy chce przy niej usiąść, a jakaś dama w tym mu przeszkadza.
Jednocześnie Lizzie jedzie do Collinsów sama, bez Marii Lucas, a po otrzymaniu listu od rodziny biegnie do Pemberley i opowiada tam Darcy`emu o Lidii, a w ostatnim odcinku otrzymuje od niego liścik i spotyka się z nim w parku.
Także dziwna jest scena, w której Lizzie informuje Jane o oświadczynach Darcy`ego, czyni to na schodkach domu, tuż po tym, jak wysiada z powozu, nie dbając o to, czy ktoś może to usłyszeć. Moim zdaniem to jednak jest zwierzenie, którego, jak w wersji z 1995 roku, dokonuje się w zaciszu pokoju w czasie szczerej, intymnej rozmowy z siostrą, a nie przed domem.
Oczywiście gra aktorska też jest odmienna, przy tym zbliżeń na twarze nie jest tak wiele. Można mówić dużo o kostiumach, wśród których większość jest niezbyt udanych, powiedziałabym, że są zbyt skromne, zbyt grzeczne (wybrałam jako ilustracje te najlepsze).
Mam wrażenie, że niestety najgorsze suknie ma Lizzie, która w końcu jest główną postacią. Niewiele ma kostiumów, które mogę pochwalić, przeważają te szczelnie zapięte pod szyją i z fatalnymi wykończeniami na górze. Wygląda w nich okropnie. Wydaje mi się, że są one bardziej odpowiednie dla matrony, niż dla młodej dziewczyny.
Trochę o aktorach, myślę, że Elizabeth Garvie dobrze się spisała w roli Lizzie, choć w scenie oświadczyn wygląda tak, jakby robiła zeza, pewnie miało to wyrażać zaskoczenie, ale chyba niezbyt się udało. Jednak ogólnie muszę stwierdzić, że wcieliła się z powodzeniem w postać inteligentnej i nieco zaczepnej dziewczyny.
David Rintoul faktycznie wygląda jak dumny człowiek, jest wysoki, szczupły, ma pańską postawę, tyle że nieco chyba w tym przesadza i ma się wrażenie, że jest nadto sztywny. Wysuwa szczękę do przodu, co ma podkreślać jego zarozumiałość, ale czyni to tak, że sprawia bardzo odpychające wrażenie. Później, gdy łagodzi już te ostre rysy lekkim uśmiechem, jest już dużo lepiej. Ale z pewnością Colin Firth w wersji z 1995 roku bardzo ocieplił tę postać tak, że trudno było jej jednak w jakiś sposób nie lubić (był przy tym sexy ;) ). Tutaj przez długi czas można było czuć niechęć do Darcy`ego. I trudno było podejrzewać, że żywi gorące uczucia do Lizzie.
Bardzo dobrze została dobrana Jane, Sabina Franklyn jest śliczna i miła. Muszę też pochwalić Irene Richard, aktorkę grającą Charlottę, mimo nieco chwilami wyłupiastych oczu jest ujmująca, ciepła i serdeczna. Można zrozumieć jej decyzje, wydaje się osobą rozsądną.
Pani Bennet to postać, którą pewnie zagrać nie jest łatwo, ale jednak świetnie się to udało Priscilli Morgan, chyba tej roli nie przeszarżowała. Natomiast co do pana Benneta, mam wrażenie, że wygłasza jedynie swoje kwestie. Osmund Bullock jako Bingley jest bardzo miły (podobał mi się bardziej niż Crispin Bonham-Carter z wersji 1995)i myślę, że sprawdził się w tej roli, pasował do Jane.
Pan Collins - trudno uwierzyć w szczęście Charlotty, ale kiedy trzymają się pod rękę i rozmawiają, wygląda to tak, jakby jednak dobrze się rozumieli. Oczywiście to groteskowa postać, ale Malcolm Rennie jej sprostał.
Peter Settelen jako George Wickham od początku sprawiał na mnie niezbyt miłe wrażenie, ale może dlatego, że nie odpowiada mi ten typ urody.
Nieodpowiednio dobrano aktorkę do postaci Kitty; gdy rozpacza, że zachowanie Lidii spowoduje, że zostanie uwięziona w domu i nie będzie mogła spotykać oficerów, nie wygląda to wiarygodnie, bo zupełnie nie wygląda na taką osobę, Kitty powinna jednak być młodsza.
Jeśli chodzi o rozwiązania scenariuszowe, kilka mnie zaskoczyło, np. scena w której panna de Bourgh podaje ręce Lizzie, gdy ta sprzeciwia się woli Lady Katarzyny. To sprawia wrażenie, jakby panna de Bourgh zazdrościła Lizzie odwagi, której sama nie posiada.
Nie ma scen zapowiadających, że Darcy zajmie się sprawą Lidii, więc to, o czym się dowiaduje później Lizzie, jest ogromnym zaskoczeniem dla widza.
Jednak uczucia Lizzie są wyjaśniane widzowi, gdyż ona w myślach wypowiada je, zarówno w scenie zaraz po oświadczynach Darcy`ego, jak i tych w domu, gdy myśli o tym, czy postąpiła właściwie, informując go o wszystkim.
Scena czytania listu Darcy`ego przez Lizzie jest interesująca, choć nieco statyczna, ale porównałabym ją trochę ze sceną rozpoczynającą trzeci odcinek "North and South" (2004), gdy bohater odchodzi od kobiety, która go odrzuciła i kamera śledzi długo jego profil. W tym momencie niemal żałujemy Darcy`ego, choć widać także jego dumę - w końcu jego list do łagodnych nie należał.
Przy okazji - portret Darcy`ego wiszący w Pemberley udał się twórcom wersji 1980 znakomicie, podczas gdy obraz przedstawiający Colina Firtha jest nieszczególnie udany.
Ogromnie podoba mi się ostatnia scena z Darcym i Lizzie, która zresztą (o dziwo!) odbywa się w plenerze i bardzo dobrze, bo dzięki temu jest to mniej teatralne. To rozmowa, która moim zdaniem udała się lepiej, niż w wersji z 1995 roku.
Tu widać uczucia, jakieś ciepło, jest jakiś kontakt fizyczny, bohaterowie idą pod rękę, rozmawiają, blisko jest do pocałunku, można by było nawet powiedzieć.
W końcu stają pod drzewem, zwracają się do siebie twarzami, patrzą sobie w oczy i rozmawiają. Darcy uśmiecha się i jest rozluźniony. Bohaterowie wyjaśniają sobie przy tym wiele rzeczy, co jest korzystne dla kogoś, kto nie czytał książki.
Tak jak wspomniałam, mam do tej wersji pewien sentyment. Oczywiście inaczej teraz odbieram ten serial, niż wtedy, gdy widziałam go wiele lat temu po raz pierwszy. Ale trzeba dodać, że przez ten czas obejrzałam mnóstwo filmów, kilka wersji różnych kostiumowców, w tym dwie inne ekranizacje "Dumy i Uprzedzenia", a technika kręcenia filmów bardzo się zmieniła, podobnie jak gra aktorska.
Obecnie większość kostiumowców kręci się w pięknych plenerach, kamera pracuje inaczej, mniej statycznie, są zbliżenia na twarze bohaterów i malarskie ujęcia, a gra się nie tylko głosem czy sposobem zachowania (sylwetka i poza), ale przede wszystkim mimiką twarzy, która jest dużo subtelniejsza niż teatralne pozy. Przy tym obecnie dużą rolę gra podkład muzyczny, a często ścieżka dźwiękowa staje się dziełem samym w sobie.
Jako ciekawostkę dodam, że w wersji 1980 każdy odcinek rozpoczyna seria obrazków, stanowiących tło dla napisów początkowych, które ilustrują zdarzenia mające się w tej części rozegrać.
Porównanie wersji 1980 i 1995 - zdjęcia
"Porównanie dwóch telewizyjnych wersji „Dumy i uprzedzenia” artykuł
Klip fanowski do filmu:
W latach 80. kręcono kostiumowce w sposób teatralny, akcja działa się głównie we wnętrzach, a sceny plenerowe były rzadkością. Teraz oczywiście kręci się filmy zupełnie inaczej. Dlatego dawne ekranizacje są nieco statyczne. Tak jest w przypadku "Rozważnej i Romantycznej" (1981), czy "Jane Eyre" (wersja z 1983 r. z Timothym Daltonem). Jednak te stare adaptacje bywają często wierniejsze oryginałowi, choć nie we wszystkim.
Tutaj także wprowadzono kilka scen z książki, których nie było w wersji z 1995 roku - m.in. ta w Netherfield, gdy Darcy prosi Lizzie, by zatańczyła z nim reela, albo ta z ostatniej części, gdy chce przy niej usiąść, a jakaś dama w tym mu przeszkadza.
Jednocześnie Lizzie jedzie do Collinsów sama, bez Marii Lucas, a po otrzymaniu listu od rodziny biegnie do Pemberley i opowiada tam Darcy`emu o Lidii, a w ostatnim odcinku otrzymuje od niego liścik i spotyka się z nim w parku.
Także dziwna jest scena, w której Lizzie informuje Jane o oświadczynach Darcy`ego, czyni to na schodkach domu, tuż po tym, jak wysiada z powozu, nie dbając o to, czy ktoś może to usłyszeć. Moim zdaniem to jednak jest zwierzenie, którego, jak w wersji z 1995 roku, dokonuje się w zaciszu pokoju w czasie szczerej, intymnej rozmowy z siostrą, a nie przed domem.
Oczywiście gra aktorska też jest odmienna, przy tym zbliżeń na twarze nie jest tak wiele. Można mówić dużo o kostiumach, wśród których większość jest niezbyt udanych, powiedziałabym, że są zbyt skromne, zbyt grzeczne (wybrałam jako ilustracje te najlepsze).
Mam wrażenie, że niestety najgorsze suknie ma Lizzie, która w końcu jest główną postacią. Niewiele ma kostiumów, które mogę pochwalić, przeważają te szczelnie zapięte pod szyją i z fatalnymi wykończeniami na górze. Wygląda w nich okropnie. Wydaje mi się, że są one bardziej odpowiednie dla matrony, niż dla młodej dziewczyny.
Trochę o aktorach, myślę, że Elizabeth Garvie dobrze się spisała w roli Lizzie, choć w scenie oświadczyn wygląda tak, jakby robiła zeza, pewnie miało to wyrażać zaskoczenie, ale chyba niezbyt się udało. Jednak ogólnie muszę stwierdzić, że wcieliła się z powodzeniem w postać inteligentnej i nieco zaczepnej dziewczyny.
David Rintoul faktycznie wygląda jak dumny człowiek, jest wysoki, szczupły, ma pańską postawę, tyle że nieco chyba w tym przesadza i ma się wrażenie, że jest nadto sztywny. Wysuwa szczękę do przodu, co ma podkreślać jego zarozumiałość, ale czyni to tak, że sprawia bardzo odpychające wrażenie. Później, gdy łagodzi już te ostre rysy lekkim uśmiechem, jest już dużo lepiej. Ale z pewnością Colin Firth w wersji z 1995 roku bardzo ocieplił tę postać tak, że trudno było jej jednak w jakiś sposób nie lubić (był przy tym sexy ;) ). Tutaj przez długi czas można było czuć niechęć do Darcy`ego. I trudno było podejrzewać, że żywi gorące uczucia do Lizzie.
Bardzo dobrze została dobrana Jane, Sabina Franklyn jest śliczna i miła. Muszę też pochwalić Irene Richard, aktorkę grającą Charlottę, mimo nieco chwilami wyłupiastych oczu jest ujmująca, ciepła i serdeczna. Można zrozumieć jej decyzje, wydaje się osobą rozsądną.
Pani Bennet to postać, którą pewnie zagrać nie jest łatwo, ale jednak świetnie się to udało Priscilli Morgan, chyba tej roli nie przeszarżowała. Natomiast co do pana Benneta, mam wrażenie, że wygłasza jedynie swoje kwestie. Osmund Bullock jako Bingley jest bardzo miły (podobał mi się bardziej niż Crispin Bonham-Carter z wersji 1995)i myślę, że sprawdził się w tej roli, pasował do Jane.
Pan Collins - trudno uwierzyć w szczęście Charlotty, ale kiedy trzymają się pod rękę i rozmawiają, wygląda to tak, jakby jednak dobrze się rozumieli. Oczywiście to groteskowa postać, ale Malcolm Rennie jej sprostał.
Peter Settelen jako George Wickham od początku sprawiał na mnie niezbyt miłe wrażenie, ale może dlatego, że nie odpowiada mi ten typ urody.
Nieodpowiednio dobrano aktorkę do postaci Kitty; gdy rozpacza, że zachowanie Lidii spowoduje, że zostanie uwięziona w domu i nie będzie mogła spotykać oficerów, nie wygląda to wiarygodnie, bo zupełnie nie wygląda na taką osobę, Kitty powinna jednak być młodsza.
Jeśli chodzi o rozwiązania scenariuszowe, kilka mnie zaskoczyło, np. scena w której panna de Bourgh podaje ręce Lizzie, gdy ta sprzeciwia się woli Lady Katarzyny. To sprawia wrażenie, jakby panna de Bourgh zazdrościła Lizzie odwagi, której sama nie posiada.
Nie ma scen zapowiadających, że Darcy zajmie się sprawą Lidii, więc to, o czym się dowiaduje później Lizzie, jest ogromnym zaskoczeniem dla widza.
Jednak uczucia Lizzie są wyjaśniane widzowi, gdyż ona w myślach wypowiada je, zarówno w scenie zaraz po oświadczynach Darcy`ego, jak i tych w domu, gdy myśli o tym, czy postąpiła właściwie, informując go o wszystkim.
Scena czytania listu Darcy`ego przez Lizzie jest interesująca, choć nieco statyczna, ale porównałabym ją trochę ze sceną rozpoczynającą trzeci odcinek "North and South" (2004), gdy bohater odchodzi od kobiety, która go odrzuciła i kamera śledzi długo jego profil. W tym momencie niemal żałujemy Darcy`ego, choć widać także jego dumę - w końcu jego list do łagodnych nie należał.
Przy okazji - portret Darcy`ego wiszący w Pemberley udał się twórcom wersji 1980 znakomicie, podczas gdy obraz przedstawiający Colina Firtha jest nieszczególnie udany.
Ogromnie podoba mi się ostatnia scena z Darcym i Lizzie, która zresztą (o dziwo!) odbywa się w plenerze i bardzo dobrze, bo dzięki temu jest to mniej teatralne. To rozmowa, która moim zdaniem udała się lepiej, niż w wersji z 1995 roku.
Tu widać uczucia, jakieś ciepło, jest jakiś kontakt fizyczny, bohaterowie idą pod rękę, rozmawiają, blisko jest do pocałunku, można by było nawet powiedzieć.
W końcu stają pod drzewem, zwracają się do siebie twarzami, patrzą sobie w oczy i rozmawiają. Darcy uśmiecha się i jest rozluźniony. Bohaterowie wyjaśniają sobie przy tym wiele rzeczy, co jest korzystne dla kogoś, kto nie czytał książki.
Tak jak wspomniałam, mam do tej wersji pewien sentyment. Oczywiście inaczej teraz odbieram ten serial, niż wtedy, gdy widziałam go wiele lat temu po raz pierwszy. Ale trzeba dodać, że przez ten czas obejrzałam mnóstwo filmów, kilka wersji różnych kostiumowców, w tym dwie inne ekranizacje "Dumy i Uprzedzenia", a technika kręcenia filmów bardzo się zmieniła, podobnie jak gra aktorska.
Obecnie większość kostiumowców kręci się w pięknych plenerach, kamera pracuje inaczej, mniej statycznie, są zbliżenia na twarze bohaterów i malarskie ujęcia, a gra się nie tylko głosem czy sposobem zachowania (sylwetka i poza), ale przede wszystkim mimiką twarzy, która jest dużo subtelniejsza niż teatralne pozy. Przy tym obecnie dużą rolę gra podkład muzyczny, a często ścieżka dźwiękowa staje się dziełem samym w sobie.
Jako ciekawostkę dodam, że w wersji 1980 każdy odcinek rozpoczyna seria obrazków, stanowiących tło dla napisów początkowych, które ilustrują zdarzenia mające się w tej części rozegrać.
Porównanie wersji 1980 i 1995 - zdjęcia
"Porównanie dwóch telewizyjnych wersji „Dumy i uprzedzenia” artykuł
Klip fanowski do filmu:
niedziela, 21 marca 2010
Szare ogrody
To najpiękniejsze miejsce na ziemi - mówi o Szarych Ogrodach ich właścicielka Edie Beal. Ta rezydencja położona w East Hampton, tuż nad oceanem, była jej chlubą. Ale posiadłość przeszła do historii nie z powodu urody, lecz właśnie za sprawą Dużej Edie i jej córki Małej Edie Beal. Rozsławił je dokument z 1975 r. nakręcony przez Alberta i Davida Mayslesów. Bracia spędzili w Szarych Ogrodach sześć tygodni. Pokazali dwie niezwykłe kobiety żyjące niemal w zupełnym odosobnieniu.
Edith Bouvier Beale (Drew Barrymore) mieszka z matką (Jessica Lange) w zaniedbanej, odciętej od świata 28-pokojowej posiadłości Grey Gardens w East Hampton. Blisko spokrewnione z Jacqueline Bouvier Kennedy (Jeanne Tripplehorn) kobiety zwracają na siebie uwagę prasy po tym, jak wychodzi na jaw prawda o skandalicznych warunkach, w jakich żyją. Brud, robactwo, szczury, brak bieżącej wody i prądu – tak wygląda posiadłość w East Hampton. To jednak nie wszystko. Okazuje się też, że relacje między mieszkającymi tam matką i córką dalekie są od idealnych. Kobiety łączy toksyczny związek, z którego żadna z nich nie potrafi się uwolnić.
Obraz to ciekawy, gdyż pokazuje życie dwóch kobiet - matki i córki, które mieszkały razem przez wiele lat, nie ruszając się właściwie z miejsca. Obie były utalentowane, jednak nie potrafiły sobie w życiu poradzić.
Pochodziły z dobrze sytuowanej rodziny, miały artystyczną duszę, lubiły śpiew i taniec. Matka, zagrana fantastycznie przez Jessicę Lange, ukochała sobie duży dom, którego była właścicielką i nie chciała go sprzedać po śmierci swego męża, który zapisał wszystko nowej żonie. Świadomie uwięziła się w ulubionym przez siebie miejscu, opuścili ją wszyscy - kochanek i służba, gdyż zaczęło brakować pieniędzy. Takie życie wydawało jej się jednak odpowiadać. Córka początkowo próbowała zrobić karierę, ale zawód miłosny, problemy zdrowotne i prawdopodobnie porażka artystyczna spowodowały, że wróciła do matki i chociaż wielokrotnie mówiła o wyjeździe, nigdy matki nie opuściła. Czy wynikało to z miłości do niej czy niewiary we własne możliwości?
Pieniądze wkrótce się skończyły, więc żyły bardzo skromnie. Nie miały funduszy na utrzymanie tak ogromnego domu, więc zaczął on popadać w ruinę. W dodatku kobiety przestały przywiązywać wagę do czystości czy higieny. W końcu sąsiadom zaczęło to przeszkadzać. Wezwanym przez nich urzędnikom ukazał się obraz zaniedbanego wnętrza, pełnego śmieci, kotów, i niezbyt przyjemnie pachnącego. Skandal był tym większy, że kobiety należały do rodziny Jacqueline (z domu Bouvier) Kennedy.
Wkrótce dom został wyremontowany, jednak kobiety w nim pozostały i w ten sposób stały się bohaterkami dokumentalnego filmu Maysleyów, którym opowiedziały o swojej przeszłości. To właśnie w w tym filmie obie się artystycznie zrealizowały, odgrywając największą rolę swego życia.
Koniecznie muszę pochwalić pracę obu aktorek, a także ich charakteryzatorów. Jessica Lange jako starsza kobieta jest nie do poznania. Świetnie spisała się Drew Barrymore, odgrywając rolę małej Edie.
Interesujący film, ciekawa jest scena, gdy pod koniec córka oskarża matkę o to, że zmarnowała przez nią życie, ale tak naprawdę to była jej własna decyzja, o czym doskonale obie wiedzą.
Razem są w jakiś sposób szczęśliwe:
When we are together
we’re happy together and life is a song
when we are together we know we are where we belong
Film otrzymał dwa Złote Globy - dla najlepszego filmu telewizyjnego i najlepszej aktorki w filmie telewizyjnym – Drew Barrymore, oraz sześć nagród Emmy w 2009 roku.
Edith Bouvier Beale (Drew Barrymore) mieszka z matką (Jessica Lange) w zaniedbanej, odciętej od świata 28-pokojowej posiadłości Grey Gardens w East Hampton. Blisko spokrewnione z Jacqueline Bouvier Kennedy (Jeanne Tripplehorn) kobiety zwracają na siebie uwagę prasy po tym, jak wychodzi na jaw prawda o skandalicznych warunkach, w jakich żyją. Brud, robactwo, szczury, brak bieżącej wody i prądu – tak wygląda posiadłość w East Hampton. To jednak nie wszystko. Okazuje się też, że relacje między mieszkającymi tam matką i córką dalekie są od idealnych. Kobiety łączy toksyczny związek, z którego żadna z nich nie potrafi się uwolnić.
Obraz to ciekawy, gdyż pokazuje życie dwóch kobiet - matki i córki, które mieszkały razem przez wiele lat, nie ruszając się właściwie z miejsca. Obie były utalentowane, jednak nie potrafiły sobie w życiu poradzić.
Pochodziły z dobrze sytuowanej rodziny, miały artystyczną duszę, lubiły śpiew i taniec. Matka, zagrana fantastycznie przez Jessicę Lange, ukochała sobie duży dom, którego była właścicielką i nie chciała go sprzedać po śmierci swego męża, który zapisał wszystko nowej żonie. Świadomie uwięziła się w ulubionym przez siebie miejscu, opuścili ją wszyscy - kochanek i służba, gdyż zaczęło brakować pieniędzy. Takie życie wydawało jej się jednak odpowiadać. Córka początkowo próbowała zrobić karierę, ale zawód miłosny, problemy zdrowotne i prawdopodobnie porażka artystyczna spowodowały, że wróciła do matki i chociaż wielokrotnie mówiła o wyjeździe, nigdy matki nie opuściła. Czy wynikało to z miłości do niej czy niewiary we własne możliwości?
Pieniądze wkrótce się skończyły, więc żyły bardzo skromnie. Nie miały funduszy na utrzymanie tak ogromnego domu, więc zaczął on popadać w ruinę. W dodatku kobiety przestały przywiązywać wagę do czystości czy higieny. W końcu sąsiadom zaczęło to przeszkadzać. Wezwanym przez nich urzędnikom ukazał się obraz zaniedbanego wnętrza, pełnego śmieci, kotów, i niezbyt przyjemnie pachnącego. Skandal był tym większy, że kobiety należały do rodziny Jacqueline (z domu Bouvier) Kennedy.
Wkrótce dom został wyremontowany, jednak kobiety w nim pozostały i w ten sposób stały się bohaterkami dokumentalnego filmu Maysleyów, którym opowiedziały o swojej przeszłości. To właśnie w w tym filmie obie się artystycznie zrealizowały, odgrywając największą rolę swego życia.
Koniecznie muszę pochwalić pracę obu aktorek, a także ich charakteryzatorów. Jessica Lange jako starsza kobieta jest nie do poznania. Świetnie spisała się Drew Barrymore, odgrywając rolę małej Edie.
Interesujący film, ciekawa jest scena, gdy pod koniec córka oskarża matkę o to, że zmarnowała przez nią życie, ale tak naprawdę to była jej własna decyzja, o czym doskonale obie wiedzą.
Razem są w jakiś sposób szczęśliwe:
When we are together
we’re happy together and life is a song
when we are together we know we are where we belong
Film otrzymał dwa Złote Globy - dla najlepszego filmu telewizyjnego i najlepszej aktorki w filmie telewizyjnym – Drew Barrymore, oraz sześć nagród Emmy w 2009 roku.
sobota, 20 marca 2010
Cairo Time
Dawno nie oglądałam tak subtelnie poprowadzonego romansu. W dodatku towarzyszą mu piękne zdjęcia, romantyczne dźwięki fortepianu oraz egzotyka egipskiego miasta z jego lokalnym kolorytem.
Niemłoda już kobieta, spełniona zawodowo, matka dorosłych dzieci przybywa do Kairu, do męża, który jest pracownikiem ONZ. Dawno się nie widzieli, więc tęskni bardzo za nim. Jednak mąż, który został niespodziewanie wysłany do pracy w strefie Gazy, prosi swego przyjaciela, Syryjczyka - emerytowanego pracownika ONZ o opiekę nad nią w czasie jego nieobecności.
Tak się też staje. Tareq odbiera Juliette z lotniska i zawozi ją do hotelu. Początkowo kobieta próbuje zwiedzać miasto, chodzić na targ, jednak okazuje się, że jasnowłosej turystce trudno samej chodzić po Kairze, gdyż wzbudza zainteresowanie mężczyzn. Z konieczności dużo czasu spędza więc w hotelu. Czuje się samotna, brakuje jej męża, z którym kontaktuje się jedynie telefonicznie. Obiecuje mu, że dopiero wraz z nim obejrzy piramidy. Jednak nie chce siedzieć w domu, usiłuje nawet dostać się do męża, co jej się jednak nie udaje.
Jednocześnie powoli zaczyna chłonąć miejscową kulturę, fascynuje ją odmienność kulturowa Egiptu - z jego piramidami, Nilem, meczetami, głosem muezina wzywającego na modlitwy, paleniem nargilli i arabską muzyką. Poznaje ludzi, zarówno Europejki, które mieszkają lub pracują w Egipcie, jak i tubylców.
Także Tareqa, który od początku wzbudza jej zainteresowanie. Tych dwoje spędza ze sobą coraz więcej czasu, a w końcu rodzi się między nimi delikatna, uczuciowa więź. Cairo Time - czas spędzony w tym egipskim mieście okaże się dla niej czymś szczególnym...
Czy jednak uczucie będzie na tyle mocne, by zapomnieć o zobowiązaniach?
Bardzo, bardzo podobał mi się początkowy fortepianowy motyw muzyczny. Autorem tej muzyki jest Niall Byrne.
Ten film uwiódł mnie od pierwszego ujęcia. Polecam. Cenię go bardzo za tę subtelność, tak rzadką we współczesnych filmach.
P.S. Przy okazji dopiero sobie uświadomiłam, że Alexandra Siddiga, aktora grającego postać Tareqa, znam z filmu z Ralphem Fiennesem "A Dangerous Man: Lawrence After Arabia" (Niebezpieczny człowiek: Lawrence po Arabii).
Niemłoda już kobieta, spełniona zawodowo, matka dorosłych dzieci przybywa do Kairu, do męża, który jest pracownikiem ONZ. Dawno się nie widzieli, więc tęskni bardzo za nim. Jednak mąż, który został niespodziewanie wysłany do pracy w strefie Gazy, prosi swego przyjaciela, Syryjczyka - emerytowanego pracownika ONZ o opiekę nad nią w czasie jego nieobecności.
Tak się też staje. Tareq odbiera Juliette z lotniska i zawozi ją do hotelu. Początkowo kobieta próbuje zwiedzać miasto, chodzić na targ, jednak okazuje się, że jasnowłosej turystce trudno samej chodzić po Kairze, gdyż wzbudza zainteresowanie mężczyzn. Z konieczności dużo czasu spędza więc w hotelu. Czuje się samotna, brakuje jej męża, z którym kontaktuje się jedynie telefonicznie. Obiecuje mu, że dopiero wraz z nim obejrzy piramidy. Jednak nie chce siedzieć w domu, usiłuje nawet dostać się do męża, co jej się jednak nie udaje.
Jednocześnie powoli zaczyna chłonąć miejscową kulturę, fascynuje ją odmienność kulturowa Egiptu - z jego piramidami, Nilem, meczetami, głosem muezina wzywającego na modlitwy, paleniem nargilli i arabską muzyką. Poznaje ludzi, zarówno Europejki, które mieszkają lub pracują w Egipcie, jak i tubylców.
Także Tareqa, który od początku wzbudza jej zainteresowanie. Tych dwoje spędza ze sobą coraz więcej czasu, a w końcu rodzi się między nimi delikatna, uczuciowa więź. Cairo Time - czas spędzony w tym egipskim mieście okaże się dla niej czymś szczególnym...
Czy jednak uczucie będzie na tyle mocne, by zapomnieć o zobowiązaniach?
Bardzo, bardzo podobał mi się początkowy fortepianowy motyw muzyczny. Autorem tej muzyki jest Niall Byrne.
Ten film uwiódł mnie od pierwszego ujęcia. Polecam. Cenię go bardzo za tę subtelność, tak rzadką we współczesnych filmach.
P.S. Przy okazji dopiero sobie uświadomiłam, że Alexandra Siddiga, aktora grającego postać Tareqa, znam z filmu z Ralphem Fiennesem "A Dangerous Man: Lawrence After Arabia" (Niebezpieczny człowiek: Lawrence po Arabii).
piątek, 19 marca 2010
"Strike Back"
Pojawiło się promo do serialu telewizyjnego "Strike Back" z główną rolą Richarda Armitage`a.
"STRIKE BACK" to historia o zdradzie, odkupieniu i zemście, wszystko to dotyczy dwóch byłych żołnierzy: majora Hugha Collisona i zwolnionego z wojska weterana wojennego Johna Portera. Ich ścieżki przecięły się 7 lat wcześniej. Teraz, w czasie kryzysu w Środowej Azji, spotkają się ponownie.
W przeddzień inwazji na Irak w 2003 roku, John Porter dowodzi jednostką sił specjalnych, której zadaniem jest uwolnić zakładników w sercu Basry. Wydarzenia zaskoczą naszego bohatera, doprowadzając do fatalnych rezultatów. Decyzje podjęte tej nocy nieubłaganie połączą losy Portera i Collisona. Porter odczuje ciężar winy i reperkusje decyzji, które będę go prześladować przez 7 lat, dopóki nie nadarzy mu się okazja powrotu do Iraku i odkupienia swoich win.
Zdjęcia kręcono w Południowej Afryce.
Według zapowiedzi serial zostanie wyemitowany w pierwszych dniach maja 2010 w stacji Sky1.
Obsada filmu:
* Richard Armitage - John Porter
* Andrew Lincoln - Hugh Collinson
* Jodhi May - Layla Thompson
* Orla Brady - Katie Dartmouth
* Nicola Stephenson - Diane Porter
* Laura Greenwood - Alexandra Porter
* Cal Macaninch - Major Chris Pemberton
* Shelley Conn - Danni
* Colin Salmon - Middleton
* Toby Stephens - Frank Arlington
* David Harewood - Colonel Tshuma
* Alexander Siddig - Zahir Sharq
Serial ma składać się z 6 godzinnych odcinków. Oparty jest na powieści Chrisa Ryana, byłego żołnierza SAS (brytyjskiej jednostki antyterrorystycznej).
Fanvideo:
Wywiad z Richardem Armitagem:
"STRIKE BACK" to historia o zdradzie, odkupieniu i zemście, wszystko to dotyczy dwóch byłych żołnierzy: majora Hugha Collisona i zwolnionego z wojska weterana wojennego Johna Portera. Ich ścieżki przecięły się 7 lat wcześniej. Teraz, w czasie kryzysu w Środowej Azji, spotkają się ponownie.
W przeddzień inwazji na Irak w 2003 roku, John Porter dowodzi jednostką sił specjalnych, której zadaniem jest uwolnić zakładników w sercu Basry. Wydarzenia zaskoczą naszego bohatera, doprowadzając do fatalnych rezultatów. Decyzje podjęte tej nocy nieubłaganie połączą losy Portera i Collisona. Porter odczuje ciężar winy i reperkusje decyzji, które będę go prześladować przez 7 lat, dopóki nie nadarzy mu się okazja powrotu do Iraku i odkupienia swoich win.
Zdjęcia kręcono w Południowej Afryce.
Według zapowiedzi serial zostanie wyemitowany w pierwszych dniach maja 2010 w stacji Sky1.
Obsada filmu:
* Richard Armitage - John Porter
* Andrew Lincoln - Hugh Collinson
* Jodhi May - Layla Thompson
* Orla Brady - Katie Dartmouth
* Nicola Stephenson - Diane Porter
* Laura Greenwood - Alexandra Porter
* Cal Macaninch - Major Chris Pemberton
* Shelley Conn - Danni
* Colin Salmon - Middleton
* Toby Stephens - Frank Arlington
* David Harewood - Colonel Tshuma
* Alexander Siddig - Zahir Sharq
Serial ma składać się z 6 godzinnych odcinków. Oparty jest na powieści Chrisa Ryana, byłego żołnierza SAS (brytyjskiej jednostki antyterrorystycznej).
Fanvideo:
Wywiad z Richardem Armitagem:
czwartek, 18 marca 2010
Genua: włoskie lato
11-letnia Mary i 16-letnia Kelly jadą wraz z ojcem na rok do Genui, aby rozpocząć od nowa swoje życie po wypadku samochodowym, w którym zginęła ich matka. Mary, która spowodowała wypadek, nawiązuje kontakt z duchem matki. Kelly zaś nie może dojść do porozumienia z ojcem, który nie potrafi jej zastąpić matki.
Zapragnęłam obejrzeć ten film ze względu na Colina Firtha. Nic nie wiedziałam o fabule, ale tytuł obiecywał romans rozgrywający się w scenerii średniowiecznego, zalanego słońcem miasta. Nic bardziej mylnego, to w rzeczywistości dramat psychologiczny, w którym Genua wydaje się miejscem ponurym, nieco klaustrofobicznym, a wąskie uliczki tworzą rodzaj labiryntu, w którym można się zgubić.
To opowieść o relacjach między trzema osobami: ojcem i dwoma córkami w różnym wieku - tą prawie dorosłą i tą będącą jeszcze dzieckiem. Te trzy osoby zmagają się z własną tragedią rodzinną - utratą żony i matki. Najmłodsza wydaje się najmniej sobie radzić z tym problemem, tym bardziej, że czuje się winna śmierci matki, z kolei starsza odpycha młodszą, gdyż nie chcąc obarczać siebie winą za to co się stało, zrzuca ją jakby na młodszą siostrę. Sama ucieka w zapomnienie - buntując się przeciw ojcu, podejmując pierwsze próby dorosłego życia - pali trawę i przeżywa inicjację seksualną.
Czy ta wielka tragedia zniszczy tę rodzinę czy musi upłynąć czas - tytułowe genueńskie lato - nim rodzinie uda się obudować więzi?
Ciekawą kreację stworzyła Perla Haney-Jardine grająca 11-letnią Mary, która zmaga się z własnymi demonami i której bardzo matki brakuje.
Film podejmuje ważne i bolesne kwestie, jednak wydaje mi się, że dobór środków wyrazu nie był najwłaściwszy. Nie ogląda się go z przyjemnością. Zdjęcia kręcone kamerą z ręki zbliżają ten obraz do dokumentu, jednak nie pozwalają utożsamić się z bohaterami.
Zapragnęłam obejrzeć ten film ze względu na Colina Firtha. Nic nie wiedziałam o fabule, ale tytuł obiecywał romans rozgrywający się w scenerii średniowiecznego, zalanego słońcem miasta. Nic bardziej mylnego, to w rzeczywistości dramat psychologiczny, w którym Genua wydaje się miejscem ponurym, nieco klaustrofobicznym, a wąskie uliczki tworzą rodzaj labiryntu, w którym można się zgubić.
To opowieść o relacjach między trzema osobami: ojcem i dwoma córkami w różnym wieku - tą prawie dorosłą i tą będącą jeszcze dzieckiem. Te trzy osoby zmagają się z własną tragedią rodzinną - utratą żony i matki. Najmłodsza wydaje się najmniej sobie radzić z tym problemem, tym bardziej, że czuje się winna śmierci matki, z kolei starsza odpycha młodszą, gdyż nie chcąc obarczać siebie winą za to co się stało, zrzuca ją jakby na młodszą siostrę. Sama ucieka w zapomnienie - buntując się przeciw ojcu, podejmując pierwsze próby dorosłego życia - pali trawę i przeżywa inicjację seksualną.
Czy ta wielka tragedia zniszczy tę rodzinę czy musi upłynąć czas - tytułowe genueńskie lato - nim rodzinie uda się obudować więzi?
Ciekawą kreację stworzyła Perla Haney-Jardine grająca 11-letnią Mary, która zmaga się z własnymi demonami i której bardzo matki brakuje.
Film podejmuje ważne i bolesne kwestie, jednak wydaje mi się, że dobór środków wyrazu nie był najwłaściwszy. Nie ogląda się go z przyjemnością. Zdjęcia kręcone kamerą z ręki zbliżają ten obraz do dokumentu, jednak nie pozwalają utożsamić się z bohaterami.
niedziela, 14 marca 2010
Richard Armitage w słuchowisku "Clarissa"
Pisałam już wcześniej, że brytyjski aktor Richard Armitage nagrał ostatnio słuchowisko dla BBC Radio4 oparte na powieści Samuela Richardsona "Clarissa". W pozostałych rolach wystapili: Zoe Waites jako Clarissa, Alison Steadman, Deborah Findlay, Miriam Margolyes, Julian Rhind-Tutt i Sophie Thompson. Armitage gra oczywiście Lovelace`a...
Kilka słów o pierwowzorze literackim.
"Clarissa or the History of a Young Lady" (Historia Clarissy Harlowe) to epistolarna powieść Samuela Richardsona napisana w 1748 roku. Bohaterka, tytułowa Clarissa, nakłaniana przez rodzinę do poślubienia zamożnego mężczyznę, którego nie kocha, jest zmuszona do ucieczki z przystojnym, błyskotliwym i czarującym Robertem Lovelacem i trafia pod jego opiekę. Lovelace jednak okazuje się być mężczyzną, któremu nie można ufać, a jego mglistym obietnicom małżeństwa towarzyszą niepożądane miłosne zaloty.
Właśnie została wyemitowana pierwsza część tego słuchowiska i po prostu nie mogłam się powstrzymać, żeby nie zamieścić linka do końcowego fragmentu tego odcinka czyli sceny, w której Lovelace nakłania Clarissę, by uciekła wraz z nim.
Oto link do fragmentu
Kilka innych fragmentów tego odcinka jest dostępnych pod adresem RichardArmitageOnline:
http://www.richardarmitageonline.com/clarissa/clarissa-excerpts.html
Pozostałe odcinki zostaną wyemitowane w następujące dni: 21 marca, 28 marca, 4 kwietnia.
Każdy z odcinków będzie dostępny przez kilka dni na stronie BBC IPlayera:
Strona BBC: Clarissa: The History of a Young Lady
Kilka słów o pierwowzorze literackim.
"Clarissa or the History of a Young Lady" (Historia Clarissy Harlowe) to epistolarna powieść Samuela Richardsona napisana w 1748 roku. Bohaterka, tytułowa Clarissa, nakłaniana przez rodzinę do poślubienia zamożnego mężczyznę, którego nie kocha, jest zmuszona do ucieczki z przystojnym, błyskotliwym i czarującym Robertem Lovelacem i trafia pod jego opiekę. Lovelace jednak okazuje się być mężczyzną, któremu nie można ufać, a jego mglistym obietnicom małżeństwa towarzyszą niepożądane miłosne zaloty.
Właśnie została wyemitowana pierwsza część tego słuchowiska i po prostu nie mogłam się powstrzymać, żeby nie zamieścić linka do końcowego fragmentu tego odcinka czyli sceny, w której Lovelace nakłania Clarissę, by uciekła wraz z nim.
Oto link do fragmentu
Kilka innych fragmentów tego odcinka jest dostępnych pod adresem RichardArmitageOnline:
http://www.richardarmitageonline.com/clarissa/clarissa-excerpts.html
Pozostałe odcinki zostaną wyemitowane w następujące dni: 21 marca, 28 marca, 4 kwietnia.
Każdy z odcinków będzie dostępny przez kilka dni na stronie BBC IPlayera:
Strona BBC: Clarissa: The History of a Young Lady
Noce w Rodhante
Adrienne (Diane Lane), kobieta wciąż cierpiąca z powodu zdrady męża i z trudem starająca się odbudować życie bez niego, właśnie dowiedziała się, że on chce wrócić do domu. Rozdarta sprzecznymi uczuciami, z radością przyjmuje szansę wyrwania się z domu, kiedy przyjaciółka prosi ją, by zajęła się przez weekend jej gospodą w Rodanthe. Tam, na odludnych Outer Banks u wybrzeży Karoliny Północnej, Adrienne ma nadzieję odnaleźć spokój, którego tak potrzebuje, żeby przemyśleć swoje życie. Jest już po sezonie i gospoda byłaby zamknięta, gdyby nie niespodziewane pojawienie się jedynego gościa, Paula (Richard Gere), lekarza z miasta. Paul, mężczyzna, który już dawno temu poświęcił rodzinę dla kariery, przyjechał do Rodanthe, żeby wypełnić trudną powinność i zmierzyć się z własnym kryzysem sumienia.
Film o spotkaniu dwojga ludzi po przejściach, w trudnej dla siebie sytuacji, kiedy stoją na życiowym rozdrożu i mają właśnie zdecydować o dalszym swoim życiu.
Diane Lane lubię od czasu filmu "Pod słońcem Toskanii", gdzie zagrała brawurowo rolę Frances Mayes, pisarki, która po rozwodzie z mężem kupuje dom w Toskanii i zaczyna nowe życie.
I tu jest trochę podobnie, gdyż jej bohaterka Adrienne zastanawia się nad powrotem do męża, mimo tego, że on ją zdradził z inną kobietą. Jednak zdaje sobie sprawę, że łączą ich dzieci, które bardzo potrzebują ojca. Na kilka dni wyjeżdża nad ocean do malowniczo położonego nad oceanem domu swojej przyjaciółki, która prowadzi pensjonat, a która właśnie opuszcza go na kilka dni. Adrienne zobowiązuje się zastąpić ją w tym czasie. Jest już poza sezonem, ale do pensjonatu ma przyjechać jeden gość - samotny mężczyzna. Adrienne przypuszcza, że w spokoju będzie mogła przemyśleć wszystko i podjąć właściwą decyzję, a gość nie będzie jej w tym przeszkadzać, jednak staje się inaczej...
Dr Paul Flanner wynajmuje błękitny pokój w pensjonacie nad oceanem, by wypełnić pewną trudną misję z którą przyjechał. Zamierza spotkać się z kimś, a następnie wyjechać z kraju. Właśnie sprzedał dom i właściwie nie ma adresu. Nie szuka jednak samotności, obecność Adrienne wydaje mu się być mu potrzebna.
Prognozy pogody mówią o możliwych wichurach, czy dom położony tuż nad morzem jest bezpiecznym schronieniem dla tych dwojga życiowych rozbitków?
Spotkanie tych dwojga pomoże im obu w podjęciu ważnych decyzji. Można powiedzieć, że ta obecność kogoś przy boku przez chwilę napełniła ich odwagą, której tak bardzo potrzebowali. Czy wszystko w życiu jest jeszcze możliwe? Czy można spróbować od nowa? Czy niełatwe problemy, z którymi muszą zmagać się bohaterowie, można jednak rozwiązać?
Niby banalne, a jednak...
Przyznaję, że łzy poleciały mi w momencie, gdy dzieci, które cały czas były zajęte swoimi uczuciami i były złe na matkę za to, że ona nie chce zgodzić się na powrót ich ojca do domu, uświadamiają sobie, że ona też ma uczucia i nie jest tak silna jak myślały. Ta rozpacz Adrienne była przerażająco smutna...
*
Cały czas zastanawiałam się, czy nad oceanem tak duży dom jak ten ma szanse w ogóle istnieć? Czy pierwszy huragan nie zmiecie go z powierzchni ziemi? Wewnątrz w dodatku wydawał mi się zbyt przeładowany przedmiotami. Jednak z pewnością ma swój urok.
I mimo wszystko ma swój urok także ten film, choć można go nazwać banalnym, ckliwym romansidłem. ale jednak coś w nim jest. Może i to, że ostatnio bardzo lubię opowieści o ludziach po przejściach ;)
Film o spotkaniu dwojga ludzi po przejściach, w trudnej dla siebie sytuacji, kiedy stoją na życiowym rozdrożu i mają właśnie zdecydować o dalszym swoim życiu.
Diane Lane lubię od czasu filmu "Pod słońcem Toskanii", gdzie zagrała brawurowo rolę Frances Mayes, pisarki, która po rozwodzie z mężem kupuje dom w Toskanii i zaczyna nowe życie.
I tu jest trochę podobnie, gdyż jej bohaterka Adrienne zastanawia się nad powrotem do męża, mimo tego, że on ją zdradził z inną kobietą. Jednak zdaje sobie sprawę, że łączą ich dzieci, które bardzo potrzebują ojca. Na kilka dni wyjeżdża nad ocean do malowniczo położonego nad oceanem domu swojej przyjaciółki, która prowadzi pensjonat, a która właśnie opuszcza go na kilka dni. Adrienne zobowiązuje się zastąpić ją w tym czasie. Jest już poza sezonem, ale do pensjonatu ma przyjechać jeden gość - samotny mężczyzna. Adrienne przypuszcza, że w spokoju będzie mogła przemyśleć wszystko i podjąć właściwą decyzję, a gość nie będzie jej w tym przeszkadzać, jednak staje się inaczej...
Dr Paul Flanner wynajmuje błękitny pokój w pensjonacie nad oceanem, by wypełnić pewną trudną misję z którą przyjechał. Zamierza spotkać się z kimś, a następnie wyjechać z kraju. Właśnie sprzedał dom i właściwie nie ma adresu. Nie szuka jednak samotności, obecność Adrienne wydaje mu się być mu potrzebna.
Prognozy pogody mówią o możliwych wichurach, czy dom położony tuż nad morzem jest bezpiecznym schronieniem dla tych dwojga życiowych rozbitków?
Spotkanie tych dwojga pomoże im obu w podjęciu ważnych decyzji. Można powiedzieć, że ta obecność kogoś przy boku przez chwilę napełniła ich odwagą, której tak bardzo potrzebowali. Czy wszystko w życiu jest jeszcze możliwe? Czy można spróbować od nowa? Czy niełatwe problemy, z którymi muszą zmagać się bohaterowie, można jednak rozwiązać?
Niby banalne, a jednak...
Przyznaję, że łzy poleciały mi w momencie, gdy dzieci, które cały czas były zajęte swoimi uczuciami i były złe na matkę za to, że ona nie chce zgodzić się na powrót ich ojca do domu, uświadamiają sobie, że ona też ma uczucia i nie jest tak silna jak myślały. Ta rozpacz Adrienne była przerażająco smutna...
*
Cały czas zastanawiałam się, czy nad oceanem tak duży dom jak ten ma szanse w ogóle istnieć? Czy pierwszy huragan nie zmiecie go z powierzchni ziemi? Wewnątrz w dodatku wydawał mi się zbyt przeładowany przedmiotami. Jednak z pewnością ma swój urok.
I mimo wszystko ma swój urok także ten film, choć można go nazwać banalnym, ckliwym romansidłem. ale jednak coś w nim jest. Może i to, że ostatnio bardzo lubię opowieści o ludziach po przejściach ;)
piątek, 12 marca 2010
Najlepsze filmy kostiumowe 2009
Na szczęście producenci filmowi rozpieszczają wciąż wielbicieli filmów kostiumowych. Oczywiście, my życzylibyśmy sobie, żeby było ich jak najwięcej ;)
Przypomnę te tytuły, o których już pisałam lub pisać pewnie będę. Będzie to mój osobisty ranking.
1. "Return to Cranford"
Druga odsłona "Cranfordu", jak już pisałam, jest równie dobra, co pierwsza, choć z pewnością żal, że to tylko dwa odcinki, choć 1,5 godzinne. Świetne aktorstwo, humor i moc wzruszeń, klimat małego prowincjonalnego angielskiego miasteczka, dbałość o szczegóły, kostiumy i scenografia. Same plusy. Zasłużone pierwsze miejsce w moim osobistym rankingu.
2. "Emma"
Najnowsza wersja ekranizacji powieści Jane Austen. O dziwo, jeszcze o tym filmie nie pisałam na blogu. Chociaż nie do końca przekonują mnie odtwórcy głównych ról, zwłaszcza Ramola Garai, która tu mnie niestety trochę drażni, jednak za kostiumy, scenerię i inne walory estetyczne przyznaję temu filmowi miejsce drugie.
3. "The Young Victoria"
Lubię bardzo czasy królowej Wiktorii, więc z ogromnym zainteresowaniem ten film obejrzałam. Przyjemny seans. Ładne kostiumy, scenografia. Może wszystko to zbyt gładkie, ale film się bardzo miło ogląda. Dlatego tak wysoko znajduje się w moim rankingu, choć prawdopodobnie pod względem artystycznym przewyższają go te produkcje, które znajdują się na 4 i 5 miejscu. Żałuję, że fabuła nie została poprowadzona dalej, ale w końcu sam tytuł wskazuje na to, że to film o wczesnych latach królowej.
4. "Bright Star"
Film poświęcony postaci poety angielskiego Johna Keatsa. Bardzo nastrojowy, poetycki, wiele pięknych zdjęć. Świetna rola Abbie Cornish. Aż nie chce się wierzyć, ze tak było naprawdę. Ciekawe postaci drugoplanowe. Warto dodać, że styl Jane Campion jest dość specyficzny, pamiętam dobrze "Fortepian", w którym większą rolę grają filmowe obrazy i nastrój niż akcja. Dla mnie "Bright Star" to jednak bardziej opowieść o niezależnej kobiecie niż o sławnym romantycznym poecie.
5. "Coco before Chanel"
Ten film nie jest lekki, łatwy i przyjemny, pokazuje życie z jego problemami, niełatwą drogę do kariery. Może dzięki aktorstwu Audrey Tautou i zwłaszcza Benoît Poelvoorda, oceniam go dość wysoko. Na pewno niełatwo zrobić dobrą biografię tak znanej postaci jak Coco Chanel, z pewnością to i owo zostało przemilczane. Trzeba też pamiętać, że to znowu film o wczesnych latach ikony mody, a nie o całym jej życiu i karierze w wielkim świecie.
6. "Amelia Earhart"
Film biograficzny o Amelii Eackart pokazuje jedynie wycinek z jej życia, oczekiwałam po nim czegoś więcej, ale ładne zdjęcia, stare samoloty, Richard Gere i Hilary Swank podnoszą wartość tej produkcji. Mimo że to bardziej historia pewnego trójkąta miłosnego z lotnictwem w tle czy impresja filmowa na temat, to dzięki tej produkcji postać tej słynnej kobiety-pilota stała się bardziej nam bliska.
7. "Dorian Gray"
Ekranizacja powieści Oscara Wilde`a. Najwyżej muszę ocenić tu grę Colina Firtha, którego z tej produkcji pamiętam najlepiej. W pamięci mam także opiumowe wizje Doriana. Nieco słabiej wypadła postać córki lorda Wootona. Za scenografię, kostiumy i zdjęcia muszę dodać punkty tej produkcji. Gdzieś czytałam ocenę filmu, że to niewykorzystany potencjał i ja się z tym właściwie zgadzam.
8. "Wuthering Heighs"
Na tle wersji z 1992 z Ralphem Fiennesem każda z ekranizacji powieści Bronte wypada dość blado. Niełatwo przebić tę kultową już wersję. Z pewnością była to okazja do pokazania czegoś nowego, w tym młodych aktorów (Tom Hardy, Charlotte Riley i Rebecca Night), którzy spróbowali się zmierzyć z żywą legendą. Czy im się udało? Każdy z widzów musi to ocenić sam. Ja przyznaję, że byłam rozczarowana. Jakoś bardziej wciągnęły mnie (mimo wszystko) włoskie "Cime Tempestose" z Alessio Boni.
9. "Julie and Julia"
Czemu tak nisko? Choć bardzo lubię Meryl Streep, tu jej maniera zmieniania głosu tak mnie drażniła, że chwilami wolałam część współczesną, a nie tą poświęconą Julie Child. Także konstrukcję całego filmu, opartą na przeplatanych scenkach, uważam za nietrafioną.
Filmy, które przede mną:
"Enid" (już niedługo!)
"Turn of the Screw"
"Casualty 1909"
"Margot"
Pewnie jeszcze o jakimś filmie, wyprodukowanym w 2009 roku, nie wiem albo po prostu o nim w tej chwili nie pamiętam. Jeśli to pierwsze, to mam nadzieję, że w ten lub inny sposób na niego trafię.
Dodam jeszcze, że w tym rankingu byłoby miejsce na podium dla "Little Dorrit", którą to produkcję oceniam bardzo wysoko - świetny scenariusz (Andrew Davies), kostiumy, gra aktorska, suspens, scenografia i plenery. ale to serial powstały w 2008 roku. Podobnie jak oparty na prozie Sarah Waters film "Affinity".
Przypomnę te tytuły, o których już pisałam lub pisać pewnie będę. Będzie to mój osobisty ranking.
1. "Return to Cranford"
Druga odsłona "Cranfordu", jak już pisałam, jest równie dobra, co pierwsza, choć z pewnością żal, że to tylko dwa odcinki, choć 1,5 godzinne. Świetne aktorstwo, humor i moc wzruszeń, klimat małego prowincjonalnego angielskiego miasteczka, dbałość o szczegóły, kostiumy i scenografia. Same plusy. Zasłużone pierwsze miejsce w moim osobistym rankingu.
2. "Emma"
Najnowsza wersja ekranizacji powieści Jane Austen. O dziwo, jeszcze o tym filmie nie pisałam na blogu. Chociaż nie do końca przekonują mnie odtwórcy głównych ról, zwłaszcza Ramola Garai, która tu mnie niestety trochę drażni, jednak za kostiumy, scenerię i inne walory estetyczne przyznaję temu filmowi miejsce drugie.
3. "The Young Victoria"
Lubię bardzo czasy królowej Wiktorii, więc z ogromnym zainteresowaniem ten film obejrzałam. Przyjemny seans. Ładne kostiumy, scenografia. Może wszystko to zbyt gładkie, ale film się bardzo miło ogląda. Dlatego tak wysoko znajduje się w moim rankingu, choć prawdopodobnie pod względem artystycznym przewyższają go te produkcje, które znajdują się na 4 i 5 miejscu. Żałuję, że fabuła nie została poprowadzona dalej, ale w końcu sam tytuł wskazuje na to, że to film o wczesnych latach królowej.
4. "Bright Star"
Film poświęcony postaci poety angielskiego Johna Keatsa. Bardzo nastrojowy, poetycki, wiele pięknych zdjęć. Świetna rola Abbie Cornish. Aż nie chce się wierzyć, ze tak było naprawdę. Ciekawe postaci drugoplanowe. Warto dodać, że styl Jane Campion jest dość specyficzny, pamiętam dobrze "Fortepian", w którym większą rolę grają filmowe obrazy i nastrój niż akcja. Dla mnie "Bright Star" to jednak bardziej opowieść o niezależnej kobiecie niż o sławnym romantycznym poecie.
5. "Coco before Chanel"
Ten film nie jest lekki, łatwy i przyjemny, pokazuje życie z jego problemami, niełatwą drogę do kariery. Może dzięki aktorstwu Audrey Tautou i zwłaszcza Benoît Poelvoorda, oceniam go dość wysoko. Na pewno niełatwo zrobić dobrą biografię tak znanej postaci jak Coco Chanel, z pewnością to i owo zostało przemilczane. Trzeba też pamiętać, że to znowu film o wczesnych latach ikony mody, a nie o całym jej życiu i karierze w wielkim świecie.
6. "Amelia Earhart"
Film biograficzny o Amelii Eackart pokazuje jedynie wycinek z jej życia, oczekiwałam po nim czegoś więcej, ale ładne zdjęcia, stare samoloty, Richard Gere i Hilary Swank podnoszą wartość tej produkcji. Mimo że to bardziej historia pewnego trójkąta miłosnego z lotnictwem w tle czy impresja filmowa na temat, to dzięki tej produkcji postać tej słynnej kobiety-pilota stała się bardziej nam bliska.
7. "Dorian Gray"
Ekranizacja powieści Oscara Wilde`a. Najwyżej muszę ocenić tu grę Colina Firtha, którego z tej produkcji pamiętam najlepiej. W pamięci mam także opiumowe wizje Doriana. Nieco słabiej wypadła postać córki lorda Wootona. Za scenografię, kostiumy i zdjęcia muszę dodać punkty tej produkcji. Gdzieś czytałam ocenę filmu, że to niewykorzystany potencjał i ja się z tym właściwie zgadzam.
8. "Wuthering Heighs"
Na tle wersji z 1992 z Ralphem Fiennesem każda z ekranizacji powieści Bronte wypada dość blado. Niełatwo przebić tę kultową już wersję. Z pewnością była to okazja do pokazania czegoś nowego, w tym młodych aktorów (Tom Hardy, Charlotte Riley i Rebecca Night), którzy spróbowali się zmierzyć z żywą legendą. Czy im się udało? Każdy z widzów musi to ocenić sam. Ja przyznaję, że byłam rozczarowana. Jakoś bardziej wciągnęły mnie (mimo wszystko) włoskie "Cime Tempestose" z Alessio Boni.
9. "Julie and Julia"
Czemu tak nisko? Choć bardzo lubię Meryl Streep, tu jej maniera zmieniania głosu tak mnie drażniła, że chwilami wolałam część współczesną, a nie tą poświęconą Julie Child. Także konstrukcję całego filmu, opartą na przeplatanych scenkach, uważam za nietrafioną.
Filmy, które przede mną:
"Enid" (już niedługo!)
"Turn of the Screw"
"Casualty 1909"
"Margot"
Pewnie jeszcze o jakimś filmie, wyprodukowanym w 2009 roku, nie wiem albo po prostu o nim w tej chwili nie pamiętam. Jeśli to pierwsze, to mam nadzieję, że w ten lub inny sposób na niego trafię.
Dodam jeszcze, że w tym rankingu byłoby miejsce na podium dla "Little Dorrit", którą to produkcję oceniam bardzo wysoko - świetny scenariusz (Andrew Davies), kostiumy, gra aktorska, suspens, scenografia i plenery. ale to serial powstały w 2008 roku. Podobnie jak oparty na prozie Sarah Waters film "Affinity".
Subskrybuj:
Posty (Atom)